Zakończenie współpracy z “Gazetą Wyborczą” przez Konstantego Geberta, pisującego pod pseudonimem Dawid Warszawski legendarnego publicysty dawnego drugiego obiegu, w reakcji na próbę ocenzurowania jego artykułu, to symboliczny dowód na kryzys najpotężniejszego dziennika ale też mediów w Polsce.

Dziennikarz, zamiast zgodzić się na obsmyczenie tekstu jak redaktorzy tego chcieli, odmówił i pożegnał się z czytelnikami. O co poszło? Z pozoru o drobiazg. Ale diabeł tkwi w szczegółach. Kontrowersja dotyczyła artykułu, w którym Dawid Warszawski – Konstanty Gebert potępiał agresję Władimira Putina i wspierał Ukraińców nie godząc się zarazem na blankietowe gloryfikowanie wszystkiego, co robi dziś wschodni sojusznik Polski. Oddajmy zresztą głos samemu autorowi odłożonej na półkę analizy:

“W tym miejscu miał się, jak co tydzień, ukazać kolejny 1061. już tekst z cyklu “Prognoza pogody”, poświęcony tym razem sprzecznościom politycznej retoryki prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Ale się nie ukaże: ukraiński batalion Azow, walczący bohatersko w obronie Mariupola, określiłem w nim mianem “neonazistowskiego”, co Redakcja uznała za niedopuszczalne. Ja z kolei nie zgodziłem się na zastąpienie tego terminu słowami “skrajnie prawicowy” itp a za niedopuszczalną uznałem samą taką ingerencję. Skoro zaś w kwestiach zasadniczych nie możemy się dogadać, to trzeba się będzie rozstać” [1].

Kogo dziwi niestępliwość Dawida Warszawskiego, temu przypomnieć można charakterystykę drugiego obiegu, który współtworzył, zestawioną przed laty z właściwą jego pióru (czy raczej klawiaturze – będzie jeszcze o tym mowa) precyzją: “Wadą były ograniczenia techniczne objętości, druku i kolportażu, zaletą – że nie trzeba było pisać pod cenzora. To wszystko” [2]. Gebert – Warszawski jak widzimy również teraz udowodnił, że pod cenzora pisał nie będzie. Wejdźmy więc, lub przynajmniej spróbujmy wejrzeć w motywacje tego ostatniego.

Batalion Azow złożony z rozfanatyzowanych nacjonalistów cieszy się reputacją jak najgorszą, niezależnie od tego, co “Gazeta Wyborcza” o nim napisze. Co więcej – to pismo Adama Michnika przez lata wynajdowało przejawy faszyzmu tam, gdzie ich nie było. Na łamach “Wyborczej” sprawny zresztą pisarz Andrzej Szczypiorski przypisywał faszystowskie myślenie nawet przewodniczącemu Akcji Wyborczej Solidarność Marianowi Krzaklewskiemu, chociaż ten pozostawał z zamiłowania demokratą do tego stopnia, że wzdragał się przed stosowaniem kruczków prawnych przy przejmowaniu opanowanej wtedy powtórnie przez komunistów telewizji. Zaś gdy zbuntował się przeciw niemu Jan Maria Jackowski, zamiast go ukarać, powołał go do prezydium klubu parlamentarnego, bo chciał w nim mieć przedstawicieli wewnętrznej opozycji.

Amok dotykający dziś polskie media, a przynajmniej ich część, kontrastuje ze sposobem relacjonowania przez nie raptem osiem lat temu dramatycznych i krwawych przecież wydarzeń Euromajdanu, kiedy nie próbowano wcale udowadniać, że pokazywanie widocznych niekiedy wśród demonstrantów banderowskich symboli wzmacnia prezydenta Wiktora Janukowycza, który zdecydował się na użycie przemocy wobec własnego społeczeństwa. Sympatia Polaków i tak kierowała się ku jego oponentom, pomimo oburzenia na dzierżących emblematy z tryzubem harcowników. Ale mieliśmy prawo to zobaczyć.

Kultowy dziennikarz Peter Arnett w trakcie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej pozostał w Bagdadzie nie na znak poparcia dla Saddama Husajna, lecz po to, by setkom milionów widzów CNN zapewnić obiektywne stamtąd relacje. Zaś iracki dyktator przystał na jego obecność, uznając, że wszystkich mediów wyrzucić nie może w dobie, gdy informacja nie tylko ma swoją cenę rynkową ale czasem zmienia losy świata. Za sprawą pobytu ekipy telewizyjnej w wojennym Bagdadzie świat zobaczył zarówno gehennę miejscowego społeczeństwa umęczonego terrorem i wymuszonymi wyrzeczeniami na rzecz dyktatorskich snów o potędze, jak los irackich dzieci zasypanych w schronie trafionym przez Amerykanów rakietą wystrzeloną – jak potem twierdzili – przez pomyłkę. Wszystko, co składało się na nasze prawo do oceny.     

