Dyżurna beztroska władzy mogłaby śmieszyć, gdyby w grę nie wchodziły życie i zdrowie Polaków. Premiera Mateusza Morawieckiego zwolennicy porównują do Harry’ego Pottera, przeciwnicy do Pinokia, ale na wodza wojny z zarazą się nie nadaje. Stąd nagły wzrost zaufania do ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, bo w jakiejś władzy obywatele chcą mieć oparcie. Nie znajdą go w Andrzeju Dudzie, który liczy, że gospodarskimi wizytami w szpitalach z ustawkami z udziałem dyrektorów i radnych PiS w roli ratowników odwróci logikę sondaży i rozstrzygnie wybory w pierwszej turze, w sytuacji gdy rywale pozbawieni są możliwości prowadzenia kampanii.
Równocześnie jednak odradza się społeczna solidarność i tradycja sąsiedzkiej pomocy, które wydawały się już zagubione w warunkach wyścigu szczurów i prawa silniejszego, obowiązujących przez trzy dekady transformacji ustrojowej. Polacy wiedzą, że w czasach epidemii ratują ich lekarze i pielęgniarki, a nie politycy. Doskonale sprawuje się polska medycyna, choć jak zawsze fatalnie – biurokracja.
Dlatego też ten skromny tekst, którego tytuł zapożyczyłem od amerykańskiego pisarza E. Doctorowa, w którego powieści Ciężkie Czasy są też nazwą miasteczka na Dzikim Zachodzie – nie będzie pesymistyczny. Chociaż za sprawą pedagogiki strachu, jaką uprawia władza, depresja stanie się pewnie z chwilą zakończenia epidemii kolejnym powszechnym problemem. Polacy jednak za sprawą doświadczeń historii nauczyli się nie liczyć na władzę – ta bowiem była obca jak w czasach zaborów i okupacji, autorytarna jak w PRL lub nieudolna jak teraz – tylko na siebie nawzajem. Udaje im się to doskonale, wymiana informacji kwitnie zarówno w kontaktach sąsiedzkich i rówieśniczych jak na forach internetowych, dotyczy zagrożeń, przeciwdziałania im, sposobów pozyskiwania brakujących towarów, medykamentów i środków zapobiegających zakażeniu. Jak w stanie wojennym i późniejszym okresie niedoborów – zakupy robi się dla siebie i sąsiadów. Postawienie ich pod drzwi osób poddanych izolacji domowej również nie będzie stanowić kłopotu, wielu z nas już teraz się na to umawia. Najlepiej udaje się to w kamienicach starych dzielnic, ale współpracują też ze sobą mieszkańcy blokowisk a nawet ogrodzonych osiedli z willami czy segmentami, w których sąsiedzi do niedawna zaaferowani pracą i dojazdami do miasta prawie się nie znali. A w mniejszych ośrodkach więzi przetrwały, nie trzeba ich specjalnie odświeżać na zły czas.
Prawdziwy koniec humanistycznej Europy
Pod tym względem jesteśmy do zwalczania obecnej plagi lepiej przygotowani niż szczęśliwy Zachód, nie rozumiejący jakim prawem Boris Johnson chce brytyjskich 70-latków zamknąć w domach i skazać na prowiant dowożony Uberem.
W Europie niknie w oczach humanistyczna formuła państwa, wypracowana przez zwycięzców II wojny światowej Winstona Churchilla i Charlesa de Gaulle’a a także pomysłodawców kontynentalnej wspólnoty Roberta Schumanna i Alcidego de Gasperiego (polskiemu patriocie nawet urodzonemu w 20 lat po wojnie nie przejdzie przez gardło dodanie do ich nazwisk trzeciego: Konrada Adenauera, zwolennika rewizji granicy na Odrze i Nysie). Poruszające sceny rozgrywają się we włoskich szpitalach, gdzie emeryci – dotąd szczęśliwi bo statystycznie długowieczni i żyjący w ciepłym klimacie – umierają nie mogąc pożegnać się z dziećmi i wnukami, odciętymi przez kordony rozpostarte dla powstrzymania zarazy w innych częściach kraju, a Włosi to przecież naród wyjątkowo rodzinny. We Francji starzy ludzie znów – jak w czasach fali upałów sprzed paru lat również umierają samotnie, nie z powodu, że biurokracja nikogo do nich nie dopuszcza, tylko że się nimi nie interesuje. Podobnie jak ich najbliżsi, bo tam z kolei, w najsprawniejszej demokracji świata więzi rodzinne się rozluźniły. Za to pocieszyć się mogą Francuzi tym, że w warunkach epidemii przeprowadzili udane wybory samorządowe, których nikt nie kwestionuje.
