Reżyser, który bronił człowieka, pożegnanie Ryszarda Bugajskiego

0
500

Po premierze „Układu zamkniętego” ówczesny prokurator generalny Andrzej Seremet sarkał, że film to wizja artystyczna, która nie ma związku z rzeczywistością. Ryszard Bugajski, wcześniej autor słynnego „Przesłuchania” o represjach stalinowskich – pokazał historię przedsiębiorców, których prowokują i prześladują służby i wymiar sprawiedliwości, wywodzące się jeszcze z czasów PRL, ale wpisujące idealnie we współczesne klimaty populistycznej podejrzliwości i resentymentu autorytarnego.

Film sfinansowali sami przedsiębiorcy. Powstał w 2013 r, pod niewątpliwym wpływem pierwszych rządów PiS, ale zapowiadał te drugie – trochę jak twórczość innego wielkiego artysty Edwarda Dwurnika, który – jak wiadomo – czołgi na ulicach malował… jeszcze zanim wprowadzono stan wojenny.

Podrzucanie walizek czy toreb z pieniędzmi, namawianie do pokątnego zbycia udziałów w firmie podstawionej osobie, żeby uratować kogoś bliskiego – takie metody wobec biznesmenów stosuje tytułowy „Układ zamknięty”. Próbowano doszukać się analogii z konkretnymi sprawami, ale Bugajski stworzył opowieść, która przemówiła do widzów nie za sprawą paradokumentalistycznej dokładności, lecz przejmującej prezentacji opresji, w jaką funkcjonariusze demokratycznego nominalnie państwa wpędzają zaradnych obywateli, z zastosowaniem metod wytrenowanych jeszcze w poprzednim ustroju.

Słynna scena z gaszeniem papierosa w szklance mleka, której zażądała od prokuratora siostra jednego z bohaterów, po uprzednim nagraniu złożonej jej „niemoralnej propozycji” transferu udziałów dla ratowania brata – przeszła do historii polskiego kina jako jedna z najbardziej ekspresyjnych. Ryszard Bugajski nie nakręcił bowiem agitki, lecz przejmującą ludzką historię. Taką, która sprawia, że żałujemy nawet prokuratora, granego przez Janusza Gajosa, gdy w finale skacowany rozgląda się po pustym domu, opuszczony przez żonę i fałszywych przyjaciół.

Układ zamknięty” to także – co warto docenić – jedyny nakręcony w czasie transformacji ustrojowej w Polsce film, którego bohaterami są przedsiębiorcy od realnej gospodarki, a nie gracze giełdowi jak w sprawnie i z rozmachem zrealizowanym „Amoku” Natalii Korynckiej-Gruz czy równie wartkim „Pierwszym milionie” Waldemara Dzikiego według opowieści Marka Millera.

Gdyby nakręcił tylko „Układ zamknięty” miałby zagwarantowane miejsce w historii polskiego kina, ale przebił się do niej dużo wcześniej, za sprawą najsłynniejszego z „półkowników” (jak w PRL z ortograficzną przekorą nazywano filmy odstawiane na półki przez władzę). W „Przesłuchaniu” Krystyna Janda przekonująco odtworzyła postać aktorki z objazdowego teatrzyku odgrywającej w przedstawieniu „nędzę amerykańską” i przez przypadek wplątanej w tryby historii.

Najpierw o ten film Bugajski strasznie handryczył się z szefem zespołu Andrzejem Wajdą, który zdegustowany reżyserskimi eksperymentami młodszego kolegi narzucił mu jako nadzorczynię Agnieszkę Holland. Realia zmieniły się, gdy po wprowadzeniu stanu wojennego przyszło walczyć z władzą o to, by film w ogóle został dokończony. Wtedy partyjni kolaudanci z donosicielską gorliwością sugerowali, że o tym, jak to stało się możliwe, należałoby „podyskutować w innym gronie” niż komisja. Zaś Wajda odważnie odpowiadał im, że nie powinni dopytywać się, za czyje pieniądze film nakręcono, skoro ich własne produkcje przynoszą straty.

