Budując nowy ruch obywatelski Rafał Trzaskowski – jeśli chce liczyć na sukces – musi trafniej dobierać sojuszników. Ci dotychczasowi bardzo mu bowiem zaszkodzili w kampanii prezydenckiej.
Wśród uczestników nowego ruchu społecznego, potencjalnie szerszego niż dotychczas PO, a nawet niż obóz, jaki wokół siebie zgromadził wokół siebie w kampanii prezydenckiej w kraju, wciąż urzędujący prezydent stolicy wymienia samorządowców z całej Polski i aktywistów organizacji pozarządowych.
Wydaje się to wskazywać, że wyciąga wnioski z przegranego wyścigu prezydenckiego, w trakcie którego obciążeniem stały się dla niego środowiska, zrażające swoim radykalizmem umiarkowanych wyborców. Rodzi się jednak pytanie, czy nie jest już na to za późno i ta nagła iluminacja przyda się do czegokolwiek. Zwłaszcza, że o terminie wyborów zdecyduje PiS a nie opozycja.
Jak media kandydata pogrzebały
Politolog Jarosław Flis w wywiadzie, przeprowadzonym dla tygodnika “Przegląd” przez Roberta Walenciaka nie ma wątpliwości, że do porażki Trzaskowskiego przyczyniły się TVN (zniechęcając go do udziału w organizowanej przez TVP debacie w Końskich) oraz “Gazeta Wyborcza”, eksponując ponad miarę kwestię praw środowisk LGBT, a więc temat podany w istocie przez PiS [1].
Socjolog Andrzej Anusz uważa, że każdy challenger – a Trzaskowski w wyborach prezydenckich był nie tylko kandydatem głównej partii opozycyjnej ale również pretendentem, który zgłosił się najpóźniej (PO wymieniła na niego wystawioną wcześniej Małgorzatę Kidawę-Błońską wobec jej klęski w sondażach) – powinien nie tylko uczestniczyć w każdej możliwej debacie telewizyjnej ale starać się jak najmocniej ją wykorzystać do własnej promocji. Nie sprawdzimy już, co by się zdarzyło, gdyby do Końskich pojechał.
Sienkiewicz, protoplasta Kaczyńskiego
O ile TVN zaszkodziła bliskiemu sobie Trzaskowskiemu ze względu na własne korporacyjne interesy – bo która prywatna stacja pozostaje zainteresowana wzmocnieniem swego państwowego odpowiednika – to problem “Gazety Wyborczej” wydaje się szerszy. Prof. Flis słusznie zauważa, że zmniejszyła swoim radykalnym przekazem szanse kandydata obozu polskiej demokracji na przekonanie umiarkowanych. Nie rozstrzyga to kwestii, czy postąpiła tak mimo woli, czy jak najbardziej świadomie: bo dla redaktorów z Czerskiej lepiej, żeby przez pięć kolejnych lat Pałac Prezydencki zajmował jeszcze Andrzej Duda.
Najpierw jednak o tym, co Trzaskowskiemu zaszkodziło, potem o motywacjach.
Kwestia praw społeczności LGBT, która zresztą nie jest w Polsce dyskryminowana (możliwości zawierania małżeństw a tym bardziej adopcji dzieci geje i lesbijki nie mają również w wielu innych krajach Unii Europejskiej) stała się w kampanii częścią pisowskiej narracji. Duda mówił o tym na licznych spotkaniach. Z drugiej strony obóz urzędującego prezydenta nie eksponował nadmiernie własnych radykałów jak Ordo Iuris. Podobnie kwestia wypowiedzenia konwencji stambulskiej nazywanej też antyprzemocową stała się motywem polityki obozu władzy dopiero po wyborach.
Rafał Trzaskowski tworzy ruch społeczny, Platforma Obywatelska już mu nie wystarczy.
“Gazeta Wyborcza” przeprowadziła w trakcie kampanii prezydenckiej absurdalny atak na Henryka Sienkiewicza. Nagłośniono – i to w papierowym wydaniu – apel polonistki z Sochaczewa, domagającej się wycofania “W pustyni i w puszczy” z listy szkolnych lektur z powodu domniemanego rasizmu, okraszony opiniami domorosłych ekspertów. Żeby było zabawniej, potomek autora “Potopu” jest posłem PO a nie PiS. Bezpośredniego związku z kampanią Trzaskowskiego może to nie miało, ale umiarkowany czytelnik kartkując “Wyborczą” i natrafiając na hunwejbiński atak na wielkiego pisarza, nie nabierał raczej sympatii dla tak często pojawiającego się na stronach tej samej gazety kandydata…
Światła prawica, pierwszy wróg Czerskiej
Z dawnych czasów zapamiętać się dało ataki “Gazety Wyborczej” na prawicę umiarkowaną i demokratyczną – kiedyś Andrzej Szczypiorski na jej łamach nawet u Mariana Krzaklewskiego dopatrywał się tendencji faszyzujących – przy równoczesnym lansowaniu wywodzącego się ze wszechpolskiej tradycji mec. Romana Giertycha, który zresztą w trakcie wieczoru wyborczego przy ogłaszaniu wyników pierwszej tury pojawił się w sztabie Szymona Hołowni a nie Rafała Trzaskowskiego.
