Przez trzy dni zabito 59 tys. cywilów na niezbyt rozległym terenie jednej miejskiej dzielnicy. Do czasu Hiroszimy była to największa masakra II wojny światowej. Dlatego Rzeź Woli na symbol losów Powstania Warszawskiego nadaje się bardziej niż jakakolwiek akcja zbrojna

Łukasz Perzyna

Walki w Warszawie trwały już od kilku dni, Niemcy popełnili przez ten czas wiele zbrodni, dokonywali ich zresztą w stolicy od września 1939 r. Ostatnie okupacyjne rozstrzeliwania, w odwet za utarczkę z jednym z oddziałów, zmierzających na miejsce koncentracji, przeprowadzili tuż przed Godziną W. Jednak właśnie Rzeź Woli – eksterminacja ludności cywilnej w trakcie tłumienia Powstania Warszawskiego nadaje się najlepiej na symbol hitlerowskich działań wobec Polaków jak również jako alegoria samego Powstania – którego przygniatającą większość ofiar stanowiła ludność cywilna.

Samych potworności, jakie zdarzyły się tylko w jednej robotniczej dzielnicy Warszawy od 5 do 7 sierpnia 1944 r. starczyłoby na obdzielenie wielu XX-wiecznych wojen. Historyk Antoni Przygoński liczbę ofiar w poszczególnych dniach szacował następująco: 5 sierpnia – 45,5 tys; 6 sierpnia – 10 tys; 7 sierpnia – 3,8 tys [1]. Przy czym główny problem sprawców masakry stanowiło to, jak uśmiercić jak najwięcej ludzi przy zużyciu jak najmniejszej liczby amunicji. O przerwaniu rzezi na taką skalę zdecydowały względy wojskowe a nie humanitarne: dowodzący tłumieniem Powstania Warszawskiego Erich von dem Bach Zelewski obawiał się, że zajęci rabunkiem, gwałtami oraz mordowaniem cywilów żołnierze zaniedbają militarne cele akcji.

Hitlerowscy dowódcy potraktowali wybuch Powstania Warszawskiego jako pretekst do ostatecznej rozprawy z Warszawą. Heinrich Himmler, który specjalnie był w tej sprawie u Adolfa Hitlera rozkazywał, że każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy” [2]. Jak to ujmuje historyk literatury Radosław Romaniuk, „w powstańczej Warszawie wrogami okupanta stali się wszyscy jej mieszkańcy” [3] „Rozkazy Himmlera brano dosłownie” – pisze Norman Davies [4].

Działania toczone były z niebywałym okrucieństwem. W jednym z wolskich kościołów zabito księdza w trakcie odprawiania mszy. Do piwnic wielu kamienic, gdzie przebywali sami cywile, wrzucano granaty. W szpitalach zabijano chorych, pielęgniarki i lekarzy. Zakonników redemptorystów zakłuwano bagnetami. Podczas likwidacji wolskiego sierocińca zabijano dzieci kolbami karabinów, żeby zaoszczędzić amunicję, o którą niebywale troszczył się Heinz Reinefarth, gruppenfuehrer SS i główny pacyfikator Woli. Jego podwładni pochodzili z przymusowego poboru. Czasem to byli fryzjerzy cz piekarze. Stanowili element wojskowo najmniej wartościowy, dlatego nie trafili wcześniej na front, co teraz nadrabiali zdwojoną agresją. Zabijali tam, gdzie od dawna nie toczyły się żadne walki, rabowali przy tym i gwałcili. Sam Reinefarth, który wcześniej prowadził kancelarię adwokacką w Gnieźnie był karierowiczem pozbawionym wiedzy wojskowej. Rekompensował to gorliwością ideologiczną.