Zamiast prymusa outsider
Jeśli jednak miarą humanizmu pozostaje troska o obywateli, to polskie władze fatalnie ten egzamin zdały. Jak ujawnia Robert Walenciak Polska jest jedynym krajem Unii Europejskiej, który – gdy jeszcze epidemia do nas nie dotarła, w styczniu, nie wziął udziału w przetargu na testy na obecność koronawirusa. Analityk Walenciak próbuje wczuć się w sposób rozumowania decydentów: „Więc w styczniu, kiedy już było wiadomo, że wirus z Wuhan nie jest zwykłą grypą i będzie rozprzestrzeniał się po świecie, w Warszawie panowały nastroje karnawałowe. Jakie były rachuby? Że to się wypali, że zanim dojdzie do Polski, nastanie wiosna, słonko i sezon grypowy się skończy” [1].
Kiedyś Polskę, mocno na kredyt, nazywano w Europie prymusem dziś – z winy rządzących, nie społeczeństwa – stajemy się kontynentalnym outsiderem, to jeśli o geopolitykę chodzi.
Kluczowe okazuje się jednak przywołane przez Walenciaka pojęcie karnawału, równie istotne w kontekście tradycji „Dekamerona” jak polityków PiS, którzy o jego autorze, Boccacciu, zapewne nawet nie słyszeli.
Dla PiS karnawał jest nawet w poście
Dla PiS karnawał trwa nawet w poście a w czas zarazy to już na pewno – potwierdza to ludyczne wydarzenie z masowym – wbrew obowiązującemu szarych obywateli a nawet księży proboszczów i kandydatów na prezydenta limitowi 50 osób – udziałem działaczy partii rządzącej.
Imieniny Grzegorza – a konkretniej posła PiS Woźniaka – zgromadziły w środę 250 osób, zgodnie z zasadą „zastaw się, a postaw się”. Syn solenizanta Tomasz grający w piłkę nożną w ekipie Genoi we Włoszech przyjechał specjalnie. A marszałkowi Senatu Tomaszowi Grodzkiemu pisowcy mieli za złe, że w Italii jeździł na nartach. Co najbardziej symboliczne – gościem imprezy pięciokrotnie przewyższającej wprowadzony przez rząd limit frekwencyjny był Krzysztof Żochowski, który bawił się w tak szerokim gronie w środę, a już w sobotę jako dyrektor szpitala w Garwolinie a zarazem radny PiS podejmował u siebie Andrzeja Dudę.
Na świętego Grzegorza idzie zima do morza – mówi znane polskie przysłowie. PiS zdaje się wierzyć, że wraz z nią podąży koronawirus. Zarazę – ludowym obyczajem – leczy zamawianiem. Widać to zarówno po grach i zabawach, jak konferencjach prasowych rządzących. Tyle, że wirus, inaczej niż opozycja, wcale nie ustępuje przed siłą perswazji ministrów ani kolejnymi medialnymi ustawkami rzecznika kampanii Dudy eurodeputowanego Adama Bielana.
Epidemia koronawirusa na taką skalę, z jaką już mamy do czynienia – przestaje być zjawiskiem medycznym. Niesie za sobą problemy dla gospodarki, testuje zachowania społeczne, weryfikuje wzorce kulturowe. Nawet w domu na Mazurach ani stanicy w Bieszczadach nie da się odizolować od jej następstw, choć gorzej mają pracownicy z biurowców czy kolejarze.
Siedemset lat temu pod Florencją
„Rok 1348 był dla Florencji rokiem klęski i żałoby” – pisze w szkicu o „Dekameronie” Boccaccia Mieczysław Brahmer. „Wyludniło się miasto, rażone zarazą. Pomór (..) miał silniej od innych zapisać się w ludzkiej pamięci, utrwalony opisem wielkiego artysty słowa, który przekazał potomnym wizję katastrofy, niezrównaną w sugestywnej autentyczności. Rzecz przy tym osobliwa: epizod tak ponury stał się ostateczną klamrą książki, która miała być źródłem wesołości dla wielu pokoleń”.
U Boccaccia w „Dekameronie” trzech chłopaków i siedem dziewczyn z towarzystwa po ucieczce z Florencji urozmaica sobie na wsi czas oczekiwania na śmierć lub ustąpienie epidemii… opowiadaniem niezwykłych historii. Oceńmy sami ich walor.
