Siostrobójstwo

0
40

Włodzimierz Czarzasty zapowiedział, nie przypadkiem w Domu Chłopa – bo to przecież macho – że jego formacja ma apetyt na wygraną. Nie wie Lewica co czyni… lewica. Na razie ma bowiem Ochotę i Wolę, gdzie mogą się pozabijać jej kandydatki do Senatu. Jeśli nie dosłownie, to w sensie politycznym. Media mówią, jak Onet o  lewicowym  MMA.  Okręg 45 okazał się polem minowym. Nie tylko dla lewicy, ale dla całego  paktu  senackiego.

Magdalena Biejat marzyła – do czasu – o funkcji wicemarszałkini przyszłego Senatu, ale to już nieaktualne. Sam Włodzimierz Czarzasty przystał najpierw na przesunięcie jej, na żądanie koalicyjnej Platformy Obywatelskiej – Koalicji Obywatelskiej z najbardziej prestiżowego śródmiejskiego okręgu senackiego do innego też warszawskiego, obejmującego oprócz wspomnianych Woli i Ochoty także Bemowo, Włochy i Ursus.

To kara za to, że przedwcześnie ujawniła, że jej kandydaturę do Senatu uzgodniono z PO-KO, Polskim Stronnictwem Ludowym i Polską 2050 a wszystkie te partie miały całą listę pretendentów ogłosić za jednym razem i wspólnie.

W dodatku Biejat lekceważąco wyraziła się o Senacie obecnej kadencji, w której to samo porozumienie ma większość. Jednak jej zdaniem – brak izbie refleksji więzi z wyborcami. To tylko izba zadumy, w czym tkwi coś protekcjonalnego, gorszącego u 42-letniej “polityczki”. Podobnie jak brak szacunku dla osób starszych, przejawiający się krytykowaniem ich domniemanego nadmiaru w Senacie. A co Biejat na Joe’go Bidena, przecież też demokratę, o lat 40 całe od niej starszego? “Przesunięcie równoległe” z pięknych dzielnic do Ursusa i Bemowa, gdzie też mieszkają wspaniali ludzie ale ceny mieszkań za metr są niższe, to spełnione żądanie PO-KO, ale szlaban na przyszłe prezydium Senatu stanowi już decyzję samego Czarzastego.

Kogo przerosła kalkulacja

Kto ją wyniósł, ten teraz karci. Biejat znalazła się w Sejmie, bo Czarzastemu strasznie zależało, żeby z listy warszawskiej weszła tam niezbyt popularna Anna Maria Żukowska. Zadbał więc o obecność mniej znanych działaczek na liście, żeby jej nie przeskoczyły. W wyniku tej kalkulacji lidera mandat wywalczyły obie: tak Żukowska jak Biejat, chociaż ta druga wcześniej w wyborach do europarlamentu zdobyła, to nie żart… 616 głosów. Troszczący się o karierę Żukowskiej Czarzasty zraził skutecznie nawet córkę dyktatora Monikę Jaruzelską, w wraz z nią część odziedziczonego po PZPR betonowego elektoratu.

Teraz okazuje się, że ze zdobyciem senackiego mandatu pomimo poparcia “bloku demokratycznego” nie pójdzie Biejat równie łatwo jak cztery lata temu z sejmowym. Przeciw niej startuje bowiem Joanna Senyszyn. Ma to wszystko, czego Biejat brakuje: tytułowana panią profesor i powszechnie rozpoznawalna pozostaje ikoną tej części elektoratu Lewicy, którą zwykliśmy identyfikować z dawnymi osiedlami milicyjnymi i wojskowymi. Ona też wymyśliła nazwę “kaczyzm”.

Przeciwko uzgodnionej przez “pakt senacki” Biejat idzie prof. Senyszyn jako kandydatka niezależna. Pozbyła się nawet członkostwa PPS. Od 1975 aż do rozwiązania partii należała pani Joanna do PZPR, a od 1980 r. również do Solidarności.

W oczach feministek wsparcie Czarzastego dla Biejat okaże się pocałunkiem śmierci, bo pamiętają jak lewicowy “maczo” zwymyślał swego czasu aktualną wicemarszałkinię Senatu Gabrielę Morawską-Stanecką za to, że w mediach wypada lepiej niż on sam. Senyszyn już wypomniała Biejat, że ta przyczyniła się do zwycięstwa Andrzeja Dudy, publicznie reklamując oddanie głosu nieważnego zamiast na Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich 2015 r. 

Zanim jeszcze Jerzy Szmajdziński poleciał w swoją ostatnią delegację do Smoleńska w 2010 r, kiedy Aleksander Kwaśniewski rekomendując go jako kandydata lewicy na prezydenta w wyborach planowanych wtedy na jesień tamtego właśnie roku, porównał go do “młodego Johna Kennedy’ego”, co profesor Senyszyn bezpardonowo podsumowała:

– Przypomina Gregory Pecka… Z daleka….

To dowód, jaka potrafi być nawet dla swoich.

Lewica nowa kontra prawdziwa

Media piszą o bratobójczej walce na lewicy. Dla ścisłości – na Ochocie i Bemowie, Woli i Ursusie mieć będziemy raczej do czynienia z siostrobójstwem. Nie ma takiego słowa w słowniku Witolda Doroszewskiego? Ale skoro może być “gościni”… A nawet “reżyserka”, chociaż każdy, kto w telewizji był choćby raz z wycieczką na Dzień Dziecka zapamiętał, że tak mówi się nie na twórczynię filmów lecz na pomieszczenie, gdzie w trakcie emisji programu gnieżdżą się realizatorzy wraz z redaktorem wydania i jego asystentem.

