Ludowcy zabiegają o pełną rehabilitację Witosa. Dwudziestolecie międzywojennej niepodległości obfituje zarówno w budujące przykłady (odparcie inwazji bolszewickiej, budowa Gdyni i COP) jak w epizody wstydliwe (zabójstwo Narutowicza, proces brzeski, w którym skazano Witosa i Bereza Kartuska).
Wielkie powodzenie powieści Szczepana Twardocha „Król”, kreślącej pesymistyczny obraz przedwrześniowej Polski tuż przed jej upadkiem pokazuje, że oceny Dwudziestolecia się zmieniają. Jeszcze niedawno dominowały niemal bezkrytyczne, co pozostawało odreagowaniem czarnej wizji, utrwalanej kiedyś przez oficjalną historiografię PRL, eksponującą konflikty społeczne i prześladowania. Jedne ani drugie nie były jednak wymysłem komunistów. Czy stopniowo dojrzewamy do tego, żeby czcić równocześnie Piłsudskiego i Dmowskiego a także Witosa, Daszyńskiego i Paderewskiego a z historii międzywojnia wybierać budujące wzorce do naśladowania, odrzucając Brześć i Berezę?
Wniosek PSL o pełną rehabilitację nieżyjącego od 1945 r. Wincentego Witosa wydać się może laikom egzotyczny, ale jego realizacja oznaczać będzie akt historycznej sprawiedliwości. Już jesienią 1939 r. Władysław Raczkiewicz, emigracyjny prezydent pogruchotanego w przegranej kampanii wrześniowej państwa polskiego amnestionował wszystkich skazanych w procesie brzeskim. Jednak nawet po odzyskaniu suwerenności w sześć dekad później kolejne starania o anulowanie niesprawiedliwych wyroków warszawskiego sądu (sam proces odbywał się bowiem 1931-32 w stolicy, a w twierdzy brzeskiej osadzono jeszcze w 1930 r. oskarżonych) spotykały się z niedorzeczną odpowiedzią, że to niemożliwe, bo… akta zaginęły. Trudno więc dziwić się ludowcom, że tak sprawy swojego ideowego patrona nie zamierzają zostawić. Amnestionuje się bowiem przestępców, rehabilituje niewinnych – to ważne rozróżnienie. Dlatego też „wykładnia Raczkiewicza” nie wystarcza. Nie ulega też wątpliwości, że liderzy Centrolewu stworzonego przez PPS, PSL-Piast, PSL-Wyzwolenie i chadecję nie zamierzali rządów sanacji obalać przemocą, a za to zostali skazani w procesie brzeskim – m.in. Stanisław Dubois na trzy lata, Witos na półtora roku więzienia. Chłopski lider wyjechał przed uprawomocnieniem się wyroku do Czechosłowacji. Gdy powrócił, by bronić Polski w 1939 r. – pierwszą noc w ojczyźnie spędził w areszcie. Jak zaświadczają biografowie – osiwiał wtedy zupełnie przez kilka godzin. Do więzienia trafił również wracający w tym samym celu do kraju Wojciech Korfanty.
