W tej kampanii politycy wielokrotnie mijają się z prawdą. Ale gdy zapewniają, że niedzielne wybory europejskie są ważniejsze od poprzednich – nie kłamią.
Łukasz Perzyna
Prezydentem USA zostaje zwykle ten kandydat, który wcześniej zwyciężył w stanie New Hampshire. W Holandii wybory do europarlamentu już wygrała Partia Pracy Fransa Timmermansa, najostrzejszego krytyka sposobu sprawowania władzy przez PiS w Polsce. Z kolei wskazywani zwykle jako główni sojusznicy Jarosława Kaczyńskiego konserwatyści brytyjscy oddali masę zwolenników bardziej radykalnej Partii Brexitu. Skoro wybory eurodeputowanych odbywają się przez kilka kolejnych dni w różnych krajach, daje to szansę prognoz i porównań, chociaż o niczym nie przesądza.
Europejskie wybory, czyli kibolska „ustawka”
Cel tej “ustawki”? Za żadne skarby nie dopuścić, by konflikt skręcił w stronę spraw ważnych dla większości Polaków. Dwie „scapione” w uścisku partie biją pianę i dostarczać wyborcom igrzysk.
Jeśli z kolei wsłuchiwać się w deklaracje polityków, to powitany w czwartek w Warszawie kandydat chadeków na nowego szefa Komisji Europejskiej Niemiec Manfred Weber ocenił, że Polska powinna otrzymać większe środki unijne niż przewidziane dla niej we wstępnym projekcie budżetu. Dotychczas nie złożył podobnej deklaracji jego konkurent, czeski konserwatysta Jan Zahradil. Co więcej, oznajmił, że nie boi się Europy dwóch prędkości, co powinno dać do myślenia jego zwolennikom z PiS.
Jeśli ktoś uważa obietnice przedwyborcze za niezbyt miarodajne, lepiej prognozowaniu służą twarde fakty. Gorączka przedwyborcza w przynajmniej dwu krajach ustąpiła miejsca ich własnym problemom: w Wielkiej Brytanii kończy się premierostwo Teresy May, zaś w Austrii odbędą się przedterminowe wybory parlamentarne za sprawą ujawnienia zapisu gorszących kontaktów z przedstawicielką rosyjskiego oligarchy, które skompromitowały bezpowrotnie Heinza-Christiana Strache, wicekanclerza z populistycznej partii wolnościowców gotowego – jak z nagrań wynika – wbrew nazwie własnej formacji przehandlować wolności obywatelskie za poparcie. Zaś klimat rozmowy przypominał nastrój książki Tomasza Piątka o Macierewiczu. Jednak to nie political fiction, lecz zagrożenie suwerenności kraju, który kiedyś stał się pierwszą ofiarą Hitlera, skłoniło nieskorych zwykle do współdziałania kanclerza Sebastiana Kurza i prezydenta Alexandra van der Bellena do zgodnego ogłoszenia resetu w polityce krajowej.
Europejczycy więc nie tylko mają o czym w tych dniach decydować, ale zyskali tak wiele jak nigdy dotychczas przesłanek, na podstawie których mogą wybierać. Dotyczy to również Polski, chociaż nasza kampania wyborcza nie porywała. Za to skupiła się w znacznej mierze wokół spraw, które zwykły obywatel uznaje za odstręczające – od korupcji po pedofilię. Nie zachęcało to do udziału w wyborach.
Głosowanie do europarlamentu to zresztą najmniej popularne w Polsce wybory. Uczestniczy w nich zwykle dwa razy mniej obywateli niż w parlamentarnych czy samorządowych. Średnia frekwencja dla całej zjednoczonej Europy pięć lat temu wynosiła 42,6 proc. Tyle, że we Włoszech zagłosowało wtedy 57 proc uprawnionych, w Niemczech 48 proc, w Hiszpanii prawie 44 proc, zaś we Francji 42 proc. W Polsce do komisji wyborczych udało się raptem 23,83 proc elektoratu. Spośród państw UE mniej zagłosowało tylko obywateli Słowacji – 13 proc i Czech – 18 proc. Również w polskich eurowyborach w 2004 udział wzięło ledwie 20,87 proc a w 2009 r. – 24,53 proc. Dla porównania: przy wyborze parlamentu i samorządów z prawa głosu korzysta ostatnio 50-55 proc Polaków, a prezydenta w drugiej turze w 1995 r. kiedy to w szranki stanęli Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski wybierało 68 proc uprawnionych. W historycznym dniu 4 czerwca 1989 r. do urn udało się 62.7 proc wyborców.
Parlament Europejski nowej kadencji stanowi forum, na którym rozstrzygnie się tak istotna dla rolnika z Polski kwestia przyszłości dopłat bezpośrednich. Niełatwa, jeśli zważyć, że ubędzie płatnik brytyjski. PE to także forum, na którym można postawić sprawę taniej i często szkodliwej żywności z Ukrainy, zalewającej polski rynek ze szkodą dla interesów rodzimych producentów i zdrowia konsumentów. To przykłady z jednej tylko branży. Również w sytuacji, gdy Ameryka praktycznie wycofuje się z Europy, kwestionując artykuł piąty traktatu waszyngtońskiego, zobowiązujący do wzajemnej obrony, bo dla prominentnego republikanina Newta Gingricha Estonia to naprawdę przedmieścia Petersburga – trzeba przymierzyć się do wspólnego europejskiego systemu bezpieczeństwa, który narodzić się może tylko w intensywnej debacie na forum Brukseli i Strasburga.
Europejskie wybory, czyli po pierwsze suwerenność
Warto głosować 26 maja, żeby nie reprezentowali nas gorsi spośród tych, którzy się o europejskie mandaty ubiegają.
Do wyłonienia nowego szefa Komisji Europejskiej a także europarlamentu nie wystarczy po tych wyborach zwyczajowa koalicja chadeków i socjaldemokratów. Wiele wskazuje na to, że niezbędne okaże się szersze porozumienie, kooptujące liberałów a być może również zielonych. Polska załoga w PE musi odnaleźć się w tych misternych układankach z korzyścią dla wyborcy w kraju. Zwłaszcza, że nie zawsze byliśmy w Brukseli i Strasburgu statystami: w latach 2009-12 funkcję przewodniczącego Parlamentu Europejskiego sprawował Jerzy Buzek. Ten sam człowiek, który wcześniej prowadził pierwszy historyczny zjazd dziesięciomilionowej Solidarności w hali Olivii w Gdańsku w 1981 t. To symboliczne następstwo zdarzeń.
Kalendarz wyborczy daje obywatelom szansę na szybkie „sprawdzam”. Tym razem na rozliczenie mandatariuszy z realizowanych obietnic nie trzeba będzie długo czekać. Mniej niż pół roku po europejskich odbędą się wybory krajowe. Wystartują w nich zapewne te same formacje, co do Brukseli i Strasburga. Obywatel zyskuje więc szansę, by zagłosować a potem szybko rozliczać. Na tym polega cały urok demokracji i jej użyteczność.
Europejska kampania ponad polskimi problemami
Strach pomyśleć, co się stanie, jeśli dla poprawy notowań partii Jarosław Kaczyński postanowi przed wyborami parlamentarnymi wymienić Morawieckiego.