czyli skąd się bierze w polityce większość

Mazowiecka Wspólnota Samorządowa domaga się referendum w sprawie planowanego przez PiS podziału Mazowsza na dwa województwa. W tym samym czasie w Senacie PiS czyni zabiegi o odwrócenie układu sił i przełamanie ukształtowanej tam po wyborach demokratycznej większości.

Oba fakty, z pozoru odległe, łączy pytanie o społeczne uzasadnienie dla podejmowanych decyzji o znaczeniu państwowym, których skutki okazują się istotne dla czasu przekraczającego jedną kadencję.

Do niedawna to PiS, krytykowany za podporządkowanie sądów i mediów władzy państwowej, powoływał się na wolę “suwerena” (ulubione słowo zwycięzców podwójnych wyborów z 2005 r.), wyrażoną w głosowaniu powszechnym.

Teraz ciuła pojedyncze głosy w “izbie refleksji”, próbuje kaptowania i transferów. Sytuacja zmieniła się bowiem wraz z wynikiem kolejnych wyborów, jesienią ub. r. Wprawdzie w Sejmie PiS niezmiennie pozostaje z samodzielną większością, co oznacza, że może uchwalić wszystko co tylko chce i kiedy chce – ale w Senacie, gdy opozycja dogadała się, żeby wystawić uzgodnionych kandydatów, żeby nie rozbijali głosów sobie nawzajem, uforowała się stabilna od prawie roku większość demokratyczna. Od początku też PiS czynił starania, żeby ją rozbić. Pierwszym ich obiektem stał się Tomasz Grodzki. Ponieważ umizgi ze strony PiS publicznie ujawnił – został niejako w nagrodę marszałkiem Senatu i poniekąd patronem wspomnianej większości.

Teraz PiS zabiega o senator Halinę Biedę, jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy. Dla byłej wiceprezydent Bytomia obecna kadencja stanowi debiut w Senacie. Nie znamy jeszcze efektu tego kuszenia.

Wcześniej rozmaite obietnice rządzący krajem próbowali składać innym senatorom.
Liczą więc i kuglują, jakby nie pamiętając co opowiadali o suwerenie, którego wolą uzasadniano systemowe zmiany.

W istocie PiS – nawet z większością w obu izbach, jak w poprzedniej kadencji – nigdy nie reprezentowało większości Polaków ani nawet się do tego nie zbliżyło. Na zdominowanie przezeń parlamentu pozwala napisana przed laty przez krótkowzrocznych polityków ordynacja. To prosty wniosek, płynący z wyników wyborczych partii rządzącej oraz danych o frekwencji.
Najbardziej ekspresyjne wydaje się zestawienie poparcia w niedawnych wyborach prezydenckich. Na kandydata obozu władzy Andrzeja Dudę zagłosowało dziesięć i pół miliona Polaków, an jego rywala dziesięć milionów, a kolejne dziesięć milionów wolało zostać w domach. Trudno statystyce tej drugiej tury dostrzec przytłaczające zwycięstwo, a tym bardziej alibi dla zmian systemowych.

Zaś pojęcie suwerena znakomicie sprowadził do odpowiedniego wymiaru znakomity pisarz Kazimierz Orłoś w opowiadaniu “Noc suwerena”, którego bohaterka nie otrzymuje świadczenia 500plus co staje się przyczyną niebywale dramatycznych perypetii.

Zacna inicjatywa mazowieckich samorządowców, żeby o losie Mazowsza – czy ma być podzielone na Warszawę i resztę – zdecydowali sami obywatele odwołuje się do pojęcia demokratycznej większości. Referendum ma bowiem zastąpić arbitralną decyzję PiS, rozłożoną na parę etapów, bo wiadomo, że wprowadzenie dwóch województw zamiast jednego najpierw Sejm przyjmie, potem Senat odrzuci, aż wreszcie Sejm przyjmie ponownie. Chyba, że PiS wcześniej uda się zakulisowymi zabiegami zmienić senacką arytmetykę głosów. A chodzi o decyzję, której skutki obliczać można na pokolenia a nie kadencje parlamentarne. Istniejący podział administracyjny, wprowadzony przez rząd Jerzego Buzka przetrwał już przecież prawie 23 lata. Dokładnie tyle samo, co poprzedni, dokonany przez ekipę Edwarda Gierka.

