Władza: pragnienie i gorący kartofel

0
120

Rząd przerzuca odpowiedzialność za walkę z pandemią na kogo się da: od służby zdrowia po samorządy. Opozycja nie przejęła władzy, chociaż miała ją w zasięgu ręki. Nie wynika to jednak z przemyślności polityków, lecz ich indolencji.

Czy sprawowanie władzy przestało być atrakcyjne? Nie, dotyczy to wyłącznie podejmowania decyzji

W dniu, gdy ogłoszona liczba świeżych zachorowań na koronawirusa osiągnęła ponury rekord 5300 osób, premier Mateusz Morawiecki zapowiedział wprowadzenie w sklepach – z karencją pięciodniową – godzin zakupów zarezerwowanych dla seniorów. Dzień wcześniej ogłosił, że w przestrzeni publicznej obowiązują maski. Tyle, że wszystkie te środki stosowano już wiosną, gdy pandemia do Polski zawitała. Trudno mówić o szybkim reagowaniu na rzeczywistość. Wobec fali zachorowań, których dzienna liczba wzrosła dziesięciokrotnie w porównaniu z czasem obowiązywania pierwszych restrykcji sięga się do repertuaru już znanego. Gdyby nie powaga sytuacji, dałoby się go porównać do bohatera filmu “Rejs”, któremu najbardziej podobały się te piosenki, które już słyszał. 
Równocześnie partia rządząca odwraca uwagę od głównego nurtu zdarzeń, inicjując otwarcie operetkowy wniosek o odwołanie Katriny Barley z funkcji wiceprzewodniczącej europarlamentu, ze to, że zapowiadała zagłodzenie krajów łamiących reguły demokracji. Nie mówiła przy tym o Polsce tylko o praktykach Victora Orbana na Węgrzech, więc co nas to obchodzi. 

Podgrzewa się napięcie wokół spraw LGBT, niewiele obchodzących przeciętnego Polaka. Geje nie są w Polsce dyskryminowani, jak na wschód od naszych granic ale też nie cieszą się przywilejami tak kontrowersyjnymi jak np. w Holandii.

Premier Mateusz Morawiecki ze swoimi codziennymi teraz konferencjami prasowymi coraz mniej ma czasu na walkę z pandemią, nawet gdyby rzeczywiście zamierzał ją podjąć. Niedobory decyzyjności, wynikające z trudnej relacji z wicepremierem Jarosławem Kaczyńskim nadrabia zamiłowaniem do medialnych prelekcji. Wejście prezesa do rządu jeszcze skomplikowało jego status, bo nakazuje mu grać rolę szefa własnego mentora i odkrywcy, trudno więc się dziwić, że woli mówić do kamer niż do ministrów.

Morawiecki został spikerem od pandemii ale sam tego chciał. Nie przypadkiem po odwołaniu robiącego za gwiazdora ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, który w rankingach zaufania wyprzedzał już wszystkich polityków, dopóki nie ujawniono skali związanych z pandemią interesów jego rodziny i znajomych – na następcę wyznaczony został bez porównania skromniejszy Adam Niedzielski.
W swoim medialnym i politycznym dziele Morawiecki znajduje prekursorów w ekipie SLD. Najlepiej się jej walczyło z powodzią w sztabie kryzysowym przypominającym studio telewizyjne i z wejściami na żywo co chwila. Łączono się z kolejnymi ośrodkami w zagrożonej strefie i zwykle od  ręki problemy rozwiązywano. Aż do momentu, gdy premier Włodzimierz Cimoszewicz oznajmił poszkodowanym, że trzeba się było wcześniej ubezpieczyć i wybory okazały się przegrane.

Andrzej Duda ma na swoim koncie równie subtelną wypowiedź, że skoro można iść do sklepu po zakupy, to tak samo do komisji, żeby zagłosować. Tyle, że on wybory wygrał. 
Politycy grają swoje role jak potrafią, więc najczęściej kiepsko. Doradcy medialni zaś fundują im piekło gorsze niż najzacieklejsi wrogowie. Wielka operacja z dziedziny public relations poprzedziła promocję piątki Kaczyńskiego. Prezes wyraził zgodę, bo przekonano go, że zasłużeni i nobliwi politycy amerykańscy mają ustawy własnego imienia. Wybrano ochronę zwierząt, temat zgodny z nielicznymi zainteresowaniami prezesa (o tym, że kocha koty, wszyscy wiedzą), który miał mu zaskarbić sympatię młodszego elektoratu. Efekt przeszedł oczekiwania, ale okazał się odwrotny do przewidywanego. Nie zyskał prezes nowych zwolenników, za to zraził sobie dotychczasowych: polska wieś, za sprawą której dwa razy z rzędu PiS wygrał wybory do Sejmu z samodzielną większością, słusznie uznała ustawę za godzącą we własne interesy: likwidacja farm zwierząt futerkowych kasuje co najmniej 9,5 tys. miejsc pracy, zakaz uboju rytualnego w systemie halal i koszer odbiera polskim rolnikom 6 mld zł opodatkowanego dochodu, pozbawia ich świeżo pozyskanych rynków: arabskiego i dalekowschodniego.

