W niedawnym sondażu IBRIS Prawo i Sprawiedliwość osiągnęło symboliczny wynik: 33,3 proc. Oznacza on bowiem, że rządzi nami, całkowicie i niepodzielnie, z nielicznymi wyjątkami (poza domeną władzy PiS pozostają: Najwyższa Izba Kontroli z prezesem Marianem Banasiem oraz Senat i Rzecznik Praw Obywatelskich) – partia ciesząca się poparciem zaledwie co trzeciego Polaka. Co charakterystyczne jednak, ale i złowrogie: druga w tym rankingu, chociaż ze sporą stratą PO-Koalicja Obywatelska (28 proc) nie tylko nie próbuje zmobilizować milczącej większości, ale – sama mniejszość tylko reprezentując – bez skrupułów dąży do wyzerowania konkurujących z nią ugrupowań demokratycznych.
Na razie całkiem bezskutecznie, skoro Konfederacja, której szamani znani jako gadające głowy z TVN i autorzy pryncypialnych, chociaż nigdy wobec Donalda Tuska, komentarzy w “Gazecie Wyborczej”, w ogóle, acz prawem kaduka, demokratycznego statusu odmawiają – cieszy się poparciem 13 proc z nas. Na koalicję Trzecia Droga PSL z Polską 2050, która zdaniem tychże znawców dawno już powinna się rozpaść – gotowych jest zagłosować grubo ponad 10 proc Polaków. Na Lewicę Włodzimierza Czarzastego – prawie 10 proc [1].
Ci, co mieli zniknąć, bo krzyżują szyki potentatom – mają się więc doskonale. Pogłoski o ich śmierci są przesadzone, jak ująłby to Mark Twain, także wzięty dziennikarz a nie tylko literacki ojciec Tomka Sawyera i Hucka Finna.
Trudno się dziwić: “Gazeta Wyborcza” nie tak dawno kupowana przez pół miliona Polaków, teraz znajduje tylu czytelników, ilu podwarszawski Otwock ma mieszkańców. Zaś oglądalność sączącej bez przerwy (nie licząc tej na reklamy) jednolitofrontowy przekaz anteny TVN24 spada równie szybko jak reputacja całej stacji po emisji materiału, zniesławiającego pamięć Jana Pawła II, z zarzutami opartymi na efektach prac dawnej komunistycznej służby bezpieczeństwa.
Gusła i sondaże
Badań opinii publicznej jest tak wiele i tak niezgodne ze sobą nawzajem przynoszą rezultaty, że da się już mówić nawet o swoistej sondażowej gorączce czy wręcz biegunce, jeśli rzecz ująć mniej elegancko. Głównie zresztą wśród polityków i przeważnie bez rzetelnych podstaw: panika pojawiła się w PSL i Polsce 2050 Szymona Hołowni, gdy ich wspólne notowania zeszły poniżej progu 8 proc gwarantującego koalicji wyborczej obecność w Sejmie. Co jeszcze ciekawsze, nie zniknęła wcale, gdy powróciły w badaniach wyniki dwucyfrowe. PiS martwi się, że pomysł referendum, w którym Polacy z pewnością wyrażą sprzeciw wobec przyjmowania fałszywych uchodźców z państw III Świata już teraz nie przynosi im punktów, a dać ich nie może, bo wyborcy jeszcze się o nim nie dowiedzieli: nie każdy przecież śledzi serwisy informacyjne 24-godzinnych stacji z wypiekami na twarzy niczym właściciel mieszkania zadłużony we frankach kurs szwajcarskiej waluty. Zaś w Platformie – Koalicji Obywatelskiej narasta rozczarowanie, że efekt półmilionowego marszu z 4 czerwca okazał się krótkotrwały i powrócił “szklany sufit” przez socjologów umieszczany w okolicach 30 proc poparcia: jakby z góry nie było wiadomo, że jedna, nawet udana plenerowa impreza, dźwignie notowania na parę tygodni tylko, zanim do normy powrócą. Planiści PO – poniekąd partii mającej, jeśli innym badaniom uwierzyć, najlepiej wykształconych wyborców – nie znają się jednak widać na socjologii podobnie jak na historii, skoro przed tymże 4 czerwca reklamowali swoją rocznicową imprezę jako “wielki marsz”, jakby nie wiedząc, że większym od nich erudytom słowa te kojarzą się bardziej z Mao Zedongiem niż ze zwycięstwem Solidarności z 1989 r. i Lechem Wałęsą (bo Donald Tusk nawet wtedy nie kandydował i w odróżnieniu od wybranych do parlamentu braci Kaczyńskich nie zaliczał się do entuzjastów okrągłostołowego kontraktu).
Politycy reagujący na sondaże przypominają więc mocno rozhisteryzowaną hipochondryczkę, która po skrupulatnym przejrzeniu optymistycznych nawet wyników kompleksowych badań lekarskich oznajmi ze skwaszoną miną: – I tak wiem, że mam raka. Względnie jakieś inne paskudztwo…
W tej sytuacji zwykłemu, nie ogarniętemu psychozą i nie uprzedzonemu odbiorcy badań opinii publicznej skupić się pozostaje nie na tym, co rozbieżne, ale całkiem odwrotnie – co dla nich wspólne. Wypada tylko do tego zachęcać, bo nikt nie zrobi tego za nas. Nawet eksperci przecież podzielili się za przykładem polityków – zamiast krytycznie oceniać ich działania – na wrogie falangi, okopane na przeciwstawnych pozycjach, z jednym może tylko chlubnym wyjątkiem Antoniego Dudka. Ale on sympatyzował z jedną tylko, dziś już nieobecną na scenie publicznej formacją – Konfederacją nie Sławomira Mentzena, tylko Polski Niepodległej, w dodatku w czasach, kiedy jedynym z tego tytułu profitem pozostawało zwiększenie prawdopodobieństwa oberwania pałą od milicjanta. Dlatego i dziś Dudek, zamiast zamki na piasku budować, skrupulatnie wszelkie prawdopodobieństwa wylicza. Wśród nich – ustanowienia trwałego rządu po wyborach, które, jak z jego obserwacji wynika, wydaje się… znikome.
Nawet nie to pozostaje jednak wspólną troską Polaków. Na razie niepokoi nie tyle – wobec całkowitej niemożności zawarcia na wzór Niemiec sprzed lat wielkiej koalicji, co dziś oczywiste (ostatni pomysł na PO-PiS był w 2005 r. a od tego czasu wrogie partie współpracują wyłącznie, choć chętnie przy podwyżkach uposażeń poselskich), a także ulotności wszelkich innych możliwych konfiguracji – trudność z wyłonieniem przyszłej stabilnej większości, co sama reprezentatywność przyszłego parlamentu.
Duopol medialny głównych ugrupowań objawia się dominacją przekazu jednościowego. TVP Info i pomniejsze media pisowskie lansują martwą przecież markę Zjednoczonej Prawicy, starannie pomniejszając wszystko, co w konkurencji do wspomnianego sojuszu PiS z zależnymi od niego kanapami na scenie się wyłania. Zaś TVN i inne liberalne środki masowego przekazu reanimują w nieskończoność innego trupa: koncepcję jedynej słusznej i wspólnej listy opozycji pod batutą Donalda Tuska. Nieważne, że kres położyła jej skutecznie wspólna decyzja Szymona Hołowni i Władysława Kosiniak-Kamysza o zawarciu koalicji ze sobą nawzajem, nie zaś z PO-KO. Trzecia Droga stała się faktem i w niedawnym badaniu IBRIS osiągnęła dwucyfrowe poparcie.
Polak ma swój rozum, nie czołówki gazet
Nie to jednak pozostaje najważniejszy, tylko inny wniosek, z tego i pozostałych badań płynący. Dwubiegunowości w mediach nie udało się przerzucić na podobne sympatie wyborców. Młyńskie kamienie w postaci PiS i PO-KO próbują zemleć wszystko co pośrodku, łagodniejsze, umiarkowane i bardziej merytoryczne w przekazie – ale czynią to bezskutecznie. Bo Polak po raz kolejny objawia, że swój rozum ma. Nie pomagają dwukrotne już czołówki “Gazety Wyborczej” obwieszczające o wynikach kolejnych “sondaży obywatelskich” głoszących fatalizm jedynej słusznej jednej i wspólnej listy z Tuskiem jako liderem. Student pierwszego roku socjologii wie już doskonale, że nie ma czegoś takiego jak sondaż obywatelski. Zaś ten, kto nauk społecznych nie studiował, również dostrzega, że ktoś uprawia tu propagandę jego kosztem. I własne ideologiczne konstrukcje sprzedaje pod fałszywą marką naukowości.
Wyniki badań pokazują coś dokładnie przeciwnego: wszystko, co wyrosło pomiędzy PiS i PO – na szczęście, chciałoby się dodać – wcale nie zamierza znikać. Odwrotnie nawet, spory procent niezdecydowanych czy wahających się być może aż do dnia wyborów, przy której liście krzyżyk swój postawić, świadczy o wciąż możliwym do wypełnienia miejscu, które zająć mogą ewentualne nowe inicjatywy. Interesy klasy średniej wyrażają przecież zwolennicy powrotu Powszechnego Samorządu Gospodarczego, jaki istniał w Polsce przed wojną, zaś nadzieje lokalnych Małych Ojczyzn – niezależni samorządowcy.
Partie chronicznej wrogości
W każdym razie zsumowane notowania PiS i PO – a więc obu partii starających się wzmacniać domniemany plemienny podział w Polsce i przekształcić go w stan chronicznej wrogości – jeśli nawet przekraczają 60 proc wyborców, to niewiele.
Oznacza to, że Polaków, którzy jesienią nie zamierzają poprzeć ani PiS ani PO jest w sumie więcej niż obecnie wyborców ma partia rządząca – przypomnijmy symboliczne 33,3 proc. dla PiS w lipcowym sondażu IBRIS.
Tym bardziej zabiegać warto o to, by nie powiodła się zamierzona zgodnie przez strategów PiS i PO-KO “bipolaryzacja” połączona z wyzerowaniem wszystkich innych.
Na biegunie bowiem nie da się żyć, jak uczą zgodnie geografowie i przyrodnicy, wszystko jedno, czy nazwie się go północnym czy południowym.
[1] sondaż IBRIS z 19-20 lipca