Skoro obywatelom zadaje się pytanie, mają prawo znać przesłanki decyzji, którą podejmą. Ale przede wszystkim jej następstwa. W zdominowanym przez oficjalny przekaz szumie medialnym część mieszkańców Mazowsza może dosłownie potraktować obietnice wojewódzkiej stołeczności ich miast, składane ochoczo przez pisowskich polityków w Radomiu i Ciechanowie, Płocku i Siedlcach, więc choćby z tego powodu niemożliwe do dotrzymania, skoro wiadomo, że centra administracyjne nowego regionu mogą być najwyżej dwa (siedziba wojewody i sejmiku, jeśli zostaną rozdzielone). Z kolei część warszawiaków może pochopnie uznać, że ich zamożne miasto obroni się samo. Po czym przyjdzie im się przekonać, że konieczność uiszczenia monstrualnego janosikowego (właśnie za sprawą tego bogactwa) i odcięcie od europejskich funduszy rozwojowych z powodu przekroczenia średniej unijnej poziomu życia zablokuje na dziesięciolecia rozwój polskiej stolicy. Wtedy stanie się ona naprawdę warszawką i wyjdzie na to, że rację miał w kampanii Andrzej Duda… Ale odłóżmy żarty na bok, nawet te gorzkie. 
Gdyby Polska była Szwajcarią, referendum rozwiązywałoby wszystkie problemy. Chociaż i tak pozostaje wariantem lepszym, niż arbitralna decyzja parlamentarnej większości. Jednak nie idealnym. Zresztą eurodeputowany Andrzej Halicki w wywiadzie jaki z nim przeprowadziłem dla wio.waw.pl udowadnia, że przy zmianie administracyjnej, jaką planuje PiS przeprowadzenie referendum pozostaje obligatoryjne w świetle przepisów prawa polskiego i unijnego, w tym współtworzonej przez nas Europejskiej Karty Samorządu Lokalnego. Podział Mazowsza na mocy decyzji wyłącznie administracyjnej byłby nielegalny.

Sens głębszy miałoby poprzedzenie decyzji, podjętej przez ogół mieszkańców Mazowsza w głosowaniu powszechnym – równie powszechną dyskusją. Trwającą nie tygodnie, nie miesiące ale nawet rok.

Nie da się jednak określić, kto miałby taką bezstronną debatę poprowadzić w sytuacji, gdy PiS przejęło media publiczne, faktycznie znów radio i telewizję upaństawiając. Nawet nazwanie ich narodowymi rodzi skojarzenie z powojennymi komunistycznymi nacjonalizacjami.
Pogorszyły się też stosunki rządzących z władzami Unii Europejskiej, której perspektywa budżetowa i fundusze pomocowe mają zasadnicze znaczenie dla każdej korekty administracyjnego podziału. Zapewne UE i rząd PiS nie będą zgodnie współpracować przy prezentacji efektu rozważanej zmiany.

Wciąż brak w Polsce niezaangażowanych ośrodków analitycznych, naukowcy za sprawą rozkwitającej biurokracji polują przecież na granty, od których zależą ich dochody i badania, co nie sprzyja głoszeniu poglądów nonkonformistycznych. A tym bardziej formułowaniu ostrzeżeń pod adresem świata polityki.

Zaś media – również prywatne – korzystać zwykły z usług wciąż tych samych komentatorów, o których zwykle z góry wiadomo, co powiedzą.

Dlatego nie doczekaliśmy się polskiego odpowiednika Nassima Taleba, który ostrzegał przed globalnymi kryzysami, zanim one miały miejsce.

Samorząd terytorialny – wciąż wysoko oceniany – okazuje się coraz słabszy, bo atakowany przez władzę centralną i uległe wobec niej media, pozbawiony części dotychczasowych dochodów za sprawą kosztów pandemii i zmian podatkowych, za to obarczany nadprogramowymi zadaniami. Nękany też licznymi kontrolami, przyjmuje postawę defensywną. PiS wraz ze swoimi środkami przekazu zrobi wszystko, by udowodnić, że w tym sporze radni i burmistrzowie są stroną a nie autorytetem.

Dla przywrócenia właściwych proporcji i poprawy funkcjonowania państwa polskiego, ocenianego z perspektywy obywatela, który jako podatnik łoży na jego utrzymanie – zasadnicze znaczenie mogłoby mieć stworzenie silnego samorządu gospodarczego. Stałby się on zapewne sojusznikiem już istniejącego terytorialnego i twardym, ale rzeczowym partnerem władzy centralnej.

