Co się zdarzyło 4 czerwca 1989 r.
Dla Polaków jest to symbol końca komunizmu, co w kilka miesięcy później ogłosiła w telewizji aktorka Joanna Szczepkowska. W wyborach sprzed 32 lat Solidarność odniosła bezapelacyjne zwycięstwo, którego rozmiary zaskoczyły nawet jej działaczy. Klimat jednak daleki był od entuzjazmu, o czym świadczy zaledwie 62-procentowa frekwencja w pierwszych od sześćdziesięciu lat wyborach, których wyników nie fałszowano. Za to ci, którzy zagłosowali jasno opowiedzieli się przeciw dominacji PZPR. Chociaż zwycięstwo nie zostało wykorzystane, o czym świadczył rychły wybór Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta przez wyłoniony wtedy kontraktowy parlament, powrót do dyktatury już nie nastapił.
Na zawsze pozostały w pamięci z tamtej kampanii zdjęcia kandydatów z Lechem Wałęsą, plakaty z szeryfem (“W samo południe”) i z budzikiem (“Nie śpij, bo cię przegłosują”), melodyjka telewizyjnego Studia Solidarność, poparcie światowych gwiazd Yvesa Montanda i Jane Fondy dla kandydatów Solidarności. Ale w świat poszedł wynik, tak jasny, jak nigdy wcześniej ani później w Polsce.
Drużyna Lecha bierze wszystko
Wybitny aktor Gustaw Holobek zdobył do Senatu poparcie 76 proc wyborców z Krośnieńskiego, na Zofię Kuratowską w Nowosądeckiem zagłosowało 82 proc uprawnionych. W woj. koszalińskim Aleksander Kwaśniewski przegrał walkę również o senacki mandat z emerytowaną nauczycielką muzyki Gabrielą Cwojdzińską, przedtem represjonowaną za przewożenie sztandaru Solidarności. W Nowej Hucie Mieczysława Gila poparło do Sejmu rekordowe 89 proc wyborców. Posłem z Warszawy nie został za to Jerzy Urban, były rzecznik rządu stanu wojennego. Z 35-osobowej listy krajowej, skupiającej prominentów PZPR i stronnictw sojuszniczych wymaganą do wyboru większość uzyskały tylko dwie osoby: seksuolog Mikołaj Kozakiewicz, który wkrótce został marszałkiem kontraktowego Sejmu oraz Adam Zieliński, bo jego nazwisko było ostatnie w alfabetycznym spisie więc niektóre zamaszyste skreślenia wyborców je ominęły.
Parlamentarzystami z list Komitetu Obywatelskiego, stanowiącego polityczną emanację powtórnie zalegalizowanego po prawie ośmiu latach NSZZ “Solidarność” zostali reżyserzy (Andrzej Wajda), pisarze (Andrzej Szczypiorski), aktorzy (Andrzej Łapicki i Andrzej Szczepkowski), naukowcy (rektor UW Grzegorz Białkowski), sportowcy (szybowniczka Adela Dankowska), adwokaci (Maciej Bednarkiewicz i Edward Wende) i ich dawni klienci – więźniowie polityczni (Zbigniew Romaszewski, Adam Michnik i Jacek Kuroń), działacze związkowi (Zbigniew Janas i Andrzej Miłkowski) i katoliccy (Ryszard Reiff i Stanisław Stomma).
Tworzyli drużynę Lecha Wałęsy, który sam nie kandydował, zachowując dla siebie rolę patrona. Podobnie jak nie wystartowali dwaj przyszli premierzy: Tadeusz Mazowiecki i Jan Olszewski, którym z kolei nie podobał się niedemokratyczny sposób wyłaniania kandydatów, bo opowiadali się za szerszym sojuszem z udziałem m.in. Konfederacji Polski Niepodległej.
Wybory były kontraktowe, część miejsc jeszcze w trakcie obrad Okrągłego Stołu (6 lutego-5 kwietnia 1989 r.) zarezerwowano dla PZPR i stronnictw sojuszniczych, stąd też nawet jednoznacznie zwycięski wynik nie gwarantował Solidarności objęcia władzy. Stało się to możliwe dopiero za sprawą porozumienia ze Zjednoczonym Stronnictwem Ludowym i Stronnictwem Demokratycznym, wcześniej satelitami komunistów, co pozwoliło na wyłonienie w trzy miesiące później rządu Tadeusza Mazowieckiego.