Pozostaje czekać aż wobec tejże walki tyleż bezwzględnej co siostrzanej – osadzonej w tradycji PRL lewicy postkomunistycznej z nowym choć oświeconym i proeuropejskim lewactwem pod logo “Razem” za to z niespodziewanym stemplem demokratycznej jedności… bez jedności, jak widać gołym okiem – pojawi się ktoś jak ten gajowy, co rozzłościł się, że partyzanci i Niemcy podczas wojny walczą bez końca o leśniczówkę, aż wygonił wszystkich z lasu. Na pewno nie w czerwonych ani różowych barwach i bez rekomendacji patronów paktu.

Czego życzę teraz szczerze wyborcom z Woli, Bemowa, Włoch, Ursusa i Ochoty.

A pakt senacki, spytają zapewne nie śledzący na bieżąco przekazów idealiści.

Odpowiedź brzmi: partie przedstawiające siebie jako ostatnią ostoję demokracji mają w warszawskim okręgu nr 45 taką kandydatkę, jaką same sobie uzgodniły. I która sama aż się prosiła o bardziej wyrazistą rywalkę, w dodatku z własnego – do niedawna – obozu. Słowo “obóz” zresztą jakoś tu pasuje, bo nawet jeśli teraz wypróbowana towarzyszka bruździ ponowoczesnej wegetariance, to i tak odwołują się do tego samego elektoratu, którego uszu nie razi rozlegający się w tle chrzęst gąsienic zapamiętany z grudniowego poranka. Nieważne, że posłanki Biejat wtedy nawet na świecie nie było. Wiele jej zachowań – choćby czerwcowy apel do mediów, żeby nie relacjonowały prac komisji “lex Tusk” ds. badania wpływów rosyjskich, kiedy ta powstanie (pomysł równie paskudny jak powołania tejże, bo jeśli kierowany do dziennikarzy, to chodzi o autocenzurę, a jeżeli do ich szefów – o cenzurę po prostu) – nie pozostawia złudzeń, do jakiej tradycji się nawiązuje.  Miała dać bonus, wyszedł kłopot. Zamiast nowej twarzy – stara na lewicy zaciekłość.

W widocznej konfuzji znaleźli się wyborcy z okręgu 45 innych niż lewicowe partii tworzących pakt senacki. Jedyna ich nadzieja to pojawienie się w stawce kogoś nowego a sensownego, chociaż bez stempla uzgodnień liderów.

Onomastyka, czyli selekcjonerzy spytają, co to takiego

Od zawsze robiono to bez głowy. Weźmy pod lupę nazwę: pakt to się w polskiej tradycji, zgodnie z duchem polszczyzny, z diabłem zawiera. Nie przypadkiem propaganda komunistyczna mówiła na NATO “pakt północnoatlantycki” a my teraz – “sojusz”.

Porozumienie senackie pasowałoby lepiej na nazwę tak zacnego przedsięwzięcia. Tyle tęgich głów, a nikt zawczasu nie pomyślał.

Gdzie diabeł nie może tam babę pośle, powiedziałby zapewne znany z takiego a nie innego podejścia do kobiet Czarzasty. A tu aż dwie. I co ma robić maczo? Powołać komisję pojednawczą? Za późno. Fama głosi, że prof. Senyszyn podpisy już zabrała. Nie wycofa się, żeby zrobić sekującemu ją liderowi przyjemność a zawód mieszkańcom bloków milicyjnych i wojskowych. Trudno też autorkę określenia “kaczyzm” pomówić, że… pomaga Jarosławowi Kaczyńskiemu. Nawet Grabiec – nie ten z “Balladyny” Juliusza Słowackiego, lecz rzecznik PO Jan – nie jest w stanie tego udowodnić.

Wszystkie demony jedności

I co z tego, że pakt senacki udał się cztery lata temu, kiedy Polacy woleli diabła samego od PiS-u? Godząc się nawet na tę piekielną jednolitofrontowość, obsesję wymuszonej jedności, że kto nie z nami ten przeciwko nam… Byle tylko kolejnej izby parlamentu nie zdobyli nominaci Jarosława Kaczyńskiego, odsądzano od czci i wiary i wyzywano od symetrystów lub pożytecznych idiotów PiS wszystkich, co próbowali iść w własnym programem i własną drogą do Senatu nazywanego przecież nie przez przypadek Izbą Refleksji właśnie… Powiodło się jednak wówczas. Trochę kosztem zdrowego rozsądku. Ale trudno narzekać, że PiS stracił na 4 lata senacką większość.

Ale też patron wszystkich lewicowców Karol Marks ostrzegał, że jeśli historia się powtarza, to wyłącznie jako farsa.

W wielu innych sprawach nie miał racji. Ale w pakcie senackim farsę już mamy. Przynajmniej w warszawskim okręgu nr 45, gdzie zabrakło tak woli jak ochoty, i tym razem nie o dzielnice chodzi, żeby wybujałe ambicje nie tyle samych polityczek co ich patronów stonować choćby na tyle, żeby nie zgorszyły opinii publicznej, na której zdanie entuzjaści paktu senackiego i wymuszonej jedności zwykli się tak chętnie powoływać. Co słyszycie Państwo w tle? Chichot Marksa? Być może… 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 10

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here