Następca Gabriela Narutowicza w fotelu prezydenta Polski, chociaż nie padł jak on od kuli zamachowca – przyszło mu dożyć czasów PRL i umrzeć w zapomnieniu – pozostaje również postacią tragiczną. Stanisław Wojciechowski obowiązki głowy państwa sprawował przez trzy i pół roku, obalił go przewrót majowy. 

Okazał się ostatnim szczerym demokratą na tym stanowisku – aż do czasów Lecha Wałęsy. Ustąpił, żeby uniknąć dalszego rozlewu krwi, decyzję podejmował w ostrzeliwanym przez zamachowców Wilanowie. 

Wraz z jego śmiercią dobiegł końca demokratyczny eksperyment. Bezpośredni następca Ignacy Mościcki stał się już tylko marionetką Józefa Piłsudskiego. Wcześniej również Wojciechowski został wskazany na stanowisko przez Naczelnika Państwa, jednak w 1926 r. przedłożył wierność Konstytucji Marcowej nad wieloletnią zażyłość z “towarzyszem Wiktorem” z czasów wspólnej walki w szeregach Polskiej Partii Socjalistycznej.  

Wielki historyk Władysław Pobóg-Malinowski, szczery przy tym entuzjasta Marszałka, ujmuje rzecz następująco: “Gdyby [premier] Wincenty Witos ustąpił w porę, “demonstracja” Piłsudskiego osiągnęłaby swój cel, nie płacąc zaś ani kropli krwi, bo dotąd nie przelano jej wcale. Ale w przełomowym momencie przeciwko rezygnacyjnym zamiarom Witosa wystąpił zgoła nieoczekiwanie Prezydent Wojciechowski, powodując zasadniczy zwrot” [1].

Towarzysze walki z mieszkania państwa Żeromskich

Stefan Żeromski, wówczas autor świeżych “Syzyfowych prac” a z czasem twórca wybitnego “Przedwiośnia” z przyszłym drugim prezydentem odrodzonej Polski zetknął się jako obiecujący pisarz po trzydziestce. Nie o literaturę jednak chodziło, lecz o konspirację. Jak relacjonuje biograf Jerzy Paszek: “w lutym 1897 Żeromscy zamieszkali w Warszawie, gdyż pisarz starał się o posadę pomocnika bibliotekarza w zbiorach Ordynacji Zamoyskiej (..). Małżeństwo przeniosło się z Alej Jerozolimskich, gdzie mieszkało u doktora Rafała Radziwiłłowicza do oficyny w Pałacu Błękitnym (wejście od ulicy Żabiej) (..). W mieszkaniu przy ulicy Żabiej nocowali częstokroć działacze PPS: Stanisław Wojciechowski (ps. Edmund, późniejszy prezydent Polski) i Józef Piłsudski (ps. Ziuk czy Wiktor, późniejszy marszałek Polski). Działacze ci przywozili najnowsze numery “Robotnika”, a w kolportażu tego organu PPS uczestniczyła nieletnia wówczas Henia Rodkiewiczówna, pasierbica pisarza” [2].    

Dwaj przyszli antagoniści, zanim spotkać im się przyszło w dramatycznych okolicznościach na warszawskim Moście Poniatowskiego 12 maja 1926 r. trzydzieści lat wcześniej stanowili szpicę Polskiej Partii Socjalistycznej, głównej wówczas jeśli nie jedynej liczącej się siły niepodległościowej. Jak charakteryzuje Piotr Wróbel: “PPS utrzymywała wówczas dwóch “nielegalnych”: Wojciechowskiego i Piłsudskiego. Poznali się w 1893 r. w Warszawie, stając się na kilka lat najbliższymi współpracownikami i przyjaciółmi, razem wydawali “Robotnika” i prowadzili sprawy partii” [3]. 