Dlaczego Dawid Warszawski swym ciętym piórem Putina nie wzmacnia

Napisanie prawdy o batalionie Azow – a to właśnie uczynił Warszawski – wcale nie wzmacnia Putina. Bo ten przecież posługuje się kłamstwem, choćby wynajdując niby zgrabne eufemizmy dla zamaskowania inwazji na Ukrainę. Nie pojmują tego zwolennicy jednolitego frontu w obronie sąsiada. Tak jak Pan Bóg swego czasu podobno odezwał się do Jana Styki “ty mnie nie maluj na kolanach, ty mnie maluj dobrze”, tak interesom Ukrainy – która w tym konflikcie pozostaje ofiarą agresji – służy rzetelna i wielostronna informacja.

Hiperpoprawni politrucy z “Wyborczej”, co tekst prawego i wiarygodnego dziennikarza ocenzurowali, postępują jak bohaterowie znanego pierestrojkowego poematu Jewgenija Jewtuszenki “Żeby-z-tego-czego-nie-bylcy”, co pewnie dużo lepiej tłumaczy się jako “asekuranci”, bo to ruszczyzna a nie język polski lubuje się z wielostopniowych złożeniach typu “uniwermag”. Jednak tak jak braci Karnowskich po ich niesławnym wiernopoddańczym wywiadzie z Siergiejem Andriejewem, prezentującym bezkrytycznie na 11 stronach “Sieci” uzasadnienia rosyjskiej ekspansji wobec Ukrainy nazwano “braćmi Kremlowskimi” tak dla praktyk agitatorów z Czerskiej zestawienie z negatywnymi bohaterami utworu Jewtuszenki okazuje się uprawnione.   

Jeszcze przed gorącą wojną prof. Witold Modzelewski, który w odróżnieniu od wspomnianych propisowskich bliźniaków przed ambasadorem Andriejewem nie klękał, tylko zapraszał go na rzeczowe debaty, póki się dało oczywiście – ubolewał wielokrotnie, że kto w niebanalny sposób wartościuje złożone sprawy wschodnie, ten zaraz  zostaje obwołany agentem Putina. 

Brak zrozumienia – na poziomie nieśmiesznej anegdoty – spotyka Dawida Warszawskiego nie po raz pierwszy zresztą. Oddajmy więc mu głos po raz wtóry, tym razem w kontekście lat 80:

“W jednym z artykułów, w którym próbowałem przedstawić siły polityczne na świecie, z mojego punktu widzenia sojusznicze, wymieniłem wśród nich też palestyński ruch narodowy. Argumentowałem, że uznanie prawa Palestyńczyków do samostanowienia zwiększy poparcie dla samostanowienia jako zasady powszechnie obowiązującej, a tym samym potwierdzi zasadność także i polskich dążeń niepodległościowych. Za to zostałem przez jedno z pism prawicowych nazwany antysemitą” [3]. Dotknęło to posądzenie autora, który nieco później prowadził pismo “Midrasz”, a nagabywany w sobotę o wypowiedzi dla mediów odmawia, tłumacząc się szabasem.

Standardy stawia tak wysoko, że tylko sam je spełnia

Zarazem też pozostaje Gebert-Warszawski dziennikarzem wyrastającym ponad swoje środowisko, ważącym racje i poszukującym prawdy, a nie uznającym z góry siebie i swoich za jej depozytariusza. Właśnie to odróżnia go teraz od Adama Michnika i cenzurujących publicystykę legendy drugiego obiegu podwładnych naczelnego “Wyborczej”.  

Wiele razy bronił Gebert zdrowego rozsądku i w nowych czasach. Do obiegowych anegdot zalicza się opowieść o karczemnej awanturze, jaką w redakcji “Gazety” zrobił żurnaliście lansującemu na łamach zakaz uboju rytualnego w imię dobrostanu zwierząt: jak wiemy kampanię w tej kwestii wszczęła zagraniczna konkurencja polskiego rolnika i hodowcy a prawa braci mniejszych okazały się w niej jedynie zręcznie użytym parawanem.    
Chociaż z wykształcenia psycholog a nie informatyk, stał się w latach 80. pierwszym dziennikarzem podziemnego “PWA”, który miał w domu komputer i drukarkę igłową, pobierającą papier z walca i posługiwał się tym bezbłędnie. Zawsze cenił standardy zawodowe i wysoko stawiał wymagania sobie i innym. Tak, że niekiedy… wyłącznie on sam był w stanie je spełnić. Jak wspominała dawna szefowa z niezależnego “Przeglądu Wiadomości Agencyjnych” Stanisława Domagalska: “Kostek wymyślił sobie formułę naszej współpracy: miał przygotowywać dwugłosy, poświęcone jednemu tematowi, napisane przez dwóch autorów. Pomysł nie sprawdził się, nie zawsze bowiem udawało się znaleźć antagonistę” [4]. Pomimo to “Kostek pisał do “Pawia” przez cały czas istnienia pisma” [5]. A powstawało, co warto przypomnieć, w Orwellowskim roku 1984, kiedy to funkcjonariusze służby bezpieczeństwa zamordowali kapelana Solidarności ks. Jerzego Popiełuszkę. Regularna praca dla drugiego obiegu wiązała się za znacznym ryzykiem, zwłaszcza, że skoro czytelnicy pisma wiedzieli, kto kryje się pod kryptonimem “dawar”, którym najsprawniejszy autor teksty podpisywał, to esbecy tym bardziej nie mieli kłopotów z jego identyfikacją.