Jednak przy urnach Solidarność pomimo ogromnego zmęczenia społeczeństwa trudnościami życia codziennego uzyskała wszystko, co było do zdobycia z wyjątkiem jednego senatorskiego mandatu z okręgu z woj. pilskiego, który przypadł miliarderowi Henrykowi Stokłosie kosztem działacza chłopskiego Piotra Baumgarta. Z 99 na 100 miejsc w Senacie aż 92 drużyna Lecha obsadziła w pierwszej turze, do Sejmu wprowadziła zaś 161 posłów na 460 z których tylko jeden czekać musiał na powtórne głosowanie.
Nacisk strajkowy a nie dobra wola władzy
Wybory stanowiły efekt umowy politycznej przy Okrągłym Stole, poprzedzonym sekretnymi rokowaniami w Magdalence (z udziałem m.in. Lecha Kaczyńskiego i Adama Michnika z jednej a Czesława Kiszczaka i Janusza Reykowskiego z drugiej strony), ale nie wyraz dobrej woli ze strony władzy. Ekipa gen. Wojciecha Jaruzelskiego została przymuszona do kompromisu zastępujacego nieskuteczne represje, za sprawą dwóch wielkich fal strajkowych: w kwietniu i maju oraz sierpniu 1988 r. W pierwszej odznaczyły się Bydgoszcz, Stalowa Wola, Nowa Huta gdzie strajk władze złamały siłą, Uniwersytet Warszawski i Stocznia Gdańska, w drugiej zaś górnicy śląskich kopalń, które znowu zdobywało ZOMO oraz powtórnie stoczniowcy.
Protesty organizowali młodzi robotnicy i studenci, dla których pierwsza dziesięciomilionowa Solidarność była legendą, inspiracją i wzorem ale nie traumą, związaną z łamaniem strajków przez milicję i wojsko w stanie wojennym. Załoga Solidarności szła do Okrągłego Stołu z nastawieniem, że musi załatwić ponowną legalizację Związku. Pomysł szybkich wyborów rzucili komuniści, przekonani, że później będzie jeszcze gorzej, z inicjatywą przywrócenia Senatu wyszedł niespodziewanie Kwaśniewski, który jak pamiętamy sam się potem do niego nie dostał. O oderwaniu prominentów od rzeczywistości świadczą obawy dawnego sekretarza ze Słupska – Zygmunta Czarzastego, który publicznie frasował się, że jeśli Solidarność osiągnie słaby wynik, Zachód nie uwierzy w demokratyczny przebieg głosowania.
Zwycięstwo bez fanfar
Siła odrodzonej Solidarności nie dorównywała tej wielkiej z lat 1980-81. Wyborcy potraktowali jednak głosowanie jak plebiscyt, odrzucając władzę, która przez 8 lat polityki opartej na przemocy aparatu wojskowego i milicyjnego oraz partyjnej biurokracji nie umiała zaspokoić ich podstawowych potrzeb. Przeciw PZPR zagłosowano nawet w województwach, gdzie mocnej opozycji brakowało.
Komunistom nie dopomogło nawet wystawienie na listach ówczesnych celebrytów jak prezenter Dziennika Telewizyjnego Grzegorz Woźniak czy milicjant Jan Płócienniczak, prowadzący popularny program “997”.
Przegrali również konkurenci Solidarności po opozycyjnej stronie: przewodniczący KPN Leszek Moczulski w Krakowie z Janem Rokitą i chrześcijański demokrata mec. Władysław Siła-Nowicki na warszawskim Żoliborzu z Jackiem Kuroniem, także Kazimierz Świtoń na Śląsku z Adamem Michnikiem.
Dla zwycięzców główny problem stanowiła jednak społeczna apatia trudna do przełamania po latach zastoju a nie podziały w obozie demokratycznym. Jak bowiem zauważał Andrzej Paczkowski “absencja powodowała też, że faktyczne poparcie dla Solidarności było mniejsze, niż wynikające z decyzji tych, co głosować poszli. Ponieważ kandydaci Komitetu Obywatelskiego zdobyli poparcie ok. 72 proc głosujących, można wnioskować, że opowiedziało się za nimi nie więcej niż 40 proc uprawnionych” [1].