„ – Jakież to słowa – zapytał inkwizytor – takim współczuciem dla nas cię napełniły?
– Był to ustęp z Ewangelii – odparł prostak – który powiada: Sto za jedno otrzymacie. (..) Od czasu, jak przebywam w waszym klasztorze, widzę, że codziennie wynosicie żebrakom kocioł albo i dwa kotły zupy, która z obiadu wam została. A owóż, jeśli na tamtym świecie za każdy kocioł sto wam oddadzą, wszyscy się w zupie potopicie!
Ci, co pospołu z inkwizytorem biesiadowali, wybuchnęli głośnym śmiechem. Inkwizytor pojął, że słowa te przeciwko obłudnej dobroczynności mnichów wymierzone zostały i wielce się tym stropił. Gdyby nie przygana, jaką zyskał poprzednim swoim przyznaniem, ani chybi, wszcząłby przeciw niemu drugi proces mszcząc się za zniewagę swoją i innych braci-pasibrzuchów. Rozgniewany, puścił go swobodnie, i przykazał, aby mu się więcej na oczy nie pokazywał” [3].
W „Dekameronie” jak zauważa italianista Józef Heistein „rozkład fizyczny i moralny wywołany przez dżumę jest odzwierciedleniem rozkładu starych wartości (..). Z kolei młodzież ma symbolizować nowe, szlachetne dążenia, które potrafią przezwyciężyć zło” [4].
„Dekameron” wydaje się bliższy współczesnemu czytelnikowi niż „Boska komedia”, bo dzieło Dantego opowiada o ludziach wielkich, Boccaccia – o zwykłych. Paradoks polega na tym, że nie powstałoby bez katastrofy epidemii.
Przebieg zarazy posłużył Albertowi Camusowi w „Dżumie” do przedstawienia problemów współczesnego świata, w tym odpowiedzialności i obowiązku, w kontekście okupacji nazistowskiej i skierowanego przeciw niej ruchu oporu.
W ostatnich tygodniach we Francji Camus odniósł kolejny triumf 60 lat po śmierci, jego „Dżuma” stała się najchętniej czytaną książką, choć łatwa nie jest.
Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo
Z czasem zbyt łatwo uznano, że rozwój współczesnej wiedzy medycznej i upowszechnienie ochrony zdrowia pozwolą uwolnić się od lęków poprzednich pokoleń. Podstaw do tego przeświadczenia brakowało, skoro nie znalazł się sposób na raka, a choroby układu krążenia wciąż stanowią utrapienie. Wielu wydawało się jednak, że kłopoty zdrowotne – to cudzy problem.
Teraz z ery spa i klinik chirurgii plastycznej, botoksu, bioenergoterapii i komórek macierzystych wróciliśmy do rzeczywistości, znanej ze starych przekazów, w których zapewnienie regularnych dostaw pieczywa i ryżu, kaszy i podstawowych lekarstw okazuje się – jak w ostatnich dniach w miastach Polski – prawdziwym sukcesem, bo sklepowe półki pustoszeją błyskawicznie, ogałacane przez ludzi robiących zapasy na niepewny czas. Trudno im się dziwić, a zwłaszcza temu, że nie ufają władzy, wczoraj jeszcze oznajmiającej, że na pewno nie zabraknie tego… czego dzisiaj na półkach nie widać.
Koronawirus czyli koniec złudnego bezpieczeństwa
Przed ponad stuleciem Polska odzyskała niepodległość walcząc nie tylko z zaborcami i najeźdźcami ale również z epidemią grypy hiszpanki, wyjątkowo śmiercionośnej.
Sytuacja musi być naprawdę poważna, skoro Jarosław Kaczyński, który jak wiemy – dzięki demonstrantom skandującym przed jego willą 13 grudnia spałeś do południa – do odważnych się nie zalicza, schował się całkiem. Nie ma go. W imieniu rządzących mówią Duda, Morawiecki, minister zdrowia Łukasz Szumowski, wicepremier Jacek Sasin, nawet szefowie resortów infrastruktury Andrzej Adamczyk i dyplomacji Jacek Czaputowicz.