Żurnaliści “Gazety Wyborczej” na jej stronicach bronili też Dudy przed demonstrantami (Paweł Wroński) a nawet autorami demaskatorskich książek na jego temat (Ewa Milewicz).
Czasem nawet pod pretekstem dbałości o kulturę polityczną, chociaż sama “Wyborcza” nie przebierała w środkach, wyprowadzając m.in. atak na szefową kampanii Dudy Jolantę Turczynowicz-Kieryłło za to, że napadnięta w środku nocy w Milanówku ugryzła w rękę chwytającego ją za gardło napastnika. Skąd ta zaciekłość żurnalistów z Czerskiej, kiedy indziej obłudnie skłonnych do potępiania przemocy wobec kobiet? Mec. Turczynowicz stwarzała szansę zbudowania wokół Dudy obozu cywilizowanej prawicy a “Wyborcza” woli prezydenta otoczonego aparatem PiS. Cel osiągnięto, bo znana prawniczka złożyła rezygnację, którą Duda przyjął. A prezydent porzucił pomysł tworzenia bardziej otwartego zaplecza.
Kolorowe parady odmieńców
W trakcie ubiegłorocznego marszu w obronie demokracji grupa ostentacyjnie zuniformizowanych z jaskrawo pomalowanymi włosami aktywistów “równościowych” zajęła w pochodzie miejsca zaraz za czołówką PO, wystawiając facjaty do kamer telewizyjnych. Gdy organizatorzy prosili ich by się nieco odsunęli, otrzymali hardą odpowiedź:
– Zawsze szliśmy na końcu, to dzisiaj będziemy na przedzie.
Intencje PiS oraz przebierańców okazują się doskonale zbieżne. Propaganda rządowa maksymalnie eksponuje udział “odmieńców” w kampaniach opozycji. Przyczyniło się to w ub. r. do porażki Koalicji Europejskiej w wyborach do europarlamentu, bo zwłaszcza dla zachowawczego obyczajowo elektoratu PSL genderyści stanowili spory problem. Sytuacja powtórzyła się w tegorocznej kampanii Trzaskowskiego.
Akcja społeczna? A niby po co?
Zabrakło też akcji społecznej bardziej trafnie odwołującej się doodczuć powszechnych niż obrona wolnych sądów (przeciętny Polak wymiaru sprawiedliwości nie lubi, bo kojarzy mu się z przewlekłością postępowań, która zresztą jeszcze się pogorszyła za rządów PiS) czy mediów.
Rok temu powszechnym poparciem cieszył się ogólnopolski strajk nauczycieli, walczących o godne warunki pracy i płacy. Platforma zmarnowała okazję, żeby zorganizować akcję obywatelską choćby na rzecz zrekompensowania protestującym poniesionych strat materialnych. A wspierali nauczycieli artyści czy samorządowcy.
Uderzające, że Trzaskowski – od prawie dwóch lat prezydent Warszawy, zwycięski już w pierwszej turze w pojedynku z kandydatem obozu władzy Patrykiem Jakim – w nikłym stopniu akcentował, że gotów jest zostać rzecznikiem interesów i postulatów polskiego samorządu.
Władza lokalna, co od ponad dekady jednoznacznie dokumentują sondaże, cieszy się notowaniami dwukrotnie lepszymi niż ta centralna. Pozostaje bliższa zwykłym obywatelom. Wcale nie w stolicy, tylko w setkach niewielkich miast i tysiącach osiedli, które – przez cały okres PRL kojarzone ze szpetotą – wypiękniały za sprawą burmistrzów i wójtów pozyskujących unijne fundusze rozwojowe. Trzaskowski, jak się wydaje, zrozumiał to dopiero, gdy wybory przegrał. Teraz do samorządowców zwraca się w pierwszej kolejności. Usłyszy jednak zapewne, że przestał być atrakcyjnym partnerem, skoro PiS wybory rozpisać może dopiero za trzy lata. Jeśli ruchy Rafała Trzaskowskiego i Szymona Hołowni rosnąć będą w siłę, rządzący raczej siebie na porażkę nie wystawią. Poczekają, aż energia się wypali.
Powraca więc dylemat, czy nie za późno na rebranding i odnowę, wyciągnięcie wniosków z porażki, skuteczniejszy dobór sojuszników. Możliwe, że konkluzje z przegranej jednak, chociaż reanimującej liczne nadzieje kampanii Trzaskowskiego spożytkują już inni politycy demokratyczni, którzy przyjdą po nim. Oby tak się stało…
[1] Radykalne ogony machały psem. Z Jarosławem Flisem rozmawia Robert Walenciak. “Przegląd” nr 30 z 2020 r.