Jerzy Giedroyc, który był wtedy młodym urzędnikiem, przyznawał po latach: „(..) Nawet wtedy, gdy usprawiedliwiałem działania niekonstytucyjne czy sam usiłowałem je podejmować, miałem na widoku naprawę państwa, uczynienie go lepszym, bardziej sprawiedliwym i bardziej logicznym. Dlatego np. uważałem Brześć za uzasadniony. Centrolew był realnym zagrożeniem, zamierzał robić w Polsce rewolucję, a nastroje w Krakowie – i nie tylko w Krakowie – były bardzo prorewolucyjne. Internowanie działaczy Centrolewu było w tych warunkach aktem obrony koniecznej; chociaż gwałciło immunitet poselski i było nielegalne, leżało w interesie państwa. Natomiast traktowanie więźniów w twierdzy brzeskiej przez Kostka-Biernackiego i innych było godne potępienia” [1]. Giedroyc jakby się usprawiedliwia, a po chwili dodaje surowo: „Polska nie potrafiła być ani mocarstwem ani Czechosłowacją. Była państwem z Gombrowicza, które nie podejmowało prób rozwiązywania jakichkolwiek problemów” [2]. Bardziej wyrozumiały dla sterników II Rzeczypospolitej okazał się Czesław Miłosz, kreślący w „Traktacie poetyckim” taką wizję podstarzałego Marszałka: „Latami będzie chodzić w Belwederze / Piłsudski nigdy nie uwierzy w trwałość / I będzie mruczeć: oni nas napadną. / Kto? I pokaże na zachód, na wschód / Koło historii wstrzymałem na chwilę” [3]. Zaś inny obok Giedroycia młody i wybitny publicysta międzywojnia Adolf Bocheński na znak protestu przeciw represjom wobec opozycji zamierzał nawet dobrowolnie udać się do Berezy, na szczęście jedna z życzliwych mu osób dosłownie przemocą wysadziła go zmierzającego już tam pociągu.
W czasach Solidarności w ocenach Dwudziestolecia dominował zrozumiały kult międzywojennego państwa, studenci zaczytywali broszurę Marcina Króla „Józef Piłsudski. Ewolucja myśli politycznej”, wydaną przez niezależne Towarzystwo Kursów Naukowych i antykwaryczne lub opublikowane na emigracji egzemplarze życiorysu Marszałka autorstwa Wacława Jędrzejewicza. Teraz potrzebujemy ocen bardziej zniuansowanych, świadczy o tym wielkie powodzenie „Króla” i „Morfiny” Szczepana Twardocha, powieści przedstawiających krytyczny czy nawet ponury obraz Polski zmierzającej do klęski wrześniowej, w których nie ukrywa się egoizmu ani bezradności polityków, tonowanych fałszywie mocarstwową frazeologią. Nastał też czas sprzyjający symbolicznemu naprawianiu krzywd.
Rehabilitacja Witosa przybliży nas do wyważonej i zrównoważonej oceny dylematów historycznych międzywojnia, pozwalającej równocześnie czcić konkurujących wtedy ze sobą przywódców. Przemawia za tym pamięć o zgodzie narodowej z listopada 1918 r, kiedy to odzyskanie niepodległości stało się możliwe za sprawą koordynacji działań Józefa Piłsudskiego jako charyzmatycznego Naczelnika Państwa, przewodzącego działaniom wojskowym i budowaniu administracji oraz Romana Dmowskiego walczącego o dyplomatyczne uznanie Polski przez zwycięzców pierwszej wojny światowej, dla których Piłsudski, nawet powracający z celi twierdzy magdeburskiej pozostawał sojusznikiem pokonanych Niemiec. Po raz drugi szerokie porozumienie na rzecz wyższego celu ziściło się latem 1920 r. Kiedy na Warszawę szły hordy bolszewickie, na czele rządu stanął chłopski lider Wincenty Witos, ministrem został socjalista Ignacy Daszyński zaś zwycięską kontrofensywą dowodził Józef Piłsudski.
Jak relacjonuje biografka Witosa Małgorzata Olejniczak „zachowało się jego przemówienie z 23 sierpnia, a więc niewiele ponad tydzień po bitwie w obronie Warszawy, jakie wygłosił w Tarnowie z balkonu domu, w którym mieścił się sekretariat zarządu powiatowego PSL Piast. W zgromadzeniu uczestniczyło ponad 20 tysięcy chłopów o ośmiu okolicznych powiatów (..): To, co było największym zwycięstwem w tej wojnie, to – odnalezienie siebie i własnych sił przez naród. Ja na tym budowałem (..). Na czele rządu postawiono chłopa, przez co stwierdzono, że państwo opiera się na ludzie” [4]. Rzeczywiście historycy zaświadczają, że z chwilą nominacji Witosa skończyły się dezercje chłopskich synów „do żniw” zaś determinacja a z czasem entuzjazm zastąpiły panikę ewakuacyjną.