Stanisław Wojciechowski, urodzony 15 marca 1869 r. w Kaliszu, wywodził się z rodziny wprawdzie skromnej ale legitymującej się XV-wiecznym jeszcze szlachectwem. Po kaliskiej maturze trafił w 1888 r. na wydział fizyko-matematyczny Uniwersytetu Warszawskiego. Aktywny tam w konspiracji, pomagał tworzyć związki zawodowe robotnikom i znalazł się w składzie Centralizacji Związku Młodzieży Polskiej “Zet”. Aresztowany w wieku 23 lat już dwukrotnie, po ponownym uwolnieniu zbiegł przez zieloną granicę do Szwajcarii i Francji. W Paryżu poznał tajniki zawodu zecera. Wiadomo, jak w konspiracji przydatnego. I wszedł do zarządu Związku Zagranicznego Socjalistów Polskich. Po interwencjach rosyjskich wydalony z Francji, trafił do Londynu. Do kraju powrócił nielegalnie jako 24-latek w misji specjalnej: “Stał się super-agentem: gasił spory i utrzymywał kontakty między komitetami robotniczymi, przejeżdżając czasem do 5 tysięcy kilometrów miesięcznie. Uczestniczył w zjazdach PPS, przerzucał do kraju maszyny drukarskie i broń, drukował w podziemiu “bibułę”, dziesiątki razy zmieniał miejsce zamieszkania i przekraczał granicę” – tak jego ówczesną rolę przybliża historyk Piotr Wróbel [4].

Wyjście z podziemia  do pracy organicznej  

Nie pasuje to zupełnie do wizerunku starszego łysego pana z wąsikiem, o nieco drobnomieszczańskich jak mu wypominano manierach – utrwalonego w późniejszych o trzy dekady czasach prezydentury. Podobnie jak postać rozpolitykowanego studenta zuryskiej politechniki Gabriela Narutowicza, aresztowanego przez szwajcarską policję za ukrywanie wywrotowych materiałów, powierzonych przez zaprzyjaźnionego proletariatczyka nie przystaje do spetryfikowanego obrazu wybitnego, choć oddalonego od polityki uczonego, obejmującego dla dobra Polski po powrocie do niej funkcję rządową (zanim został prezydentem, był ministrem) za gażę równą tej, jaką w Szwajcarii wypłacał woźnemu w kierowanym przez siebie biurze projektowym. 

Czas historyczny okazuje się wyjątkowy, najwięcej powiedzą o nim słowa Bohdana Cywińskiego z “Rodowodów niepokornych”: “W sprawozdaniu z działalności PPS w latach 1895-1899, jakie przygotował do użytku partyjnego Stanisław Wojciechowski, późniejszy prezydent Rzeczypospolitej, wśród wielu danych statystycznych zamieszczona jest następująca informacja: “W okresie tym 289 towarzyszy skazano łącznie na 988 lat więzienia i zesłania na Syberię” [5]. Konspirować i ponosić ofiar nie da się jednak w nieskończoność. Już wkrótce działania “ludzi podziemnych” jak określi ich Andrzej Strug przyniosą pierwsze, choć skromne efekty. 

Wojciechowski – uczestnik rewolucji 1905 r. na fali liberalizacji, jaka po niej nastąpi, skorzysta z możliwości zalegalizowania swojego statusu w zaborze rosyjskim. Zajmie się znowu próbą budowania wolnych związków zawodowych. Współpracuje z Edwardem Abramowskim jako członek zarządu jego Towarzystwa Kooperatystów organizuje bank, spółdzielnie spożywców i kółka rolnicze, robotnicze sklepy i prasę. Biograf Wojciech Giełżyński nazwie Abramowskiego “zwiastunem Solidarności”. I wskaże. iż: “(..) Towarzystwo Kooperatystów (..) obrosło setkami dobrze prosperujących spółdzielni, zrzeszeń i agend gospodarczych (..). Abramowski, swoim zwyczajem, nie uczestniczył w pracach organizacyjnych, nawet jeśli zasiadał w gremiach kierowniczych: drobiazgi śmiertelnie go nudziły. Od tego miał dobrze dobranych i zapatrzonych weń wykonawców, jak Radziwiłłowicz, Wojciechowski, Mielczarski” [6].  

Wybucha jednak wojna światowa, nazwana później pierwszą, która wiele efektów skromnej działalności zniweczy, za to pozwoli osiągnąć cel ostateczny: niepodległość. Wojciechowski znajdzie się w głębi Rosji. Tam udziela się w lokalnej agendzie Komitetu Narodowego Polskiego, pomaga “bieżeńcom” dziś nazywanym uchodźcami, zabiega o współdziałanie Polaków różnych politycznych orientacji, podobnie jak w latach 90. wcześniejszego stulecia w działalności konspiracyjnej choć reprezentował PPS potrafił też wspierać Ligę Narodową a znał jej działaczy z czasów “Zetu”. 

Ta cecha łączenia przyda się w nowej Polsce, gdy przyjadą z Rosji bolszewickiej wraz z żoną w konwoju krytych wozów konnych eskortowanym przez wynajętych żołnierzy łotewskich a potem niemieckich.

Prawie jak Szymon Gajowiec: w nowej Polsce, skromny i sumienny 

Wprawdzie w grudniu 1918 r. spytany jak widzi własne miejsce w rządzie, Wojciechowski odpowie Piłsudskiemu skromnie, że nie ma kwalifikacji na ministra, ale poczyni zastrzeżenie, że w ostateczności przy braku innych kandydatów skłonny będzie pokierować ministerstwem spraw wewnętrznych. Zostanie nim już w rządzie Ignacego Paderewskiego. 

Historycznym jego osiągnięciem w tej roli stanie się zapewnienie spokojnego i bezstronnego przebiegu pierwszych w dziejach Polski powszechnych wyborów demokratycznych – do Sejmu Ustawodawczego 26 stycznia 1919 r. Pomimo szalejącej epidemii grypy hiszpanki, gorszej niż obecna pandemia koronawirusa.

Gdyby innych zasług Wojciechowskiego brakowało, już ta jedna powinna dać mu pozytywne miejsce w historii. 

Resortem spraw wewnętrznych rządzi Wojciechowski także w kolejnym gabinecie Leopolda Skulskiego do czerwca 1920 r. Kładzie nacisk na walkę z “anarchią i bolszewizmem”, buduje profesjonalną policję państwową. 

Do Polskiego Stronnictwa Ludowego – Piast sam zgłosi się w roku kolejnym z propozycją współpracy. Partia Wincentego Witosa zleci mu organizowanie tygodnika “Wola Ludu”. Chociaż potrwa to ledwie kilka miesięcy, zaowocuje w grudniu 1922 r. wystawieniem przez PSL Piast kandydatury Wojciechowskiego na prezydenta. Gdy dowie się on, że PSL Wyzwolenie zgłasza Gabriela Narutowicza, chce zrezygnować. Sam Witos uprosi go, żeby tego nie robił.

Tymczasem endecy – co trudno pojąć w świetle a ściślej raczej mroku późniejszych wydarzeń – za większe zło uznają Wojciechowskiego. W wyniku ich manewru to Narutowicz przejdzie do decydującej tury, którą niespodzianie wygra. Prezydentem będzie jednak zaledwie przez kilka dni. Do zamachu w Zachęcie, dokonanego przez Eligiusza Niewiadomskiego. 

Z ręki tego marnego malarza Narutowicz zginie 16 grudnia 1922 r, a już 20 grudnia dokona się wybór jego następcy. Zgłoszone zostają kandydatury prezesa Polskiej Akademii Umiejętności prof. Kazimierza Morawskiego oraz Stanisława Wojciechowskiego i Władysława Sikorskiego. 

“Prawica Piasta nalegała, by poprzeć Morawskiego, lecz lewica oburzała się, że nie godzi się iść ręka w rękę ze wspólnikami morderców. Po dyskusji postanowiono poprzeć Wojciechowskiego i on też – możliwy do przyjęcia tak dla endecji, jak i PPS – już w pierwszym głosowaniu został wybrany prezydentem. Uzyskał 298 głosów – znacznie ponad wymaganą większość. Morawskiego poparło 221 posłów” – tak oddaje przebieg wydarzeń Piotr Wróbel [7].              

Zaraz po wyborze elekt zademonstrował swoją niezależność od kolejnego protektora: gdy z poleceniem od Wincentego Witosa, żeby zastrzegł sobie czas do namysłu, czy urząd przyjąć, przyszedł pos. Alfons Erdman – Wojciechowski natychmiast odrzucił ten pomysł ze względu na powagę sytuacji, niwecząc w ten sposób grę polityczną chłopskiego przywódcy, chociaż mu wybór zawdzięczał. 

Rozbuchane wówczas nastroje oddaje słynny wiersz Juliana Tuwima, oskarżający inicjatorów kampanii propagandowej przeciwko Narutowiczowi: 

“Krzyż mieliście na piersi, a brauning w kieszeni,

Z Bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakcie (..)” [8]. 