Oglądamy dziś – nie na ulicach włoskich miast w telewizji jak parę tygodni temu tylko polskich przez okna mieszkań – krajobrazy jak z filmów „Vanilla Sky” Camerona Crowe’a czy naszego Piotra Szulkina. Opustoszałe place i pasaże, snujący się ludzie w maskach, przemycanych z Ukrainy, bo w aptekach ich brakuje. Zaś rządzący proponują nam do tego ścieżkę dźwiękową jak ze zdartej winylowej płyty. Gdy w Sejmie na telebimie oglądaliśmy konferencję Morawieckiego jeden z producentów telewizyjnych niespodziewanie zadeklamował: – Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. Pustosłowie rządzących rzeczywiście przywodzi na myśl mariańsko-marksistowską stylistykę generała Jaruzelskiego, a faktycznie jego copywritera płk. Wiesława Górnickiego zapamiętaną najlepiej z wystąpienia „zamiast Teleranka”. Nie porównuję legalnie wybranej władzy do dyktatury, to jej niedzisiejsza retoryka sama się prosi o takie zestawienie.
Co nas wzmocni…
Przodkowie nie poddawali się biernie epidemiom, walka z nimi stawała się bodźcem nie tylko do tworzenia literatury jak w wypadku Boccaccia i Camusa ale do poszukiwania odtrutek i szczepionek, kształtowania form współdziałania, z czasem nazwanych zarządzaniem kryzysowym.
Wspólnota ludzka wygrywala kolejne walki z pandemiami, chociaż grypa „hiszpanka” okazała się równie śmiercionośna co I wojna światowa. To w czasie jej epidemii Niemcy podpisali kapitulację w wagonie w Compiegne, powrócił wypuszczony z Magdeburga Piłsudski, powitanie Ignacego Paderewskiego w Poznaniu dało sygnał do powstania w Wielkopolsce, a w Berlinie i Monachium wybuchały rewolucje.
Po II wojnie światowej odbudowie towarzyszyła epidemia gruźlicy, na którą w 1950 roku zmarło w Polsce 26 tys osób. Zaś w 1963 r. we Wrocławiu pojawiła się nawet przywleczona z podróży służbowej do Indii przez podpułkownika Służby Bezpieczeństwa ospa, na którą zmarło siedem osób.
Zwykli ludzie radzą sobie lepiej niż władza, na którą trudno liczyć, chociaż wprowadziła środki kojarzone ze stanem wyjątkowym, tyle że bez użycia tej nazwy. Już teraz warto myśleć nad wychodzeniem z kryzysu, spowodowanego epidemią koronawirusa, który w Polsce obnażył słabości nie tylko opieki zdrowotnej. Nawet w wojnie z terroryzmem po atakach na World Trade […]
Człowiek wychodził zwycięsko z walki z chorobami, znajdując kolejne sposoby przeciwdziałania. Również za sprawą zagrożenia koronawirusem upowszechni się wiedza o zdrowotnym znaczeniu utrzymywania higieny (kiedy poprzednio promowano skuteczne sposoby mycia rąk?), pojawi się troska o seniorów i dzieci – dziś grupy wysokiego ryzyka. Rzeczywiste postawy prozdrowotne zastąpią te pozorowane jak gonitwy pijanych rowerzystów po chodnikach i rozjeżdżanie przez skejterów i rolkarzy miejsc do tego nie przeznaczonych jak okolice pomników (choćby Wincentego Witosa na warszawskim placu Trzech Krzyży), zaś ekologów-terrorystów skłonnych wkraczać innym do mieszkań i farm zluzują prawdziwi Zieloni, którzy nie kochają przyrody kosztem człowieka lecz jedno i drugie, a ich pasja i kompetencja w walce z wirusem się przyda.
Tracimy dziś poczucie bezpieczeństwa, błogie wprawdzie ale złudne, za to zyskujemy wiedzę, która ułatwi nam wyjście obronną ręką z przyszłych kryzysów, chociaż oczywiście najpierw trzeba wygasić obecną epidemię.
Rozumieją to na pewno bohaterowie ostatnich tygodni – lekarze i ratownicy, również specjaliści zarządzania kryzysowego, socjologowie, którzy będą zmuszeni zbilansować straty w tkance społecznej czy ekonomiści, którym przyjdzie kreślić plany odbudowy zrujnowanej przez epidemię gospodarki. Dla polityków ten temat wciąż jednak wydaje się za trudny. Nie oglądajmy się więc na nich.
[1] Robert Walenciak. Polska stoi, i co dalej? Interia.pl z 16 marca 2020
[2] Mieczysław Brahmer [przedmowa do:] Giovanni Boccaccio. Dekameron. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1955, s. 5
[3] Giovanni Boccaccio. Dekemeron, op. cit, tłum. Edward Boye, s. 81
[4] Józef Heistein. Historia literatury włoskiej. Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1979, s. 56