W wierszu Zbigniewa Herberta z tomu “Raport z oblężonego Miasta” Senat obraduje, jak nie być Senatem. W polskim parlamencie odwrotnie, to właśnie Senat, a nie Sejm, zgodnie z określeniem “izba refleksji” wziął się za naprawianie kolejno dwóch najgorszych ustaw: o podwyżce uposażeń polityków jak również partyjnych dotacji i subwencji oraz piątki Kaczyńskiego. W pierwszym wypadku odesłał ustawę w kosmos, bo szefowi parlamentarzystów PiS Ryszardowi Terleckiemu zależało wyłącznie na skompromitowaniu opozycji udziałem w tym gorszącym przedsięwzięciu, a jego podwładni zarobią dodatkowe pieniądze gdzie indziej. W drugiej kwestii – prace trwają, ale do opamiętania przyszli również senatorowie formacji rządzącej, pamiętający, skąd są ich wyborcy. Ustawa o ochronie zwierząt to przedłożenie – jeśli użyć slangu PiS – typowo lewackie. Dopuszcza wkraczanie do domów (przy nich zwykle zlokalizowane są hodowle, jeśli jest inaczej. stanowi to wyjątek) aktywistów radykalnych organizacji ekologicznych, występujących jako pozarządowe. Pozwala na odebranie zwierzęcia, jeśli taki fanatyk uzna, że jest źle traktowane. Stawia prawa braci mniejszych ponad ludzkimi, nie tylko miru domowego, ale również tym do wolności i własności. Wzmacnia też biurokrację i tworzy monopole, w tym Związku Kynologicznego, o czym hodowcy psów przejmująco pisali na naszych łamach.

Po raz kolejny władza PiS powtarza ten sam mechanizm: najpierw uchwalili. potem pomyśleli.

Tak było przy nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, penalizującej przypisywanie Polakom współudziału w Holocauście. Miała służyć wstawaniu z kolan. Tyle, że na kolanie ją napisano. Na Zachodzie podniósł się krzyk, że ograniczy swobodę badań naukowych. Spisano ją więc pospiesznie ponownie pod dyktando ekspertów amerykańskich i izraelskich. Nie sprzyja to zapewne ugruntowania przekonania, że Polacy nazistowskimi kolaborantami nie byli, chociaż pozostaje ono całkowicie zgodne z prawdą historyczną. Efekt wstawania z kolan okazał się odwrotny do zamierzonego. W dodatku ekipa PiS czuła niby na kwestie godności narodowej wobec obraźliwej dla Polski amerykańskiej ustawy 447 wykazała się zupełnym brakiem stanowczości, mimo, że regulacja ta otwiera organizacjom powstałym wiele lat po wojnie drogę do ubiegania się o zwrot majątku bezspadkowego, pozostałego po ofiarach Holocaustu, będących obywatelami polskimi. Amerykańska “447” zrównuje Polskę, gdzie ruch oporu zaliczał się do najsilniejszych i najwięcej ludzi dobrej woli ratowało żydowskich sąsiadów (świadczy o tym liczba drzew w Yad Vashem) z sojusznikami Hitlera takimi jak Węgry czy Słowacja. Ekipie PiS brakuje woli, by temu publicznie się przeciwstawić.

W cywilizowany sposób PiS nie umie nawet uchwalić budżetu, co bez porównania łatwiejsze. W grudniu 2016 r. przyjmowano go w Sali Kolumnowej, bez porządnego policzenia głosów i dopuszczenia opozycji. A można powiedzieć, że to abecadło sprawowania władzy.

Podobnie elementarzem opozycyjności wydaje się odpowiednie wyczucie momentu, kiedy rządowa większość się waha i chwieje, by można było jeszcze bardziej ją osłabić, albo przejąć władzę.

Jednak gdy posłowie PiS zbuntowali się przeciw piątce Kaczyńskiego i pojawiła się możliwość odrzucenia ustawy a w dalszej perspektywie upadku większości parlamentarnej i szans wyłonienia nowej – bezradne i skonfundowane Koalicja Obywatelska oraz Lewica zagłosowały za ustawą o ochronie zwierząt. Piątkę Kaczyńskiego uratowała opozycja, w sytuacji, gdy odruchem przyzwoitości wykazało się 15 posłów z partii PiS oraz w komplecie (z wyjątkiem Jadwigi Emilewicz) koalicjanci wewnętrzni z Porozumienia i cała Solidarna Polska, ugrupowanie Zbigniewa Ziobry o podobnym statusie.

Wcześniej Barbara Nowacka z Koalicji Obywatelskiej, wypytywana o gorszącą podwyżkę uposażeń poselskich, w tym własnego, paplała coś o potrzebie ustanowienia pensji dla prezydentowej.