Żywiołowym emocjom przeciwstawił w swoim prezydenckim orędziu Wojciechowski dramatyczny wprawdzie ale wyzbyty histerii apel:

“(..) W imieniu Rzeczypospolitej wołam do Was, Obywatele, skłaniajcie się do zgody w sprawach dobra powszechnego, ona jest pierwszym warunkiem wiernego wykonania ustawy konstytucyjnej, uzdrowienia życia gospodarczego i wychowania obywateli godnych imienia polskiego” [9].

Jak gen. Sikorski prezydenta za antyniemieckość krytykował  

Tak jak Stanisław Wojciechowski przeciął grę Witosa, podobnie wbrew innemu swemu protektorowi Piłsudskiemu opowiedział się – niewątpliwie słusznie, jak widać z perspektywy czasu – za reorientacją polityki zagranicznej. “Podkreślał, że władze polskie powinny przenieść ciężar swych zainteresowań ze Wschodu na Zachód. 25 kwietnia 1925 w Starogardzie powiedział: “Zdobyliśmy okno do morza, a pracą naszego pokolenia i pokoleń następnych musimy to okno zamienić w drzwi tak aby nie ciasno nam było. Dokonać tego można nie tylko siłą oręża lecz przede wszystkim pracą wytrwałą”” [10].   

Rząd Władysława Sikorskiego – co zakrawa w sto lat później na żart, ale pozostaje faktem zapisanym w historii – protestował po tym rzekomo antyniemieckim wystąpieniu Wojciechowskiego jako… przysparzającym mu kłopotów w polityce zagranicznej. Kto miał rację, łatwo dziś ocenić.

Po Sikorskim prezydent współpracował jeszcze z premierami: Wincentym Witosem, Władysławem Grabskim, Aleksandrem Skrzyńskim i ponownie Witosem. Nie oni jednak stanowili dla Wojciechowskiego główny problem, lecz niedawny towarzysz walki podziemnej Piłsudski. Nie pomogły nawet kurtuazyjne wizyty w Sulejówku w dniu imienin drugiej żony Komendanta. Przyczyny postawy tego ostatniego objaśniał najwybitniejszy z jego biografów. Wacław Jędrzejewicz tak przybliżał wpływ zabójstwa Narutowicza przez Niewiadomskiego na Piłsudskiego: “Tragedia narodowa była jednocześnie wielką tragedią osobistą dla Piłsudskiego, z której już nigdy nie mógł się otrząsnąć. Śmierć Narutowicza zmieniła jego charakter. Głębokie oburzenie i wstręt do stosunków, panujących w polskich ugrupowaniach politycznych, których wyrazem była ta śmierć, będzie charakterystyczną cechą dla Marszałka w dalszych latach jego życia. A że źródłem dramatu była polityka Narodowej Demokracji, przeto dawny, krytyczny stosunek Piłsudskiego do tego ugrupowania spotęgował się jeszcze bardziej. I tak już zostanie do końca jego życia” [11]. 

W czasach prezydentury Stanisława Wojciechowskiego przeprowadzono udaną reformę walutową Władysława Grabskiego i otwarto port w Gdyni. Znany też z dbałości o drobiazgi, sam ustalal listę gości przyjęć na Zamku. Dobry gospodarz, osobiście opatrywał cierpiące konie z belwederskiej stajni. Jednak nie za to przyszło oceniać go historykom lecz za krwawy spór, który zakończył sprawowanie przez niego urzędu.    

Detonatorem stało się powierzenie 10 maja 1926 r. przez prezydenta Wojciechowskiego Witosowi misji utworzenia kolejnego rządu Chjeno-Piasta jak wówczas mówiono (trzy lata wcześniej narodowi demokraci i ludowcy zawarli pakt lanckoroński) – zamiast stwarzającego szansę przynajmniej odwleczenia konfliktu centrolewicowego gabinetu Skrzyńskiego z Piłsudskim w roli ministra spraw wojskowych. 

Niespodziewanie nieugięty, ale w granicach rozsądku

Już następnego dnia piłsudczycy demonstrowali w Warszawie. Ich oficerowie przygotowali po cichu akcję zbrojną i nie wykonywali rozkazów operetkowego ministra spraw wojskowych w drugim rządzie Chjeno-Piasta Juliusza Malczewskiego.  Trudno się dziwić: dla legionowych bohaterów dawny sztabowiec austo-węgierski był nikim.