Jedność okazała się chlubnym epizodem, a nie dominantą na wiele lat. Dwa lata później pierwszy prezydent Niepodległej Gabriel Narutowicz zginie z ręki zamachowca, endeckiego fanatyka i kiepskiego malarza (stworzył nawet portret Stefana Żeromskiego, wyjątkowo ponury) Eligiusza Niewiadomskiego. Zaś po sześciu latach – dokonany przez Piłsudskiego przeciw Witosowi przewrót majowy pochłonie życie prawie czterystu osób, kilka razy więcej, niż stan wojenny w latach 80, wciąż – jak pokazuje przykład prokuratora Stanisława Piotrowicza – infekujący polskie życie publiczne, niczym bakcyl dżumy, który nie umiera w słynnej powieści Alberta Camusa.
Znane powiedzenie Jerzego Giedroycia głosi, że Polską rządzą dwie trumny: Piłsudskiego i Dmowskiego. W dziesięć lat po śmierci Księcia z Maisons-Laffitte doszly jeszcze trumny smoleńskie, podobnie separujące Polaków. Mitów i fantasmagorii szukamy zapewne dlatego, że wciąż nie przetrawiliśmy historycznych doświadczeń, nie potrafimy ich uogólnić.
Symbolem podtrzymywanych podziałów pozostają wyrosłe już po odzyskaniu suwerenności warszawskie pomniki historycznych liderów. Usytuowani przy tym samym placu na Rozdrożu Daszyński i Dmowski nie spoglądają na siebie. Podobnie postawieni przy Trakcie Królewskim Piłsudski i Witos pozostają w oddaleniu i nawet nie są zwróceni ku sobie twarzami. Wszyscy też mają własnych wyznawców, nieskłonnych do wypracowania wspólnej wizji historii. Od nas samych zależy, czy tak zostanie. Politycy, nawet najzacniejszymi wnioskami, za nas tego nie załatwią.
Podobnych kontrowersji jak przewrót majowy czy sprawa brzeska nie wzbudzają: budowa Gdyni czy Centralnego Okręgu Przemysłowego ani reforma walutowa Władysława Grabskiego. Żadnych sporów nie rodzą też sukcesy lwowskiej szkoły matematycznej czy naukowców, którzy pracując w Pałacu Saskim złamali niemiecki szyfr Enigmy, czym wpłynęli na wynik drugiej wojny światowej. Nie wymaga żadnej rewizji ocen historycznych również udane scalenie administracyjne ziem trzech zaborów, rozkwit polskiej inicjatywy i przedsiębiorczości, nie potrzebują go zwycięstwa sportowców począwszy od pierwszego złotego medalu Haliny Konopackiej w rzucie dyskiem na olimpiadzie w Amsterdamie (1928), później zresztą ministrowej Matuszewskiej… Dodajmy do tego znakomity czas dla kultury, jej renesans symbolizowany przez kawiarniane triumfy poetów Skamandra w Ziemiańskiej czy udział wielkich pisarzy w służbie publicznej, jak Jarosława Iwaszkiewicza w roli ambasadora RP w Danii. Gdy nawiązujemy do międzywojnia, nie mamy problemu, do jakich dobrych przykładów się odwołać, również takich, które dziś nie dzielą Polaków w ich ocenach.
[1] Jerzy Giedroyc. Autobiografia na cztery ręce. Czytelnik, Warszawa 1994, s. 42
[2] ibidem, s. 42-43
[3] Czesław Miłosz. Wiersze wybrane. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1980, s. 69
[4] Małgorzata Olejniczak. Wincenty Witos. Buchmann, Warszawa 2012, s. 66