Happy endu nie było. Wajdzie za obronę „Przesłuchania” rozwiązano zespół filmowy. Bugajski za to, że film rozpowszechnił pokątnie na kasetach video został zwolniony z pracy i wyjechał na emigrację do Kanady. VHS-y z „Przesłuchaniem” oraz wydany nielegalnie przez prestiżową NOW-ą scenariusz krążyły po Polsce w drugim obiegu przez całe lata 80. W kinach z bileterką i numerowanymi miejscami widzowie mogli „Przesłuchanie” obejrzeć dopiero w 1989 r. ale wtedy film Bugajskiego mało kogo już interesował, bo publiczność masowo waliła na „Rambo” i „Zielone berety” oraz podobnie im, a niedostępne przez lata hollywoodzkie produkcje antykomunistyczne.

Nie wszyscy wiedzą, że Bugajski był też ambitnym powieściopisarzem. Akcję „Przyznaję się do winy” umiejscowił na Węgrzech, gdzie stalinizm był najbrutalniejszy w całym obozie, wplótł w nią fragmenty autentycznej historii braci Fieldów, zachodnich sympatyków komunizmu, oskarżonych przez KGB o szpiegostwo na rzecz CIA.

W 1988 roku, a może był to już początek 1989 r. jako młody gniewny krytyk literacki z KPN napisałem miażdżącą recenzję tej książki dla pisma „Wiata”. Wbrew tytułowi nie był to organ związku tramwajarzy, tylko skrót od nazwy: Wiadomości Teatru Akademickiego. Pismo korzystało z przychylności ówczesnego rektora Uniwersytetu Warszawskiego fizyka i poety Grzegorza Białkowskiego oraz dobrodziejstw ustawy, uchwalonej pod presją środowiska w czasie odnowy 1980-81, zwalniającej publikacje kół naukowych i uczelnianych instytucji kultury z ingerencji cenzorskich.

Podczas tournée do Kanady dyrektor Teatru Akademickiego, który recenzji nie czytał, bo nie zdążył, w trakcie spotkania zespołu z przebywającym tam wtedy Bugajskim nieopatrznie wręczył mu egzemplarz „Wiaty”. Złapał się za głowę, gdy się dowiedział, co zawiera. Jak się okazało, recenzję rychło przeczytał sam Bugajski. Zadzwonił do nieszczęsnego animatora kultury i oznajmił mu, że wszystkie uwagi krytyczne… weźmie sobie do serca. Niech ktoś mi pokaże innego artystę z podobnym poczuciem humoru i dystansem do samego siebie…

Po zmianie ustroju Bugajski wrócił do kraju, w filmie „Gracze” z Januszem Józefowiczem i Małgorzatą Pieczyńską próbował przetworzyć artystycznie doświadczenie kampanii prezydenckiej 1990 roku, tej z Lechem Wałęsą, Stanisławem Tymińskim i Tadeuszem Mazowieckim. Do realiów dodał intrygę w stylu thrillera. Zaplątał się wprawdzie w niedorzecznościach fabuły, ale… na film walili tłumnie ludzie związani zawodowo z polityką, sztabowcy, dziennikarze a nawet działacze młodzieżówek – jednym słowem wszyscy ci, którzy mogliby o sobie powiedzieć jak niezapomniany bohater „Rejsu”, że nie chodzą na filmy, zwłaszcza na polskie…

Kręcił jeszcze o generale Nilu-Fieldorfie, także o Lunie Brystygierowej… Interesował go człowiek, nie meandry „ideolo”. Tego człowieka chciał i potrafił bronić. Czasem za cenę taką, jaką przyszło mu zapłacić za „Przesłuchanie”.

Za rządów SLD w telewizji próbowano wykorzystać jego otwartość, oferując rolę głównego reżysera w Telewizyjnej Agencji Informacyjnej. Szybko z niej zrezygnował, by nie zostać listkiem figowym dla praktyk powracających do władzy towarzyszy od kultury, podobnych tym, co utrącali jego film.

Wypracował własny styl nie tylko w sztuce filmowej. Wśród facetów w garniturach pozostał gościem w skórzanej kurtce. Takim go na zawsze zapamiętamy. Kolejnej części „Układu zamkniętego” już nie nakręci, zmarł po ciężkiej chorobie w wieku 76 lat.

Czytaj inne teksty Łukasza Perzyny:

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 20

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

PRZEZzdjęcie: Fryta73 CC BY-SA 2.0,
Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here