Tego samego dnia, gdy w Polsce zatriumfowała Solidarność, na pekińskim Placu Tienanmen czołgi zmasakrowały demokratyczną demonstrację studentów. Nie to jednak przesądziło, że u nas zwycięzcy przestraszyli się własnego sukcesu, lecz zawoalowane groźby ze strony władzy wypowiedzenia posłuszeństwa przez “beton” PZPR, milicję i wojsko. Kierownictwo Solidarności po pierwsze pamiętało jak łatwo dało się wygarnąć z domów 13 grudnia 1981 r, po drugie wiedziało, że wciąż ma do czynienia z tą samą ekipą, która wprowadziła stan wojenny. Przedstawiciele Solidarności przystali więc na obsadzenie 33 wakujących mandatów z listy krajowej w drugiej turze z wyłącznej puli władzy, spośród kandydatów, którzy wcześniej nie ubiegali się o wybór. Jak stwierdza Antoni Dudek: “opory przeciwko bezprecedensowemu zmienianiu ordynacji w trakcie wyborów mieli nie tylko prorządowi prawnicy, ale niektórzy członkowie Rady Państwa, na którą spadł niezbyt chwalebny obowiązek wydania stosownego dekretu” [2]. Chociaż to samo gremium wcześniej wprowadzało stan wojenny. Jego główny wykonawca gen. Czesław Kiszczak został już w czerwcu kandydatem na premiera w miejsce urzędującego Mieczysława F. Rakowskiego, nie objął jednak tej funkcji. Za to gen. Wojciecha Jaruzelskiego już w lipcu wybrało prezydentem Zgromadzenie Narodowe, do czego przyczyniła się część posłów Solidarności specjalnie oddając głosy nieważne (jak Andrzej Stelmachowski) lub nie biorąc udziału w wyłanianiu głowy państwa (jak Marek Jurek) co również dopomogło autorowi stanu wojennego w objęciu przywróconego po 37 latach urzędu.
Zamiast Kiszczaka szefem rządu został w końcu Tadeusz Mazowiecki, chociaż gdy 3 lipca Adam Michnik ogłosił w “Gazecie Wyborczej” artykuł “Wasz prezydent, nasz premier”, właśnie on odpowiedział mu polemiką “Spiesz się powoli” [4].
Rozmowy z ZSL i SD czyli dotychczasowymi sojusznikami PZPR podjęli w imieniu Lecha Wałęsy bracia Jarosław i Lech Kaczyńscy, wtedy jeszcze nie radykałowie, wcześniej uczestnicy Okrągłego Stołu.
Z trzech zgłoszonych kandydatur prezes ZSL Roman Malinowski wskazał Mazowieckiego, a nie Kuronia ani Bronisława Geremka. Ten ostatni został już zresztą szefem Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, sejmowej emanacji Solidarności.
W sierpniu 1989 r. przed Pałacem Myślewickim w Łazienkach warszawskich ogłoszono porozumienie Wałęsy, Malinowskiego i szefa SD Jana Jóźwiaka a we wrześniu powstał rząd pierwszego niekomunistycznego premiera Mazowieckiego. Jednak resorty strategiczne objęli w nim znani jako logistycy stanu wojennego prominenci PZPR: wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych został Kiszczak, ministrem obrony inny generał z dawnej Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego Florian Siwicki.