Narażał się zresztą również, gdy Polska odzyskała niepodległość (czego okoliczności utrwalił w książce “Mebel” o obradach Okrągłego Stołu), a on pojechał opisywać wojnę w rozpadającej się Jugosławii. Tak powstała kolejna książka, tym razem gorąca reporterska “Obrona poczty sarajewskiej” [6].  Podobnie jak w wypadku artykułów o Ukrainie, nie było wątpliwości, z kim sympatyzuje – nie ze Slobodanem Miloseviciem przecież – ale tragedię wojny przedstawiał plastycznie, bez uproszczeń i tez z góry założonych. Zjednało mu to ogromne uznanie.

                    Walka buldogów pod dywanem

Nie ma dziś podstaw, by o Gebercie-Warszawskim pisać w czasie przeszłym, Młodszy od Michnika o siedem lat, jako dziennikarz nie powiedział ostatniego słowa.

W strukturach jedynej profesjonalnej gazety codziennej w Polsce od wielu miesięcy trwa mało zrozumiała dla jej czytelników walka buldogów pod dywanem. Ścierają się racje szefów spółki Agora i kierownictwa “Gazety Wyborczej”. Pierwsi wolą inwestować w internet, drudzy domagają się priorytetu dla wydań papierowych. Biznesowo myślące władze Agory sarkają na straty, poniesione z powodu odcięcia od ogłoszeń i zamówień rządowych, za sprawą udziału redakcji “Gazety…” w opozycyjnych akcjach wobec pisowskiej ekipy. Dla czytelnika wszystko to jednak pozostaje pewnym abstraktem.

Co innego, gdy z łamów znika konkretny człowiek, ulubiony przez lata autor.  Dramatyczne okoliczności pożegnania z “Wyborczą” czołowego jej publicysty świadczą przy tym o głębokim kryzysie nie tylko tego tytułu, ale polskich mediów.

                                             Nie ruszaj pilotem, bo pomylisz TVP z TVN 

Widać to również po przekazach telewizyjnych, gdzie zwalczające się do niedawna tak zaciekle TVP i TVN upodobniły się do siebie tak bardzo, że posługując się pilotem, łatwo się pomylić. Zarazem rola czwartej władzy jako strażnika polityków i głosu opinii publicznej ustępuje efekciarstwu pasków na ekranie. Gwiazdy stacji prywatnych i publicznych nie stawiają tak mocno, jak uzasadnia to waga problemu, pytania o finansowanie pobytu uchodźców ukraińskich uchodźców w Polsce. Trochę za łatwo bossowie mediów pogodzili się z fatalizmem, że najbogatsze kraje i tak środków na to nie dadzą. A ofiarność samych Polaków – zresztą od początku kryzysu bezsporna i godna pochwały – musi wystarczyć. Problem polega jednak na tym, że media nie wtedy nazywa się czwartą władzą, gdy obiegowe półprawdy bezkrytycznie powtarzają, lecz właśnie wówczas, kiedy potrafią je skutecznie obnażyć i zakwestionować.      

[1] Dawid Warszawski [Konstanty Gebert]. Pożegnanie Dawida Warszawskiego. Skoro w kwestiach zasadniczych nie możemy się dogadać, trzeba się rozstać. “Gazeta Wyborcza” z 15 kwietnia 2022
[2] Konstanty Gebert. Tak się złożyło. [w książce zbiorowej:] Przegląd Wiadomości Agencyjnych 1984-1990. Przerwana historia ilustrowanej bibuły. Wyd. Dom na wsi, Ossa 2009, s. 157 
[3] Gebert, op. cit, s. 163 
[4] Stanisława Domagalska. “Paw” [w książce zbiorowej:] Przegląd Wiadomości Agencyjnych… op. cit, s. 77
[5] ibidem
[6] por. Dawid Warszawski. Obrona poczty sarajewskiej. Prószyński i S-ka, Warszawa 1995 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 4.9 / 5. ilość głosów 7

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here