Wyrok sądu oświęcimskiego w sprawie kierowcy seicento, który zderzył się z pojazdem z kolumny rządowej poprzedniej premier Beaty Szydło stanowi doskonałą ilustrację tego, co czeka nas, jeśli PiS zachowa całą – z wyłączeniem Senatu – pulę władzy. I może stanowić impuls dla obywateli, głosujących w niedzielnej drugiej turze wyborów prezydenckich.
Kierowca skromnego seicento Sebastian Kościelnik nie został skazany na prace społeczne, jak żądała prokuratura. Musi jednak wypłacić nawiązkę szoferowi z BOR (teraz SOP) oraz – co najciekawsze – byłej premier Beacie Szydło. Te pieniądze się po prostu należą – tę formułę jej autorstwa już znamy, użyta została po raz pierwszy, gdy ujawniono horrendalnie wybujałe nagrody wypłacane ministrom jej rządu jako nieformalne drugie pensje.
O tym, że młody człowiek z seicento nie jest winny – wiedzieli wszyscy od początku. Pędząca za szybko – ile km na godz. nie dowiemy się pewnie nigdy, skoro zapis monitoringowy zniszczyła niewidzialna ręka, wszak państwem rządzą byli harcerze z reżimowego ZHP – kolumna rządowa używała kogutów na dachu ale nie sygnału dźwiękowego, jak powinna. Nie przeszkodziło to Mariuszowi Błaszczakowi, wtedy szefowi MSW, jeszcze w dniu zdarzenia ogłosić, że winę ponosi kierowca seicento. Dziś Błaszczak nie jest już ministrem spraw wewnętrznych, ale nie odwołano go za to, że pochopnie oskarżał młodego człowieka, tylko dostał życiową misję posprzątania po Antonim Macierewiczu w ministerstwie obrony, z której wywiązuje się najlepiej jak potrafi, co piszę bez ironii.
O tym, że Józef K. z powieści Franza Kafki “Proces” nie jest winien, też wiedzieli wszyscy, nawet aroganccy funkcjonariusze, którzy przychodząc o świcie do jego domu zjedli mu śniadanie. Tyle, że wspomniane powszechne przeświadczenie w niczym bohaterowi nie pomogło.Widzimy dziś jakie szanse ma w konfrontacji z machiną państwową PiS zwykły obywatel a obłudnie salomonowy wyrok sądu oświęcimskiego pokazuje efekt czy ściślej – produkt finalny tego co partia rządząca nazywa “reformą wymiaru sprawiedliwości”. Obywatele ocenią to wszystko już w niedzielę.
Sondaże notują dziś niemal równe poparcie dla obu kandydatów, w ostatnim przedwyborczym badaniu Kantaru Rafał Trzaskowski wyprzedza Andrzeja Dudę o 0.5 proc. Tylko tyle i aż tyle.
Socjolog i były poseł Andrzej Anusz podkreśla, że w boksie zawodowym challenger nie może urzędującego mistrza pokonać na punkty. Może go tylko znokautować. A remis gwarantuje mistrzowi zachowanie złotego pasa. Nie inaczej jego zdaniem jest w polityce.
Jeśli rozwinąć to rozumowanie, czego próbuję już na własny a nie przywołanego socjologa rachunek – to przy założeniu, że kampania wyborcza nie była pasjonująca, a siły pretendentów mniej więcej równe, rolę nokautującego ciosu spełnić może jedno bulwersujące opinię publiczną zdarzenie. Zawierające w sobie, jak w pigułce, streszczenie i kondensację pięciu lat rządów PiS.
Ale też każdy uczciwy analityk musi dodać: tak być może, ale nie musi.
Nie znamy wszystkich przesłanek, jakimi kieruje się w dniu wyborów opinia publiczna. 0,5 proc. Trzaskowskiego to żadna przewaga, tu się znów z doktorem Anuszem w pełni zgodzę. Dopuszczalny błąd takich badań wynosi przecież 2-3 proc. Co więcej w sześciu sondażach z ostatniego przedwyborczego tygodnia mamy dokładny remis: trzy z nich dają przewagę Rafałowi Trzaskowskiemu, trzy prezydentowi. Tyle, że w polityce podobnie jak w tenisie czy siatkówce… remisy nie istnieją.
Trudno o lepszy dowód, że zagłosować warto i nasz wybór ma znaczenie.