Wybory prezydenckie razem z parlamentarnymi? To wariant dominujący dziś w głowie Jarosława Kaczyńskiego albo tylko taktyczny sposób na złamanie oporu ludzi Jarosława Gowina           

Ciesząca się zaufaniem prezesa marszałek Sejmu Elżbieta Witek wystąpiła do Państwowej Komisji Wyborczej z pytaniem czy uda się zorganizować wybory 10 maja zaś do Trybunału Konstytucyjnego, kierowanego teraz przez odkrycie towarzyskie Kaczyńskiego Julię Przyłębską, gotowego więc orzec, że ziemia jest płaska – czy przełożenie ogólnopolskiego głosowania na inny termin zgodne będzie z ustawą zasadniczą. Nie ma co tracić czasu na ironizowanie, skąd w PiS taka troska o Konstytucję. Przesłanie tych ruchów wydaje się jasne: partia Jarosława Kaczyńskiego rozpoczyna kolejną operację wychodzenia z kryzysu, który sama wywołała.

Jednym z możliwych wariantów może stać się przeprowadzenie jeszcze w tym roku nie tylko wyborów prezydenckich ale również przedterminowych parlamentarnych.

Co za tym przemawia? Dotychczas dwa razy w czasach odrodzonej demokracji oba głosowania odbyły się w tych samych latach: w 2005 i 2015. Wszystkie wygrał PiS. W ten sposób prezydentami zostawali Lech Kaczyński i Andrzej Duda zaś premierami Kazimierz Marcinkiewicz i Beata Szydło. Zbieżność terminów i kampanii wyborczych, płynnie przechodzących jedna w drugą sprzyjała maksymalnej mobilizacji populistycznego pisowskiego elektoratu.

Wydaje się też taka zbieżność korzysta dla interesu samego Kaczyńskiego, a to dla niego wyłączne kryterium podejmowania decyzji – o Polskę martwią się i troszczą inni, prezesowi zależy na własnej partii. Jeśli doprowadzi do głosowania w tym roku, zweryfikuje skład obecnej parlamentarnej większości: pozbędzie się posłów zorientowanych bardziej na Gowina niż na „naczelnika” a przy okazji wykreśli z list parę najbardziej skompromitowanych i obciążających wizerunek partii nawet w oczach jej prostodusznych zwolenników postaci typu Joanny Lichockiej, wystawiającej w Sejmie po głosowaniu w lumpenproletariackim geście środkowy palec. Większość wirtualną prezes zamieni w ten sposób na realną.

Tyle, że najpierw trzeba te wybory wygrać. A w sierpniu lub wrześniu gospodarka odczuje głębokie skutki pandemii bardziej niż teraz, mnóstwo będzie zwolnionych z pracy i poszkodowanych właścicieli zbankrutowanych firm. Ale też Kaczyński ma prawo zakładać, że z każdym miesiącem i rokiem będzie coraz gorzej, bo zna bezradność własnych podwładnych. Hazard w tym roku uchroni go w zamierzeniu przed pewną już sromotną porażką w przyszłości.

Za nowym i pełnym rozdaniem przemawia biologia. 71-letni Kaczyński jest wprawdzie młodszy od obu tegorocznych kandydatów na prezydenta USA i większości prezydentów Włoch z ostatnich dziesięcioleci, ale pozostaje starszy od własnej metryki. Porównania do Leonida Breżniewa nie okazują się wcale erystyczną złośliwością. Porusza się i działa coraz wolniej, daje się wyprowadzić z równowagi (pamiętamy nocną kompromitację na trybunie, na którą wlazł roztrzęsiony i wyzywał oponentów od kanalii i mord zdradzieckich), popełnia proste błędy – przecież sam był promotorem poselskiej kariery tak kompromitującej dziś Lichockiej. Podwójne wybory – jak w dawnej reklamie szamponu z odżywką wash and go, dwa w jednym – stworzą prezesowi niepowtarzalną możliwość powtórnego poukładania swojej strony sceny.

Pozwolą też na ucieczkę przed skutkami kryzysu.

Da się to przeprowadzić, bo prezes Klubu Jagiellońskiego Piotr Trudnowski w świeżej i inteligentnej zresztą analizie sytuacji myli się co do rzeczy podstawowej: przewidywania jak zachowa się Platforma Obywatelska, bez której głosów nie da się skrócić sejmowej kadencji. Potrzaskana licznymi porażkami i oslabiona fatalną kampanią Małgorzaty Kidawy-Błońskiej partia Borysa Budki nie ma bowiem innej możliwości niż przerwanie kadencji poprzeć. Trudnowski argumentuje, że PO ma słabe notowania. Ale jeśli po pięciu latach powtarzania jak mantry, że Sejm – tak poprzedni jak obecny – jest fatalny i trzeba go rozwiązać Platforma zagłosuje inaczej niż mówiła, straci resztę zwolenników. Będzie jak z apelem Kidawy o bojkot wyborów.

Wszystko więc rozstrzygnie decyzja Kaczyńskiego. Korzystny dla PiS termin wyborów prezydenckich uzyskać można drogą dymisji Andrzeja Dudy, która wcale mu nie utrudni ubiegania się o następną kadencję: pozostaje przecież liderem wszystkich bez wyjątku sondaży.

Przeciw łączeniu wyborów przemawia jedna historyczna analogia: z 2007 rokiem. Ten sam Kaczyński poszedł wtedy na wybory przed terminem, licząc na samodzielną większość, zerwał koalicje z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin by ostatecznie przegrać całe rozdanie i oddać na osiem lat władzę PO i PSL.

Zejście na ziemię czyli nie oddawać wyborów walkowerem

Skoro urzędujący prezydent odnotował takie poparcie w badaniu, oznacza to, że może nie mieć 50 proc w wyborach. A wtedy niezbędna okaże się druga tura, którą Andrzej Duda przegra. Wynik IBRIS powinien zachęcić do udziału w glosowaniu zarówno zwolenników jak przeciwników prezydenta.

Read more

Sekwencja zdarzeń podpowiada jednak, że manewr z podwójnymi wyborami nie jest tylko sposobem na zastraszenie posłów od Gowina przed głosowaniem w sprawie obecnego wyborczego przedłożenia. Więcej wskazuje na to, że Kaczyński zaczyna swoją wojnę być może już ostatnią ale totalną, bo obliczoną na odzyskanie wszystkiego, co przez ostatni rok utracił: większości w Senacie i pełnej lojalności klubu sejmowego. Powalczy także tą drogą o zachowanie władzy pomimo społecznej i gospodarczej katastrofy spowodowanej nie tyle przez pandemię co niekompetencję podwładnych.  Gra więc o wszystko.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 2

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here