Tomasz Strzembosz wskazywał, że Powstanie „było sprawą ludu Warszawy, który podobnie jak chłopcy i dziewczęta w biało-czerwonych opaskach przyjął je jako własne” [5]. I właśnie na Woli, w pierwszych dniach zwykli ludzie zapłacili najwyższą cenę. Dopiero 5 sierpnia wieczorem von dem Bach Zelewski polecił, żeby zabijanie ograniczyć do mężczyzn, oszczędzając kobiety i dzieci. Po wojnie, chociaż ją przeżył, nie został wydany Polsce. Siedział w więzieniu kilkanaście lat, ale za zbrodnie popełnione na Niemcach: komunistach i likwidowanych w trakcie nocy długich noży oponentach Hitlera z jego własnego ruchu. Urodzony w Lęborku Obergruppenfuehrer SS wywodził się z kaszubskiej szlachty i znał polski.

Z kolei inny niemiecki zbrodniarz z Woli Heinz Reinefarth stał się wręcz symbolem bezkarności przestępców wojennych. Został wprawdzie skazany na śmierć ale jeszcze przez nazistowski sąd za niewypełnienie rozkazu Hitlera obrony do ostatka nadodrzańskiej twierdzy Kostrzyn. Kara już go nie dosięgła, III Rzesza waliła się w gruzy. W powojennych Niemczech pacyfikator Woli był burmistrzem Westerwelle na wyspie Sylt a nawet deputowanym do Parlamentu Krajowego Szlezwiku-Holsztyna. Stał się jednym z bohaterów słynnej książki Krzysztofa Kąkolewskiego „Co u pana słychać?”, opowiadającej o zbrodniarzach hitlerowskich, których nie ukarano [6]. Przynajmniej w sensie prawnym: pastor odmówił bowiem pochowania go na miejscowym cmentarzu. Dopiero po jego śmierci władze lokalne zadbały o uhonorowanie ofiar z Woli, wystawiając m.in. tablicę w dwóch językach, po niemiecku i po polsku.

Grecy mają swoje miejsca martyrologii: Distomo i Kalawritę. Włosi – Sant’anna di Stazzema, Francuzi – Oradour sur Glane, zaś Czesi – Lidice. Nazwy tych miejsc eksterminacji ludności cywilnej są w świecie powszechnie znane. W każdym z nich zginęło wielokrotnie mniej ofiar niż na warszawskiej Woli przez 2-3 dni najbardziej intensywnej i okrutnej pacyfikacji. W greckich czy włoskich miejscowościach, których mieszkańców mordowano, pojawiali się po latach prezydenci Niemiec. Chociaż wiadomo, że żaden gest nie zwróci życia ofiarom, fundowali tam na zasadzie zadośćuczynienia szpitale i szkoły oraz stypendia dla dzieci mieszkańców.

Nie zadbano o podobne uhonorowanie ofiar ewidentnie największej zbrodni popełnionej w krótkim czasie na cywilach w II wojnie światowej na warszawskiej Woli. Od lat najmocniej starają się o ich upamiętnienie sami mieszkańcy i lekarze z miejscowych szpitali, wszyscy z potrzeby serca. Politycy ani dyplomaci nie zabiegają w przekonujący sposób o to, żeby Wola stała się powszechnie znanym symbolem cierpienia ludności cywilnej.

Czytaj o projekcie warszawskiej Guerniki:

Niech Plac Powstańców Warszawy będzie godny swojej nazwy

Marzy mi się warszawska Guernica, mozaika, płaskorzeźba czy relief, może mural na ścianie NBP, odpowiednik dzieła Pabla Picassa, dzieło sztuki, które z upamiętnia historyczną tragedię Powstania i jednocześnie wystrzega się dosłowności.

Read more

[1] por. Antoni Przygoński. Powstanie warszawskie w sierpniu 1944. PWN, Warszawa 1980, t. 1-2
[2] cyt. wg Norman Davies. Powstanie’44. Przeł. Elżbieta Tabakowska, Znak, Kraków 2007, s, 339
[3] Radosław Romaniuk. Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza, Iskry, Warszawa 2017, t. 2, s/ 136
[4] Norman Davies. Powstanie’44, op. cit, s. 343
[5] Tomasz Strzembosz. Rzeczpospolita podziemna. Warszawa 2000, s. 313
[6] Krzysztof Kąkolewski. Co u pana słychać? Czytelnik, Warszawa 1973

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here