Wywodzący się z Indii, a piszący po angielsku autor stanowił bowiem oczywisty cel terrorystów od kiedy w 1989 r. wyrok śmierci na niego za publikację rzekomo bluźnierczych "Szatańskich wersetów" wydał teokratyczny dyktator irański Ruhollah Chomeini. Przybrało to postać "fatwy", klątwy, która oznacza, że ajatollah wezwał wszystkich muzułmanów, jeśli tylko mają taką możliwość, żeby przyczynili się do zgładzenia pisarza. Całkiem niedawno następca Chomeiniego ajatollah Ali Chamenei uścisnął u siebie w Teheranie dłoń Władimira Putina (w kulturze islamu nie jest to zdawkowa uprzejmość, lecz gest dla przyjaciół zarezerwowany) i przekazał mu irańskie stanowisko, że gdyby Rosja nie wywołała wojny na Ukrainie, to i tak do niej doprowadziłoby NATO. Trzy lata temu Chamenei, przez dobrotliwych żurnalistów tytułowany niekiedy przywódcą duchowym Iranu (już za rządów PiS mieliśmy stamtąd kupować gaz i ropę naftową... w ramach bezpieczeństwa energetycznego) potwierdził, że fatwa obowiązuje.