Prawo stało jednak po stronie prezydenta i premiera. Z punktu widzenia Konstytucji Marcowej ludzie Piłsudskiego pozostawali “rokoszanami” jak przezywali ich wtedy rządzący. 

Tak, jakby nic się nie działo, Wojciechowski o godz. 10 rano 12 maja 1926 r. ruszył “na wypoczynek” do rezydencji w Spale. “Kilkadziesiąt minut później do Belwederu przybył Piłsudski, by przedstawić swe żądania. Nie zastawszy prezydenta, wrócił do Rembertowa [gdzie od kilku dni pod pretekstem ćwiczeń koncentrowało się wspierające go wojsko – przyp. ŁP] i rozkazał obsadzić warszawskie mosty. Obie strony zaczęły ściągać swe oddziały do stolicy. Wrócił tam też zaalarmowany telefonicznie Wojciechowski” – relacjonuje Piotr Wróbel [12].     

Po słynnym spotkaniu na Moście Poniatowskiego dawnych towarzyszy broni, w filmowej scenerii, ale zakończonym bez efektu, zaczęły się walki. 

Marszałek Sejmu Maciej Rataj opowiadał się za rozmowami. Mediację oferował gen. Lucjan Żeligowski, bohaterski zdobywca Wilna.  Niespodziewanie to Wojciechowski okazał się nieugięty. Do czasu jednak.

Po południu 14 maja 1926 r. rząd wraz z prezydentem obradowali już nie w Belwederze lecz pozostajacym zresztą również pod ostrzałem “rokoszan” Wilanowie. Tam Wojciechowski spytał rząd o zdanie w kwestii przedłużania walki. Po uzyskaniu odpowiedzi, że grozi to wojną domową, postanowił złożyć urząd. Rząd Witosa oczywiście też podał się do dymisji. 

Po północy, zgodnie z konstytucją funkcję głowy państwa przejął od Wojciechowskiego marszałek Sejmu Maciej Rataj, przybyły specjalnie w tym celu do Wilanowa. 

Później Stanisław Wojciechowski nie przystał na to, żeby przeciwnicy przewrotu powtórnie wysunęli jego kandydaturę. 

Działał już tylko w Społem. A w 1939 r. nie uciekł z kraju, jak jego następca Ignacy Mościcki. Wojnę przetrwał w skromnym domku na Ochocie. Zmarł w zapomnieniu w Gołąbkach pod Warszawą 9 kwietnia 1953 r. Dane mu więc było przeżyć nie tylko Hitlera ale i Stalina – obu dyktatorów, co położyli kres istnieniu państwa, którego kiedyś był prezydentem. Nie tylko chciał dobrze, ale pozostał wierny swojemu pojmowaniu posłannictwa urzędu, który sprawował. Nie zapewniło mu to jednak wcale miejsca na pomnikach.        

[1] Władysław Pobóg-Malinowski. Najnowsza historia polityczna Polski. Londyn 1983, t. II 1914-1939, s. 663

[2] Jerzy Paszek. Żeromski. Wyd. Dolnośląskie, Wrocław 2001, s. 83 i 85

[3] Piotr Wróbel. Stanisław Wojciechowski, prezydent Rzeczypospolitej 20 XII 1922 – 14 V 1926 [w książce zbiorowej:] Prezydenci i premierzy Drugiej Rzeczypospolitej. Ossolineum, Wrocław 1992, s. 50 

[4] ibidem

[5] Bohdan Cywiński. Rodowody niepokornych. Editions Spotkania, Paryż 1985, s. 124 

[6] Wojciech Giełżyński. Edward Abramowski. Zwiastun “Solidarności”. Polonia, Londyn 1986, s. 123

[7] Piotr Wróbel. Stanisław Wojciechowski… op. cit, s. 54

[8] Julian Tuwim. Pogrzeb prezydenta Narutowicza [w:] Ze struny na strunę. Wiersze poetów Polski Odrodzonej 1918-1978. Ułożył Andrzej Lam. Wydawnictwo Literackie, Kraków 1980, s. 106

[9] Archiwum Akt Nowych, Prezydium Rady Ministrów, t. 20, k. 748

[10] Piotr Wróbel. Stanisław Wojciechowski… op. cit, s. 55  

[11] Wacław Jędrzejewicz. Józef Piłsudski 1867-1935  Życiorys. Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1986, s. 138

[12] Piotr Wróbel. Stanisław Wojciechowski… op. cit, s. 60

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here