Władza nie stała się nagle gorącym kartoflem. Wciąż pozostaje dla polityków pragnieniem i namiętnością. Rządzący nie chcą jej oddawać, tyle, że nie potrafią jej sprawować. Opozycja nie wyrzeka się jej przejęcia, tyle, że nie potrafi tego zrobić. Liczą się frukta. Chociaż mogło być inaczej.

Łatwo przecież zarysować prosty scenariusz. Oto z liczenia głosów w PiS wynika, że zabraknie ich, żeby przeszła piątka Kaczyńskiego. W tej sytuacji Koalicja Obywatelska oraz Lewica obalają ją wspólnie z niepokornymi z PiS. Dla Jarosława Kaczyńskiego oznacza to porażkę tak prestiżowo dotkliwą, że musi powyrzucać oponentów, zamiast – jak mógł zrobić dzięki podjętej przez KO-PO i Lewicę kolaboracji z PiS – po dziesięciu dniach wojny nerwów wziąć ich do rządu, jak ostatecznie zrobił. Jednak w wariancie, w którym KO-PO wraz z Lewicą głosują nie tylko rozumnie ale przyzwoicie – większość pisowska zdolna rząd wyłonić, upada. Przymierzać się można do wyłonienia nowej, na zasadzie “wszyscy przeciw PiS”, zaś sceptyków przekonać już tak, jak to w polityce się robi. Gdyby przed koalicją z Lewicą wzdragał się Krzysztof Bosak, można by go skaptować atrakcyjnym dla wciąż młodego polityka stanowiskiem marszałka Sejmu. Przecież i tak rządziłby kto inny, na przykład ojciec chrzestny nowej większości Jarosław Gowin.

Political fiction? Nieprawda. Byliśmy o krok od wariantu może nie idealnego, ale lepszego niż cokolwiek w ostatnich pięciu latach w polskiej polityce. Oponenci w PiS zrobili swoje, to opozycja skrewiła. Fikcją okazuje się to, co zrobili wtedy jej politycy: w imię pseudohumanitarnego frazesu obłudnie wsparli ustawę, noszącą nazwisko prezesa partii rządzącej, które na co dzień uznają za synonim wszelkiego zła.  Wystawili do wiatru niepokornych w PiS, którzy drugi raz już się nie zbuntują, albo przynajmniej namyślą się, czy warto to robić.

Znachor Morawiecki czyli powrót masek

Premier Mateusz Morawiecki ogłosił rozszerzenie od 10 października strefy żółtej na cały kraj – po ludzku oznacza to nawrót obowiązku noszenia masek na ulicy. Nie wiadomo tylko, po co władza wcześniej ten nakaz cofnęła – skoro maska na twarzy nie stanowi większej dolegliwości.

Read more

Co łączy władzę i opozycję, przekonaliśmy się przy okazji “koryta plus”, kiedy to po paplaninie Nowackiej oraz zakulisowych ustaleniach Borysa Budki z Ryszardem Terleckim honor polskiego parlamentu uratował dopiero Senat, bo wcześniej posłowie z chlubnym wyjątkiem dzielnej dziewiątki z Koalicji Obywatelskiej (m.in. Cezarego Grabarczyka, Michała Szczerby i Klaudii Jachiry) przystali na wspólny PO-PiS w sprawie podwyżki własnych uposażeń.

Ale też władzę i opozycję łączy brak odpowiedzialności i umiejętności podejmowania decyzji, objawiany przez rządzących od początku walki z COVID zaś w opozycji w momencie, gdy nagle zarysowała się szansa na zmianę parlamentarnej większości.
Jedni i drudzy władzę pojmują jako administrowanie, z własnymi korzyściami w tle. Wzdragają się przed odpowiedzialnością, którą rząd przerzuca na samorządy czy służbę zdrowia, opozycja zaś na doradzające pokrętnie organizacje pozarządowe od pseudohumanitarnych frazesów.

Pomimo trudnej jak nigdy po wojnie sytuacji, pozostaje mieć nadzieję, że dni układu opartego na manifestacyjnej wrogości, kultywującej plemienny jakoby podział, przy równoczesnych wspólnych zakulisowych interesach – pozostają policzone. Nie tylko filozof Slavoj Zizek przekonuje nas, że po pladze COVID-19 nic nie będzie już takie jak przedtem. Zapewne doświadczenie kryzysu i pandemia zmieni nie tyko codzienne przyzwyczajenia Polaków ale również ich wybory polityczne.

Kompetencje obecnych liderów okazują się nikłe a ich narracje kłamliwe, skoro choćby wspólnota odnawiająca się w obliczu szalejącego wirusa w skali sąsiedzkiej, zawodowej, rodzinnej czy rówieśniczej stanowi dowód, że wcale nie dzielimy się na dwa wrogie plemiona, lecz pozostajemy jednym Narodem i społeczeństwem, radzącym sobie w kryzysowych dniach bez porównania lepiej niż ci, których wyłoniliśmy również po to, by z urzędu przeciwdziałali zagrożeniom. 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 5

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here