
Sędziowie – powołani, co znaczące, już według ustanowionych za rządów PiS reguł – oddalają kolejne pisowskie protesty. Również oni uznają, że nikła różnica głosów nie stanowi przesłanki do ich ponownego przeliczenia, w sytuacji, gdy nie wykazano żadnych innych nieprawidłowości. Obawy o podważenie wyniku demokratycznego głosowania okazały się przesadne. Ale też zawsze lepiej pomylić się w tę stronę.
Nie zmienia to faktu, że PiS nie potrafi przegrywać, jak pokazały reakcje na senacki wynik. Jego następstwem stały się próby przeciągania na swoją stronę pojedynczych parlamentarzystów konkurencji (jedną z nich ujawnił Tomasz Grodzki). Jako kandydata na marszałka Senatu PiS zgłosiło Stanisława Karczewskiego, pełniącego już tę funkcję przez ostatnie cztery lata, kostycznego i nie lubianego nawet przez senatorów rządzącej formacji. Wskazanie go to rodzaj demonstracji trwania przy swoim zamiast szukania pola do ewentualnych pertraktacji i rodzących się z nich kompromisów.
Opozycja tymczasem skupia się na wyliczaniu nieprawości władzy, zamiast publicznie zaprosić wszystkie siły niepisowskie do budowania – na początek w Senacie – koalicji stu kwiatów, opartej na demokratycznych zasadach i wskazującej marszałka po wzajemnych uzgodnieniach, a nie przynoszącej go w teczce Grzegorza Schetyny. Organizując nie kończące się briefingi w sprawie afery Mariana Banasia Koalicja Obywatelska zyskuje niewiele, skoro sprawa znana była przed wyborami, a jej piętnowanie wraz z innymi pisowskimi aferami (wieże Kaczyńskiego, działki Morawieckiego) nie przyniosło zwycięstwa.
Partie wyposażone w telewizje, bombardujące 24 godziny na dobę umysły obywateli swoim nienawistnym przekazem, w którym polityczny przeciwnik malowany jest w roli diabła, a o ważnych tematach jak ustrój państwa, uprawnienia obywateli – ani słowa.
Pojawiają się wprawdzie nazwiska kandydatów na marszałka zdolnych skupić wokół siebie antypisowską większość (Bogdan Klich czy wymieniany już tutaj jako demaskator niemoralnych propozycji Tomasz Grodzki), ale nie słychać w publicznym przekazie, co dobrego dla kraju scementowana w ten sposób większość miałaby zrobić. Opóźnianie ustaw raczej wyborców nie elektryzuje, skoro i tak wejdą w życie.
Kryzys polityki jako sztuki porozumiewania się, mozolnego ustalania stanowisk w danej sprawie a nie rozdzielania posad, wreszcie zaś wyznaczania wspólnych i realnych celów, wynika z przywiązania liderów do ich dotychczasowych ról. Schetyna dawno temu był w rządzie Donalda Tuska wyłącznie administratorem czy kanclerzem. Nie budował szerokich porozumień. Gdy wreszcie stworzył pierwsze z nich – Koalicję Europejską – nowa hybryda przegrała majowe wybory.
Zaś Jarosław Kaczyński od co najmniej czterech lat symbolizuje autorytaryzm w polskiej polityce i nie jest typem działacza, zdolnego przekonać kogokolwiek do wspólnych celów czy choćby zysków, jak jeszcze kilkanaście lat temu czynił to z Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną. Prezes otoczył się wezyrami a nie zręcznymi negocjatorami, zdolnymi zmieniać arytmetyczne rachunki polskiej polityki. Psychomentalnie Kaczyński coraz bardziej przypomina Leonida Breżniewa z ostatniego okresu rządów. Od rzeczywistości izoluje go nie tylko szpaler ochroniarzy, wynajętych za pieniądze polskiego podatnika, ale również wewnątrzpartyjna biurokracja i propaganda, które stworzył na własną zgubę.
PiS stawia na chaos i zimną wojnę
Prawo i Sprawiedliwość wcale nie próbuje przy zielonym stoliku zmienić wynik wyborów. Partia rządząca w ten stolik kopie i próbuje go przewrócić.
Jak się wydaje, do Kaczyńskiego powoli po wyborach docierało, jak wiele niekorzystnych następstw niesie za sobą wynik. Samodzielne rządy odeszły w przeszłość – utrata senackiej większości to coś więcej niż techniczne utrudnienie – zaś zdolność kooptacji pisowska formacja utraciła bezpowrotnie. Nie jest rzeczą przypadku, że samodzielne twórcze inicjatywy w środowisku PiS pojawiają się wyłącznie w działaniach odśrodkowych i wewnętrznie opozycyjnych – przykładem pozostaje sprzeciw Jarosława Gowina wobec zniesienia słynnej już trzydziestokrotności podatkowej. Swary dominują w PiS, rozliczenia w PO – KO, najspokojniej jak zwykle zachowuje się PSL, szczerze zadowolone z wyniku, dwukrotnie lepszego niż przedwyborcze sondaże.
Werdykt wyborców okazał się roztropny. Polacy podzielili odpowiedzialność za obie izby parlamentu między główne obozy polityczne. Ich liderzy nie dorośli jednak do mądrości swoich wyborców. Odpowiedzialności nie udźwignęli. Może to oznaczać, że na kolejne wybory pójdziemy szybciej, niż się spodziewamy.
Twoim zdaniem…
[democracy id=”98″]
Czytaj inne teksty Autora: