W sprawie włamania do prywatnej skrzynki mailowej szefa premierowskiej kancelarii Michała Dworczyka tłumaczenia władzy pogrążają ją i więcej mówią o jej anachronicznej mentalności niż sam pożałowania godny fakt udanego hakerskiego ataku na zasoby informacyjne jednej z głównych osób w państwie.
Z jednej strony władza utrzymuje, że włamanie dotknęło Dworczyka skrzynkę prywatną, w której jak zresztą nakazują przepisy nic tajnego nie było. Z drugiej – luminarze wskazują jako sprawców służby białoruskie jak czyni to sam minister Dworczyk albo wręcz rosyjskie, jak utrzymuje wicepremier Jarosław Gowin. Sprzeczne to pozostaje z tezą o wszechmocy spadkobierców KGB lansowaną przez byłego pisowskiego ministra obrony Antoniego Macierewicza. Po co bowiem demoniczne służby miałyby się włamywać do czegoś, co nie ma znaczenia, a objęte jest ochroną intymności nie tajności, nie wiemy.
W sieci możemy jednak poczytać na portalach generowanych za wschodnia granicą obszerne corriculum vitae osoby odpowiedzialnej za bezpieczeństwo rządu. Dowiemy się z niego, jakimi językami pułkownik Konrad Korpowski włada biegle, a którymi słabo, gdzie przedtem służył i jak szukać jego znajomych. Taką sobie pracę wybrał, powiedzieć można. Gorzej, że hakerzy zdobyli również dane osobowe dotyczące szczepień przeciwko koronawirusowi COVID-19. Skrzynka Dworczyka okazała się puszką Pandory.
W jednym ze znanych thrillerów stalker, zmierzający do zawładnięcia bohaterką, odtwarza jej nagranie dokonane w jej własnej łazience, pokazujące jak w wannie pije whisky ze szklanki do mycia zębów i trochę fałszywie przy tym podśpiewuje. A groza narasta.
Osobą odpowiedzialną za bezpieczeństwo państwa nie jest jednak niefortunny pułkownik lecz na mocy podziału kompetencji w rządzie wicepremier Jarosław Kaczyński. Jeszcze niedawno cała Polska zgodnie śmiała się z niego, że nie ma konta bankowego ani prawa jazdy a na Zachód wyjechał po raz pierwszy już z czterdziestką na karku. Teraz nieudany prawnik z doktoratem o samorządności wyższych uczelni i dziwacznie żyjący stary kawaler z łupieżem osypującym się na niemodne garnitury ma zmierzyć się z cyberprzestępczością i hakerskimi mafiami niczym bohater Matriksa. Na psa urok – mawia w takiej sytuacji suweren, co go prezes państwowej telewizji Jacek Kurski niesprawiedliwie ciemnym ludem nazywa.
Nie jest to wcale zagrożenie iluzoryczne, o czym świadczą raporty eurokratów. Eurodeputowany Raphael Glucksmann, przewodniczący komisji do spraw przeciwdziałania zewnętrznym zagrożeniom dla demokracji w Parlamencie Europejskim ostrzega, że nasilają się dezinformacyjne ataki, którym kraje członkowskie nie są w stanie skutecznie przeciwdziałać.
Z reguły gdy dojdzie do cyberataku, nie wskazuje się od razu winnych, lecz wdraża śledztwo a także postępowanie wewnętrzne w urzędniczych strukturach państwa. Tym razem notable Zjednoczonej Prawicy na nic nie czekali, tylko ustalili, kto winien. Cel osiągnęli odwrotny do zamierzonego: jeśli ktoś uwierzył w pierwszą część pisowskiej wersji, to jak pogoogluje i posurfuje po cyberprzestrzeni w głowie ułoży mu się jej rozdział drugi: oto demony ze Wschodu bezkarnie publikują w sieci wrażliwe dane dotyczące karery pułkownika Korpowskiego, odpowiadającego za bezpieczeństwo ministrów, chronione wiadomości o akcji szczepionkowej a także raporty dotyczące wspierania przez Polskę białoruskiej emigracji politycznej w ten sposób, żeby ślady po tym nie zostawały. Jednym słowem: Aleksander Łukaszenka z Władimirem Putinem wiedzą o nas wszystko, aż dziw, że dotąd nie uczynili z tego użytku.
Nie muszą, skoro występy rodzimych polityków w mediach społecznościowych pokazują, że polskim politykom obca jest nie tylko spójna polityka wschodnia – a dałoby się przecież sformułować wspólne jej cele jako fundament ponadpartyjnej zgody: respektowanie praw Polaków za kordonem, wspieranie przedsiębiorców z kraju ryzykujących “na kierunku wschodnim” własne pieniądze oraz potrzeba godnego upamiętnienia bohaterskich Orląt Lwowskich oraz ofiar ludobójstwa rzezi wołyńskiej. Tymczasem ćwierkających po twitterach luminarzy interesuje nie racja stanu, lecz brak stanika jak pos. Annę Żukowską wydziwającą na cielesne walory białoruskiej emigratki Jany Szostak przesłaniające dawnej rzeczniczce lewicy wartości demokratyczne. Niewiele mądrzej, pomimo profesorskiego tytułu, poćwierkuje Ryszard Terlecki, też partner Włodzimierza Czarzastego ale wyłącznie w parlamentarnej koalicji “proeuropejskiej”, odsyłający do Moskwy liderkę białoruskiej emigracji i niedawną przeciwniczkę Łukaszenki w wyborach Swiatłanę Cichonauską, bo wspólnie z opozycyjnym prezydentem stolicy Rafałem Trzaskowskim odsłaniała w rocznicę 4 czerwca 1989 r. pomnik Solidarności, czemu trudno się dziwić, bo demokraci zza wschodniej granicy na naszym dawnym ruchu społecznym się wzorują.
Plagę stonki ziemniaczanej w latach 50 stanowiącą efekt niedoborów środków ochrony roślin ówczesne władze uzasadniały zrzuceniem “żuka Colorado” przez Amerykanów. Obecnie pisowska władza w równie toporny sposób szuka źródeł zła po drugiej, wschodniej stronie. Strach pomyśleć, co się stanie, gdy hakerzy zaatakują naprawdę.
Nie muszą być ze Wschodu, mogą z Chin albo “państw zbójeckich” od Iranu po Pakistan, z międzynarodowych organizacji mafijnych albo terrorystycznego państwa islamskiego. Pozostaniemy wtedy bezbronni, bo taką władzę żeśmy sobie wybrali. Nie tylko Dworczyk z Gowinem pomylili bezpieczeństwo państwa z kulturą tanich powieści szpiegowskich.
Zaś premier Mateusz Morawiecki, żeby ugruntować w bezwolnych służbach poczucie bezkarności, zamiast ich szefów chociażby dla przykładu prewencyjnie pozawieszać, skoro, jeśli użyć języka tych służb, sobie nagrabili – pokazowo świętował wraz z nimi piętnastolecie Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Zaszczycił też jubilatów prezydent Andrzej Duda, pod którym służby kopały dołki niewiele ponad rok temu, że przypomnę niewyszukaną ich akcję przeciwko mec. Jolancie Turczynowicz-Kieryłło, której obecność u steru kampanii prezydenckiej stwarzała dwa dla nich zagrożenia: że Duda wygra w pierwszej turze i uniezależni się od PiS. Z kolei operacja przeciw podobnie usamodzielniającemu się od partii – matki prezesowi Najwyższej Izby Kontroli, bohaterowi dawnej opozycji antykomunistycznej Marianowi Banasiowi i jego rodzinie pokazuje, że władza zatrzymała się na pojmowaniu roli służb specjalnych wyłącznie jako policji politycznej, co skazuje ją na skansen w dzisiejszym świecie, bo strategia ta odeszła w przeszłość z chwilą gdy najdoskonalsza z tajnych policji carska Ochrana nie potrafiła nawet zagwarantować przetrwania państwa, któremu służyła, chociaż – jak pamiętamy – sama organizowała zamachy sprawniej od terrorystów z Narodnoj Woli, miała konfidentów w rodzinie carskiej a jej agent poprowadził tłum na Pałac Zimowy.
Przy podejmowaniu takiego tematu łatwo narazić się na zarzut: niewiele wiesz, a piszesz. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że szczelnie odizolowani w służbowych limuzynach i za szpalerami ochrony dygnitarze wiedzą jeszcze mniej nie tylko o prawach służb, ale również o świecie, który ich otacza.
Przypomina się anegdota o lektorze z komitetu wojewódzkiego PZPR, wygłaszającym w konserwatywnym okręgu pogadankę o przyjaźni polsko-radzieckiej. Wstaje po niej stary gazda.
– A jak Ruskie przyszły, to błoto było i ich czołg w polu się zarył. Kazali mi dwa konie zaprząc, nie uradziły. Dopiero jak ja koze wziął, to ona ten czołg wyciągła.
– Oj, baco, pieprzycie – złości się partyjny lektor.
– A co, wy mozecie, a jo ni?
Spiskowe teorie wyrastają z bezradności. Kiedyś Amerykanie i Niemcy ale tylko z NRF winni byli niskim zbiorom i nieurodzajom, teraz Rosjanie i Białorusini atakom hakerskim. O wiele roztropniej zachowują się Hindusi. Mądry ten naród w wiejskich rejonach Indii nie używa nigdy strasznego słowa: tygrys. Miejscowi wierzą bowiem, że gdy usłyszy, pomyśli, że go wołają i przyjdzie. Dlatego mówią tylko: “on” albo z szacunkiem “pan” bo i tak wiadomo, o co chodzi. Podobnie jak w aferze hakerskiej.