Wychowawca na trudne czasy

2
147

Pożegnanie Jerzego R. Kaczyńskiego (1951-2022), nauczyciela łaciny w Liceum Batorego w Warszawie

Znawca kultury klasycznej, sprawdził się w stanie wojennym, kiedy jak mógł, tak chronił wychowanków przed brutalnością polityki. Jerzego R. Kaczyńskiego będzie nam bardzo brakować.

Gdy w domu czytało się wiersze Zbigniewa Herberta, a po ulicach spacerowały milicyjne i sołdackie patrolowe trójki, za sprawą wykładów o cywilizacji antycznej na poziomie akademickim, w które często zamieniał prowadzone przez siebie lekcje łaciny, nam – adeptom, sam się trochę wydawał Panem Cogito, ulubioną postacią poety. Erudytą, humanistą i oryginałem. Pochlebiało nam, że do czternasto- i piętnastolatków, wzorem nauczycieli przedwojennych, Jerzy Kaczyński zwracał się per “pan” i “pani”.

Dlaczego klasycy

Zawsze mówił z pamięci, notatkami się nie posiłkował. Zdziwiło nas więc bardzo, gdy zaraz po odwieszeniu nauki w stanie wojennym (to był już styczeń 1982 r, po nieprzewidzianych generalskich feriach) dostrzegliśmy leżący przed naszym łacinnikiem pokaźny plik papierów. Nie o kulturę rzymską tym razem chodziło.
– Polecono mi zaznajomić państwa z regulacjami prawnymi stanu wojennego – oznajmił wychowawca, dystansując się od tego zadania tak wyraźnie, że już jaśniej się nie dało. Ilekroć przypomina mi się to zdarzenie, to z nim razem wiersz Herberta “Pan Cogito szuka rady”. Jak się wydaje, znalazł.  

Na cytowaniu bezdusznych paragrafów Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego wtedy się nie skończyło. Zaraz po ich ostentacyjnie monotonnym odczytaniu rozgorzała gorąca dyskusja o sensie demonstracji ulicznych. Nasz wychowawca Jerzy R. Kaczyński przyznał wtedy, że w 1968 r. sam oberwał pałką na ulicy. Zbiegiem okoliczności w trakcie wydarzeń marcowych miał dokładnie tyle lat, co my w stanie wojennym. 

Batory nie stał się nigdy zwykłą statystyczną szkołą średnią. Przed wojną pobierali tu nauki poeta Krzysztof Kamil Baczyński i bohater Akcji pod Arsenałem a także “Kamieni na szaniec” Aleksandra Kamińskiego – Aleksy Dawidowski. Później m.in. wielki aktor Daniel Olbrychski oraz fizyk i poeta Grzegorz Białkowski, charyzmatyczny rektor Uniwersytetu Warszawskiego w przełomowych latach 80. 

Kiedy mój ojciec latał na wykłady do USA, przyznawał, że najpewniej czuł się na pokładzie – a ten komfort miał spore znaczenie wkrótce po pamiętnej katastrofie Iła w fosie przy Malowniczej, kiedy to zginęła piosenkarka Anna Jantar i cała bokserska reprezentacja Stanów Zjednoczonych –  gdy samolot pilotował kapitan Kowalski. Ojciec Ani, która w naszej pierwszej humanistycznej siedziała ławkę przede mną. Do klasy chodziłem również z córką znakomitego scenografa Adama Kiliana, Joanną. Wielu kolegów ze szkolnej ławy zapisało później pożyteczne karty w polskim życiu publicznym, jak Piotr Odrzywołek pracujący potem w globalnych instytucjach finansowych, scenografka Dorota Kołodyńska czy absolwentka historii Beata Rutkowska, której zawsze niebanalne opinie później wiele razy cytowałem, a również Marek Gładysz, który jako dwudziestolatek zadebiutował w prestiżowym drugoobiegowym wezwaniu jako poeta, zaś po wyjeździe na Zachód pracował w paryskim studiu Radia Wolna Europa. Klasa wyżej uczyli się w jednej humanistycznej późniejsi antagoniści: senator Aleksander Pociej oraz sędzia Sądu Najwyższego Jan Majchrowski, a także przyszły dyrektor teatru i pierwszy gej III RP Maciej Nowak. Za to rok niżej od nas dzieci znanych opozycjonistów: Maciej Kuczyński i Ika Walc. Nie byliśmy jednak żadnym gettem, skupiającym wyłącznie potomstwo elity.

Codziennie z blokowiska na Targówku dojeżdżała przez całe miasto na lekcje w Batorym Beata, córka kelnera z jednej ze stołecznych restauracji, która jedyna z nas w dzienniku miała wpisane pochodzenie robotnicze, bo w socjalizmie przyjmowanie napiwków uznawano za pracę rąk.
Nie dobieraliśmy się jednak w grupy towarzyskie, ani nie dzieliliśmy wedle zajęć rodziców, lecz własnych zainteresowań i pasji. Liceum zachowywało niepowtarzalny klimat, co przy 800 uczniach i ośmiu równoległych klasach, samo w sobie pozostawało osiągnięciem. Nie polityki oświatowej słabnącego już wtedy państwa, lecz naszych nauczycieli i wychowawców.      

Stał się więc Batory szkołą w pewnym sensie frontową również w stanie wojennym. 16 lutego 1982 r. to u nas w korytarzu gmachu przy Myśliwieckiej na dużej przerwie miał miejsce największy w polskich liceach “milczący protest” przeciw represjom i dla uczczenia górników, zabitych przez milicję dwa miesiące wcześniej w katowickiej kopalni Wujek. Szczegółów relacjonować nie muszę, bo niedawno znakomicie oddał je na łamach PNP 24.PL inny, wspomniany już Batorak: Jan Majchrowski [1].

Władza nie spieszyła się z odwetem. Dzieci prominetów bowiem również się u nas uczyły, szkoła od lat uchodziła za elitarną. Dopiero po pewnym czasie usunięto z Batorego dwie nauczycielki: polonistkę panią Ludkę Płochocką oraz historyczkę Bognę Braś: drugiej z nich decyzję zakomunikowano w przerwie, poprzedzającej lekcję z naszą drugą humanistyczną. Już na nią nie dotarła. Przez parę tygodni historię podawała nam jak umiała pani bilbiotekarka, później zaś kuratorium nasłało działacza ZBOWiD-u (nawet nie walczył w II wojnie, lecz był synem pułku, czyli sierotą, przygarniętym przez żołnierzy), bo żaden belfer nie palił się do brania posady po wyrzuconej “za politykę” koleżance. Kombatant ten zaczął zaraz rozpowiadać, jaka to ekstrema panuje w drugiej humanistycznej. Osadził go przykładnie Jerzy R. Kaczyński, publicznym stwierdzeniem, że jako wychowawca klasy nic o tym nie wie. Z usług kombatanta dyrekcja z czasem zrezygnowała, kierująca wtedy Liceum Batorego Teresa Garncarzyk była partyjna – decydenci nie zamierzali powierzać edukacji również własnych latorośli osobie spoza siły przewodniej – ale i przyzwoita. Więcej strat szkoła już nie poniosła. U Herberta jak pamiętamy pana od przyrody w trzecim roku wojny zabiły łobuzy od historii. Nasi nauczyciele doczekali wolnej Polski. I jeszcze wtedy, jak wiem od młodszych roczników, o Jerzym Kaczyńskim powtarzano anegdoty z naszych czasów. 

Zaskakiwał nas czasem w okolicznościach bardziej prozaicznych. Kiedy na początek pierwszej klasy pojechaliśmy na biwak integracyjny, mój drugoroczny kolega wrócił do namiotu szczerze zszokowany, bo nad lodowato zimną już o tej porze roku (była wczesna jesień) Wkrą napotkał o poranku naszego wychowawcę w samych spodenkach. W takiej roli… prawie morsa jeszcze go nie znaliśmy.  Zresztą nawet na ten wyjazd Jerzy Kaczyński zabrał ze sobą do poczytania nie żaden kryminał, ale “Meandra”, fachowe pismo poświęcone kulturze antycznej. Sam tam zresztą również pisywał, podobnie jak do “Mówią Wieki”, które dla historyków były tym, czym “Nowe Drogi” dla działaczy partyjnych.    

Zły nauczyciel, bo stawiał dużo dwój

Nie da się bowiem postaci Jerzego Kaczyńskiego sprowadzić wyłącznie do kontekstu najtrudniejszego nawet momentu historii. Nasz łacinnik był oryginałem, jednym z belfrów, o których opowiada się ciepłe ale i żywe historie, nie tylko te wypełniajace czas na spotkaniach absolwentów po latach. Sam zresztą żartował, że skoro dobry nauczyciel to taki, który stawia mało dwój, to on jest złym, bo do dziennika wpisuje ich dużo. Starano sobie z tym poradzić, tłumaczenia dokonywane wspólnie na lekcji dziewczyny wpisywały ołówkiem nad tekstem w podręczniku i potem próbowały się tego uczyć na pamięć, co większego sensu nie miało. Nasz łacinnik wobec każdego objawiał podejście indywidualne.

– Łukaszu, masz tendencje do tworzenia własnych wierszy przy tłumaczeniu – oznajmił kiedyś, znając moje literackie zainteresowania, gdy oddawał mi wycenioną zresztą na “niedostatecznie” klasówkę. 

Ponieważ jednak tych dwój stawiał dużo, to ilekroć zamiast odpytywania wziął się za kolejny wykład o kulturze antycznej – choćby z wdzięczności i psychicznego odprężenia liczyć mógł na wzmożoną uwagę adeptów łaciny i zapamiętywanie przez nich szczegółów opowieści o Owidiuszu, Wergiliuszu czy Plaucie. Ciekawie rozprawiał też o życiu codziennym starożytnego świata. Do dziś pamiętam, że w Rzymie antycznym nie było wykwalifikowanych fryzjerów, a ściślej barberów, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, chociaż wtedy w 80. latach tego słowa jeszcze się nie używało.

– Podczas golenia dochodziło do jatek na twarzy delikwenta – tłumaczył obrazowo Jerzy Kaczyński.

Łowił paradoksy, łatwiejsze do wdrukowania do pamięci szesnastolatków, niż znane z podręczników okragłe formułki: pamiętam, jak nam opowiadał, że określenie “szkoła” w dawnych czasach oznaczało… czas wolny od pracy fizycznej.  

Wspólnota, a nie placówka oświaty

W Batorym Jerzy R. Kaczyński pozostawał jednym z takich nauczycieli, za sprawą których również w PRL szkoła wciąż uchodziła za sanacyjną i patriotyczną. Romanistka Maria Grundman słynęła z klasówek, przy ocenie których każdy akcent (aigu, grave czy sur complexe) był punktowany, więc za dwie nabazgrane zeszytowe stroniczki dało się tych punktów uzbierać nawet i kilkaset. Co roku miała laureatów konkursu Alliance Francaise, w którym autorzy najlepszych napisanych w języku Ronsarda i Moliera wypracowań zyskiwali w nagrodę wakacyjne stypendium we Francji. Jednak to, że latem znanego z George’a Orwella roku 1984, gdy koledzy mozolili się na egzaminach wstępnych na wyższe uczelnie, spacerowałem po paryskich bulwarach, zawdzięczałem nie tylko nauczycielce francuskiego, ale również polonistce Annie Grajewskiej. Przejęła nas dopiero w maturalnej klasie, po czym troje z nas doprowadziła do finału przedmiotowej olimpiady.

Mocno skorzystaliśmy na tym, że w odróżnieniu od wielu innych pokojów nauczycielskich – nasi pedagodzy zbudowali wspólnotę a nie klikę. Za ich sprawą ośmiuset nastolatków czuło się na Myśliwieckiej normalnie i bezpiecznie również w czasach wydarzeń, zawierających się między datami przebywania tam naszej klasy humanistycznej z językiem francuskim: 1980-84. Drzwi skromnej kawalerki wychowawcy na Stegnach, podobnie jak mieszkania pani Grundman w wilanowskim bloku czy willi polonistki Grajewskiej na Sadybie pozostawały dla nas otwarte. 
– Moja klasa – mawiał o nas zawsze Jerzy Kaczyński, dla którego praca z nami stała się pierwszym w nauczycielskiej karierze wychowawstwem. Podobno najpierw mocno się przed tym zadaniem wzbraniał. Ale po wszystkim przyznawał, że lepszej od nas ekipy nigdy potem już nie miał. I vice versa, Panie Profesorze…  

[1] por. Jan Majchrowski. Grudzień, szesnastego… PNP 24.PL z 13 grudnia 2021

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 4.8 / 5. ilość głosów 8

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

2 KOMENTARZE

  1. Drogi Łukaszu!
    Z Twojego tekstu dowiedziałem się o śmierci – i to niedawno – Pana Profesora (bo tak przecież mówiliśmy) Kaczyńskiego. Bardzo mi przykro. Bardzo go (jak wszyscy) lubiłem i ceniłem. Zawsze z duma podkreślałem, że z łaciny miałem na koniec u niego trójkę z małym minusem – to jest całkiem nieźle…
    A co do Pocieja – jaki tam z niego mój antagonista… Czy on w ogóle ma jakieś poglądy, żeby były antagonistyczne?
    Ciebie pozdrawiam!

  2. Uczęszczałam do klasy o profilu biologiczno- chemicznym i miałam 2 letni kurs łaciny. Takiego oryginała trudno zapomnieć a j. łaciński przydał się na farmacji. Do dziś pamiętam koniugacje i deklinacje…a matura była w 1992.
    Joanna

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here