Dla przyszłości Polski gorsze znaczenie niż bulwersujące personalia miało odrzucenie prospołecznego programu pierwszej Solidarności współtworzonego przez Ryszarda Bugaja, Tadeusza Kowalika czy Stefana Kurowskiego, a zakładającego m.in. budowę samorządu robotniczego współzarządzającego zakładami. Mazowiecki ogłosił, że potrzebny mu jest odpowiednik Ludwiga Erharda. Ten niemiecki ekonomista po wojnie przeprowadził udaną reformę walutową, odbudował Niemcy i wspierał tworzenie tam klasy średniej, co szybko zyskało miano cudu gospodarczego. Gdy Mazowieckiemu odmówiło kilku kandydatów w tym Witold Trzeciakowski, Cezary Józefiak i Waldemar Kuczyński, wybór padł na Leszka Balcerowicza, wybierającego się wtedy na stypendium zagraniczne. Przeforsował on liberalny program, suflowany przez Jeffreya Sachsa, amerykańskiego ekonomistę, doradzającego wcześniej rządom krajów Trzeciego Świata. Wprowadzający przedtem podobne rozwiązania w Boliwii młody okularnik z Harvardu na pytania parlamentarzystów OKP o koszty reform odpowiadał, że psu ogon odcina się jednym ruchem a nie po kawałku. Janusz Majcherek, którego o antyliberalne uprzedzenia posądzić trudno, przyznaje w książce “Pierwsze lata III Rzeczypospolitej 1989-1999”, że Balcerowicz: “wkrótce przedstawił autorski program działań, który przeszedł do historii pod jego nazwiskiem, choć został opracowany przy udziale kilkunastu osób, w tym Sachsa oraz ekspertów Międzynarodowego Funduszu Walutowego. To, co nazywano “programem Balcerowicza” było w wymiarze formalnym pakietem 11 ustaw przedłożonych Sejmowi w imieniu rządu i przyjętych w ekspresowym tempie w grudniu 1989 r.” [5].
Plan Balcerowicza doprowadził do stabilizacji polskiej waluty ale zdusił gospodarkę wprowadzeniem popiwku, podatku od ponadnormatywnego wzrostu wynagrodzeń. W efekcie sklepowe półki wcześniej puste wypełniły się wprawdzie towarami, ale niewielu było na nie stać. Działalność produkcyjna przestała się opłacać. Rozkwitł za to handel nawet uliczny (czasem z łóżek polowych) i bazarowy. Do Polski sprowadzano masowo tandetne towary, z którymi rodzima wytwórczość nie była w stanie konkurować. Bezrobocie, nieznana w socjalizmie plaga, dotknęło nie tych, którzy kiepsko pracowali, tylko załogi pechowych bo objętych akcją zamykania fabryk. W krótkim czasie zwycięska niby Solidarność zlikwidowała własną bazę społeczną w postaci wielkich zakładów przemysłowych, przestały istnieć całe branże również nowoczesne jak elektronika i rozwojowe jak motoryzacja. Nie towarzyszyły temu żadne działania osłonowe ani nawet pozór ponownego zapytania obywateli o zdanie, czy na to przystają. Sygnałem poważnych zmian w świadomości społecznej stała się kariera reemigranta z Kanady Stanisława Tymińskiego, który w pierwszej turze wyborów prezydenckich późną jesienią 1990 r. niespodziewanie pokonał w pierwszej turze urzędującego premiera Mazowieckiego i dopiero w drugiej przegrał z Wałęsą. Niebawem zniknął z Polski, ale też równie szybko ulotniła się z niej nadzieja, towarzysząca kiedyś wyborom czerwcowym. Już w trzecią ich rocznicę w 1992 r. przedstawiciele dwóch odłamów dawnego obozu Solidarności w trakcie “nocy teczek” w twardej walce politycznej starli się między sobą o kolejne lata przyniosły również powrót do władzy spadkobierców dawnego ustroju, zaś pokonany w czerwcu 1989 r. w Koszalińskiem Kwaśniewski w sześć i pół roku później w ogólnopolskich wyborach prezydenckich pokonał Wałęsę. Z biegiem lat Polacy coraz bardziej izolowali się od polityki, nadzieje z nią związane ograniczając do życzenia, żeby jak najmniej ingerowała w ich życie.
[1] Andrzej Paczkowski. Pół wieku dziejów Polski 1939-1989. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1995, s. 582
[2] Antoni Dudek. Pierwsze lata III Rzeczypospolitej 1989-1995. Wydawnictwo GEO, Kraków 1997, s, 49
[3] Adam Michnik. Wasz prezydent, nasz premier. “Gazeta Wyborcza” z 3 lipca 1989
[4] Tadeusz Mazowiecki. Spiesz się powoli. “Tygodnik Solidarność” z 14 lipca 1989
[5] Janusz A. Majcherek. Pierwsza dekada III Rzeczypospolitej 1989-1999. Presspublica, Warszawa 1999, s. 72