
Sędziami będziemy wówczas my – to element lewicowego marzenia o objęciu władzy, jak wiele innych zaadoptowanego przez niby odwołujące się do patriotyczno-narodowej frazeologii PiS. Z „Samych swoich” znamy to w prostszej wersji: sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Z tej samej populistycznej tradycji wywodzą się słynne „te pieniądze się po prostu należą” Beaty Szydło, jak również „jeśli ktoś ma pieniądze, to skądś je ma” samego Kaczyńskiego. Takich poglądów nie trzeba uzasadniać, dla wyborcy ważne okazuje się tylko to, że władza główkuje podobnie jak on.
Dla PiS lata 2005-7 – kiedy to partia, przynajmniej w pierwszym okresie, za rządów Kazimierza Marcinkiewicza, radziła sobie jeszcze z państwem, które dziś faktycznie rozmontowuje – nie stanowią budującej partyjnej legendy. Właśnie za sprawą Trybunału Konstytucyjnego, który pryncypialnie oddalał liczne pisowskie ustawy, pisane przez partyjnych hunwejbinów. Sprawowanie samej władzy politycznej nie zadowoliło PiS. Prawdziwa dobra zmiana dokonała się dopiero z chwilą, gdy sięgnięto po sądy oraz telewizję.
Funkcję szefa telewizji publicznej PiS mogło po zwycięstwie zaproponować Waldemarowi Łysiakowi albo Bohdanowi Urbankowskiemu. Jednym słowem – intelektualiście z sercem po prawej stronie i uprzedzeniami wobec obecnej opozycji demokratycznej. Ale PiS wolało na tym stanowisku Jacka Kurskiego, który stanowi personifikację kompleksów Jarosława Kaczyńskiego. Tytułowanemu przez swoich żoliborskim inteligentem, ale przez innych nie wpuszczanemu na salony, nie z powodu poglądów i politycznych afiliacji, lecz horyzontów i manier, strasznie imponuje, że za podwładnego ma brata zastępcy samego Adama Michnika.
Bohdan Urbankowski nie oszczędził środowiskowych autorytetów. Szarga je również dzisiaj z pełną premedytacją.
Jednak nie tylko brajdakowi z „Wyborczej” zawdzięcza Jacek Kurski karierę. Kaczyński wie też, że osobnik, któremu mało kto podaje rękę, przynajmniej od czasów osławionej afery z dziadkiem z wermachtu – nawet jeśli był już w wielu partiach (ROP, ZChN, LPR) a z PiS też raz wyleciał – jest na karierę u niego skazany, bo nie pójdzie przecież do Platformy Obywatelskiej, a na robienie jej samodzielnie pozostaje zbyt mało zdolny. Zresztą intelektualne i kulturowe ograniczenia, gołym okiem widoczne po Kurskim, stanowią dodatkowy jego atut jako wykonawcy propagandy partii rządzącej, adresowanej przecież nie do nauczycieli, lekarzy czy przedsiębiorców. Kurski, właśnie dlatego, że do szkoły miał pod górkę, rozumie i odczytuje nieodgadniony dla kawiarnianego polskiego inteligenta gust własnej telewidowni, potrzebę tureckich seriali i przaśnych, ale wysokobudżetowych opowieści o własnej historii. A także sylwestra pod Krokwią w Zakopanem, nawet jeśli impreza wypłoszy wszystkie kozice na słowacką stronę Tatr.
Z sędziami jest podobnie. Nie brakuje w środowisku zwolenników PiS i ideologii tej partii nawet w wersji hard, z wizerunkiem jednak nie uszarganym w oczach opinii publicznej. Można było powołać kogoś z nich, byliby powolni władzy, ale nie tylko o to chodziło.
Kaczyński przekazuje publicznie sygnał, że warto pracować dla PiS, opłaca się to robić nawet, jeśli w oczach własnego środowiska wykonuje się brudną robotę. A przede wszystkim – że warto do PiS przystać, nawet jeśli wcześniej było się komunistą z betonu PZPR (Stanisław Piotrowicz), liberałem (Elżbieta Chojna-Duch) albo zasiadało się przy Okrągłym Stole jak Krystyna Pawłowicz, zresztą w towarzystwie obu Kaczyńskich, Mariusza Kamińskiego, Grzegorza Biereckiego i Jarosława Sellina.
