Zamach na pisarza, wstyd wolnego świata

0
45

Zranienie pisarza Salmana Rushdiego przez fanatyka skłania Polaków do postawienia oczywistego pytania: skoro Ameryka nie potrafiła uchronić swojego honorowego gościa, symbolizującego wolność słowa, to jak wierzyć jej zapewnieniom, że nas może obronić?

Wywodzący się z Indii, a piszący po angielsku autor stanowił bowiem oczywisty cel terrorystów od kiedy w 1989 r. wyrok śmierci na niego za publikację rzekomo bluźnierczych “Szatańskich wersetów” wydał teokratyczny dyktator irański Ruhollah Chomeini. Przybrało to postać “fatwy”, klątwy, która oznacza, że ajatollah wezwał wszystkich muzułmanów, jeśli tylko mają taką możliwość, żeby przyczynili się do zgładzenia pisarza. Całkiem niedawno następca Chomeiniego ajatollah Ali Chamenei uścisnął u siebie w Teheranie dłoń Władimira Putina (w kulturze islamu nie jest to zdawkowa uprzejmość, lecz gest dla przyjaciół zarezerwowany) i przekazał mu irańskie stanowisko, że gdyby Rosja nie wywołała wojny na Ukrainie, to i tak do niej doprowadziłoby NATO. Trzy lata temu Chamenei, przez dobrotliwych żurnalistów tytułowany niekiedy przywódcą duchowym Iranu (już za rządów PiS mieliśmy stamtąd kupować gaz i ropę naftową… w ramach bezpieczeństwa energetycznego) potwierdził, że fatwa obowiązuje.  

Zbrodnia w blasku reflektorów

Zamachu dokonano w obecności tysięcy ludzi w stanie Nowy Jork w trakcie spotkania Rushdiego z czytelnikami w mieście Chautauqua. Atak cechowała pełna ostentacja. Pisarza poranił nie starannie ukryty snajper, lecz nożownik, który zdążył do niego doskoczyć i zadać mu dziesięć ciosów. W sali nie było bramek z wykrywaczami metalu. Chociaż Rushdie przeżył atak, trudno zamach nazwać nieudanym, skoro wiadomo, że pisarz straci oko, ma też uszkodzoną wątrobę – a spektakularne cierpienie ofiary bardziej jeszcze niż ewentualna śmierć przyczynia się do zrealizowania celu terroryzmu.

Okoliczności napaści oznaczają całkowitą kompromitację amerykańskich służb bezpieczeństwa, które nie potrafiły atakowi zapobiec ani ograniczyć jego następstw, kiedy już nastąpił. Stany Zjednoczone przez lata przyjmowały wygnanych z innych krajów pisarzy, wśród nich noblistę Aleksandra Sołżenicyna, który zresztą po upadku komunizmu nie tylko zdążył powrócić do ojczyzny, ale i poprzeć tam Putina. 

Po sromotnej rejteradzie Amerykanów z Afganistanu, zarządzonej przez Donalda Trumpa ale przeprowadzonej już przez jego następcę w prezydenckim fotelu Joego Bidena zamach w nadmorskim Chautauqua stanowi kolejny dowód bezradności najpotężniejszego mocarstwa świata w globalnej wojnie z terroryzmem, prowadzonej od czasu zamachów na World Trade Center i Pentagon oraz rozbicia porwanego samolotu w Pensylwanii 11 września 2001 r. 

Przewidział to w jakimś sensie sam Salman Rushdie, gdy w wywiadzie sprzed pięciu lat zauważał: “Na długo przed Trumpem wielu Amerykanów czuło nieufność wobec New York City. Przez krótką chwilę, po 11 września, wszyscy udawali, że kochają to miasto, a potem wszystko wróciło do normy” [1]. 

Klęska tak prestiżowa (wiadomo, jaką wagę Ameryka przywiązuje do wolności słowa, a Rushdie właśnie za korzystanie z niej został skazany), jak całkiem dosłowna – bo autor “Szatańskich wersetów” powinien być przecież najlepiej po samym prezydencie chronioną osobą przebywającą w USA – stawia pod znakiem zapytania również możliwość wypełnienia przez Amerykanów zobowiązań sojuszniczych poza własnym terytorium. A to już temat dla Polski istotny i wręcz dramatyczny. Skoro nie udało się udaremnić zamiaru pojedynczego zamachowca, to w jaki sposób zamierzają Stany Zjednoczone skutecznie powstrzymać Putina wraz z jego egzotycznymi sojusznikami, do którego zalicza się również Iran ajatollahów, których polityka tak tragicznie splotła się z losem poranionego pisarza, urodzonego w Indiach.

Sprawcą zamachu jest Hadi Matar, pochodzący z libańskiej rodziny, ale urodzony już w Kalifornii. Ponieważ ma dopiero 24 lata, może liczyć – to paradoks demokracji walczącej z totalizmem – iż po odsiedzeniu wyroku i wyjściu na wolność będzie mógł skorzystać z monstrualnej nagrody w wysokości 3,3 mln dol, przeznaczonej przez jedną z fundacji fundamentalistycznej dla każdego, kto wyrządzi krzywdę “bluźniercy”.        

Inny wymiar ma pozostawienie samym sobie sojuszników Ameryki w Afganistanie przez uciekającą US Army, bo pozostają oni dla opinii publicznej anonimowi. Cierpienie Rushdiego ma konkretny wymiar. To wstyd wolnego świata. 

Więcej niż skandalista czyli właściwa miara wielkości

Misji Rushdiego w kulturze, rzeczywiście wyjątkowej, nie da się sprowadzić do roli skandalisty. Salman Rushdie nie jest zawodowym bluźniercą, jakim chcieliby go widzieć ajatollahowie. Jego pisarska kariera nie zaczęła się z chwilą publikacji “Szatańskich wersetów”, nie jest to nawet jego najwybitniejsza powieść. Jednak po wyroku ogłoszonym przez Chomeiniego stał się ikoną wolności słowa. Także oczywiście celebrytą, do czego przyczyniła się wydatnie młodsza od niego o prawie ćwierć wieku była już żona Padma Lakshmi, modelka i aktorka. Nie to okazuje się dziś najważniejsze: wolny świat nie umie obronić własnych bohaterów. Rodzi to uprawnione pytanie, jak Ameryka zamierza wspierać własnych sojuszników, zwłaszcza w rejonach od niej geograficznie odległych. 

Cierpienie każdego człowieka zasługuje na współczucie i uwagę, jednak tak jak atak na sportowców w trakcie olimpiady w Monachium (1972 r.) wywołał szok nieporównywalny z zamachami na polityków, podobnie teraz inspiratorzy liczą na wzmożony strach świata, spowodowany faktem, że ofiarą napaści padł człowiek w swojej pracy posługujący się nie bronią, ani państwowymi strukturami, lecz słowem.   

Największym przedsięwzięciem pisarskim Rushdiego pozostają nie najgłośniejsze “Szatańskie wersety” (1988 r.), lecz “Dzieci północy” (1981 r.). Ich bohaterów łączy jedno: wszyscy urodzili się w momencie oficjalnego odzyskania niepodległości przez Indie. Ich los dopełnia się później nie tylko w tym kraju, ale również w sąsiednim Pakistanie i Bangladeszu. Akcja dzieje się w generalskich willach i slumsach, na plaży i na froncie wojny domowej. Realizm magiczny tej opowieści zestawiano z “Blaszanym bębenkiem” Niemca z Gdańska Guentera Grassa. Równie zasadne wydaje się porównanie z epickim rozmachem innego noblisty, Kolumbijczyka Gabriela Garcii Marqueza.

“Dzieci północy” dalekie są od zacietrzewienia, dostaje się na ich łamach zarówno pakistańskim dyktatorom, jak premier Indirze Gandhi za jej politykę ograniczenia liczby urodzeń drogą sterylizacji z naruszaniem dobrowolności. Słuch absolutny Rushdiego wyrażający się w prezentacji przenikania się, czy rodzenia, ale i niszczenia kultur zapewne nie pozostaje bez związku z jego powikłaną genealogią: wprawdzie przyszedł na świat w Bombaju, ale w rodzinie wywodzącej się z Kaszmiru, muzułmańskiej w tradycji, ale laickiej w codziennym obyczaju, zaś ojciec ukończył Cambridge.

Święty Krzysztof i fundamentaliści

O ile “Dzieci północy” powstały jeszcze przed “Szatańskimi wersetami”, to “Złoty dom Goldenów” (2017 r.) osnuty jest już na tle dramatycznych zdarzeń z niedawnych lat, w tym pamiętnych zamachów dokonanych przez fundamentalistów w Bombaju. Naprawdę przybiera jednak kształt pełnej zaskakujących zwrotów opowieści o winie, którą niespodziewanie da się naprawić. Znajdujemy tu zarówno los Hioba, jak kluczową dla niespodziewanego happy endu (wcześniej świat wydaje się tak ponury, że gorszy już stać się nie może) historię św. Krzysztofa. Rzecz dzieje się głównie w Greenwich Village, relacjonuje nam wszystko początkujący reżyser filmowy, dla którego nadzieja odnalezienia pasjonującej historii rodem z życia stanowi dogodne alibi do podglądania sąsiadów: a są wśród nich rosyjskie modelki i milionerzy na Manhattanie, co nie wiadomo skąd przybyli, zmieniając po drodze nazwiska. Intrygę zaś uzupełniają awangardowe producentki rodem z Trzeciego Świata i międzynarodowe grupy przestępcze. Bo też Rushdie po dekadach eksperymentów światowej literatury zmierzającej ku prozie afabularnej, nie rezygnuje z tego, co niezawodnie przyciąga czytelnika. Suspens i misterna intryga pozostają wpisane w jego twórczość równie mocno, jak sprzeciw wobec dyktatury i terroru.   

Zamachowiec Hadi Matar ostatnio zamieszkały w Fairview w stanie New Jersey przeczytał zaledwie dwie strony “Szatańskich wersetów”. Ajatollah Chomeini, jak utrzymywał jego syn, książki Rushdiego nie poznał w ogóle, opinie o niej mu wystarczyły.  

W chwili gdy nastąpił atak, Rushdie wygłaszał do swoich czytelników wykład o wolności artystycznej.   

[1] Justyna Sobolewska. Salman Rushdie o niedouczonej Ameryce i nowej powieści. Polityka.pl z 17 grudnia 2017

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here