Tyle, że samorząd gospodarczy po wojnie i komunizmie w Polsce wciąż jeszcze się nie odrodził. Pojawiają się teraz – ze strony przedsiębiorców – inicjatywy, żeby tak się stało. Widać, jak bardzo jest potrzebny.

Wielkość Solidarności podziwianej w całym świecie polegała przecież na tym, że wzięła na siebie reprezentowanie wobec samowolnej przedtem władzy tych, których interesów nikt wcześniej nie bronił.

Nawet jeśli rządzącym obecnie przypisać lepsze intencje, pandemia i związane z nią problemy pokazują, że władza centralna sama sobie nie poradzi. Reforma samorządowa w Polsce polegała na przekazywaniu na niższe szczeble kompetencji, których centrala wypełniać nie musi i nie umie. Zatrzymano się jednak w pół drogi. Teraz władza centralna próbuje pewne demokratyzujące Polskę procesy cofać. Wie lepiej. Przecież wygrywa wybory. Tyle, że nie wszystkie: przegrywa w Senacie i w połowie samorządów.

Sternikom tak reklamowanych w świecie polskich reform gospodarczych i ustrojowych zabrakło wyobraźni, żeby bujnie rozwijający się i wysoko oceniany przez mieszkańców samorząd terytorialny uzupełnić gospodarczym i branżowym: nie mają wiarygodnej reprezentacji ani przedsiębiorcy ani klasa kreatywna, chociaż ci pierwsi dają ludziom miejsca pracy i wytwarzają produkt krajowy brutto, a ta druga sfera idee, za które jesteśmy cenieni w świecie, jak dowodzi literacki Nobel dla Olgi Tokarczuk czy Oscar dla Pawła Pawlikowskiego.

Właśnie tragedia pandemii uprzytomniła Polakom, że sama władza centralna nie wystarczy. Co nam bowiem przyjdzie z ograniczeń, których się nie respektuje. A nie przestrzega się ich, bo są absurdalne. I tak koło się zamyka.

Gdy policja ściga babcie, wyprowadzające pieski, za brak maseczek, a obojętnie mija spoconych rowerzystów, lawirujących pomiędzy przechodniami i lumpów, wyciągających brudne ręce do zagranicznych turystów – “pan władza” traci autorytet. Przekonaliśmy się o tym w czasach poprzedniego ustroju, gdy polował na nielegalne ulotki w zakładach pracy i przetrzepywał plecaki studenciaków, ale na zgłoszenie włamania do samochodu czasem reagował propozycją, żebyśmy złodzieja złapali sami.

Równocześnie jednak powód do dumy daje nam towarzysząca walce z wirusem z Wuhan wzajemna wymiana pożytecznych informacji, pomoc sąsiedzka, solidarność międzyludzka, odradzająca się wspólnota, przywodząca na myśl trudny czas stanu wojennego i niedoborów gospodarki socjalistycznego państwa, przezwyciężanych siłami zbiorowości.

Społeczeństwo daje sobie radę z pandemią, dlatego tyle wytrzymaliśmy, to państwo z nią przegrywa, ogłaszając zakazy wstępu do lasu i opłacając z pieniędzy podatnika sprzęt ochronny, co się nadaje do wyrzucenia, jak już zarobiła na nim rodzina decydenta. Władza zmienia zdanie w kwestii medycznego niebezpieczeństwa w zależności od kalendarza wyborczego. Zawodowi politycy, którym lekkomyślnie zaufano, okazują bezradność wobec ponadnormatywnego zagrożenia, o których nie było mowy na pisowskich kursach w Jachrance.
Skoro dotychczasowe instytucje nie wystarczą, nie ma wyjścia, trzeba budować następne. Po czasie wielkiej Solidarności Polska zatrzymała się w pół drogi. Zaś od pięciu lat się cofamy. Wystarczy.

Ożywienie polskiej demokracji tak, by wreszcie służyła ludziom a nie kolejnej partii rządzącej i jej medialnym suflerom nie dokona się za sprawą sprawującej władzę kasty zawodowych polityków. Nowe inicjatywy, projekty i instytucje po pierwsze zmuszą ich do minimum wysiłku, po drugie – nieść będą za sobą szansę ich wymiany. Na lepszych. Bo na gorszych już się nie da.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 1

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here