Prokuratora stanu wojennego, gorliwie prześladującego opozycjonistów Stanisława Piotrowicza odrzucił wcześniej – ze względu na plugawą przeszłość – zwykle mało wybredny elektorat PiS. Realizator polityki partii wobec wymiaru sprawiedliwości nie został, choć kandydował, posłem z Podkarpacia. Jednak dowartościowanie go teraz stanowi sygnał dla innych byłych komunistów – jak sekretarz KC PZPR Marek Król, dyżurny komentator telewizji za Kurskiego – że PiS umie wynagradzać za poparcie. I zamierza to robić w przyszłości.
Krystyna Pawłowicz w wyborach nie kandydowała. Zapowiadała wycofanie z polityki. Jej dawna aktywność w Sejmie i mediach społecznościowych raziła umiarkowanych, ale odpowiadała twardemu elektoratowi PiS.
Elżbieta Chojna-Duch – chociaż sama jako wiceminister finansów za rządów PO-PSL zniosła 30-procentową sankcję – przed komisją ws. afery VAT obwiniała dawnego szefa Jacka Rostowskiego o odpowiedzialność za straty budżetu państwa. Już po jej zeznaniach okazało się, że areną działania mafii vatowskiej resort stał się dopiero w czasach Mariana Banasia z PiS, a wiele szczegółów enuncjacji byłej wiceminister podważył w komisji opozycyjny poseł Zbigniew Konwiński. Ale zatrute ziarno zostało zasiane.
Człowiek, który pokazał figę Kaczyńskiemu
Marian Banaś to drugi wysoki urzędnik państwowy, który odmówił prośbie samego Jarosława Kaczyńskiego o podanie się do dymisji. Pierwszy to prezes NBP Adam Glapiński.
Nagroda w postaci awansu się należy – potwierdza obecny awans do Trybunału Konstytucyjnego, podobnie jak po prostu się należały nagrody od Beaty Szydło. To dowód, że opłaca się dla PiS pracować nawet za cenę ostracyzmu w macierzystym środowisku. Podobną logiką kierowała się władza stanu wojennego, której służył prokurator Piotrowicz. Chociaż brakowało nawet papieru toaletowego, rządzący wydawali wtedy w wysokich nakładach prozę Haliny Auderskiej, bo chodziło o sygnał dla innych literatów, że władza potrafi się za poparcie odwdzięczyć.
To jedna, korzystniejsza dla prezesa interpretacja, dlaczego po takich ludzi sięga, pomimo że ideę dobrej zmiany ostatecznie kompromitują: częścią reformy sądownictwa miała być wszak jego dekomunizacja, co nominacja czerwonego pająka Piotrowicza do Trybunału Konstytucyjnego całkiem ośmiesza. Druga wydaje się dla lidera PiS surowsza. Pamiętam, jak w moim filmie o prezydenturze Aleksandra Kwaśniewskiego socjolog prof. Andrzej Rychard ocenił kontrowersyjne otoczenie ówczesnej głowy państwa: Nie wiemy, kto kogo trzyma: on ich czy oni jego [1]. Może z Kaczyńskim jest podobnie.
Nie ulega wątpliwości, że jeśli komuś się wydawało, że niejednoznaczny wynik wyborczy ucywilizuje PiS, a samego prezesa senacka porażka z dnia na dzień uczyni demokratycznym mężem stanu – już może skwitować, że się pomylił. Władza w niewybredny sposób przekazuje poddanym sygnał, że się nie zmienia.
[1] emisja TVP1, marzec 2006
Na ten temat czytaj także:
Trybunał Konstytucyjny jako Izba Najwyższa
To władza nie odpowiadająca przed nikim, dobrze uposażona, nietykalna – poza wszelką krytyką i chroniona immunitetem. Dla tej „Izby Najwyższej” wola narodu nie ma znaczenia, sędziowie nie kierują się dobrem społeczeństwa czy państwa, ale „ideałami demokracji” i zasadami “państwa prawa”.
Czytaj inne teksty Autora: