czyli Lewandowski na zakręcie

Jak się wydaje, w trudnym czasie pandemii i kryzysu granicznego, odebrano Polakom kolejny powód do dumy, po wzroście gospodarczym i stabilnych sojuszach. A tym wszystkim jeszcze niedawno się szczyciliśmy.

Za sprawą zagadkowej absencji Roberta Lewandowskiego, jakoby uzgodnionej z trenerem kadry Paulo Sousą, w decydującym o rozstawieniu w barażach meczu z Węgrami (przegraliśmy go 1:2), rywalami w decydujących o wyjeździe na Mundial do Kataru spotkaniach będą silna Rosja oraz Szwecja, z którą dopiero co przegraliśmy na Euro. Gdybyśmy z Madziarami bodaj zremisowali, walczylibyśmy o finały z Macedonią Północną lub Turcją. W dodatku zagramy na wyjeździe, a więc polski futbol nie zarobi.

Robert Lewandowski wybrał. Woli być celebrytą niż bohaterem narodowym.

 Chociaż wiosną br. prezydent Andrzej Duda wręczył mu Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. A piłkarz Bayernu Monachium i reprezentacji pozostaje zapewne najbardziej znanym w świecie Polakiem po Lechu Wałęsie. Rozpoznawalnym bardziej niż Roman Polański czy Olga Tokarczuk. W odróżnieniu do pokojowego noblisty do niedawna nie był wcale kontrowersyjny. Unik w meczu z Węgrami całkiem to zmienił. Zwłaszcza, że nie dowiedzieliśmy się jego przyczyn. Jeśli w spotkaniu tej rangi dla Polski zagrać nie chciał, bo wolał wypocząć przed meczem Bundesligi ze słabym Augsburgiem, to nie da się ukryć, że nie tyle my mamy kłopot z kapitanem reprezentacji, co on sam ze sobą. 

Niby wiemy o Lewandowskim wszystko, oprócz najważniejszego. Life-stylowe magazyny powiadamiają o jego diecie, posiadłości na Mazurach, samochodach i rodzinie. Żona Anna, dawna mistrzyni sportów walki, zyskała popularność i sympatię. Każde z nich, ale przede wszystkim oboje wspólnie, tworzą jedną z najmocniejszych polskich marek. Z całym szacunkiem dla skoków narciarskich i geniuszu Kamila Stocha przyznać trzeba, że to piłka nożna pozostaje dla Polaków sportem narodowym. Jej mistrzowie przemawiają do wyobraźni. 

Jak wspomina Włodzimierz Lubański: “(..) Pojawiła się u nas we wsi informacja, że Stefan Floreński będzie brał ślub w miejscowym kościele z pewną dziewczyną z okolicy. Dla nas, chłopaków interesujących się piłką, to była wiadomość najwyższej wagi (..). W pewnym momencie patrzymy, a tu IFĄ podjeżdża sam Ernest Pol. To były takie niemieckie samochody, przedmiot marzeń każdego chłopaka. Wtedy w całej Sośnicy było najwyżej parę samochodów, a on sobie po prostu podjeżdża taką “bryką”. Dla mnie to był prawdziwy szok. O rany – pomyślałem wtedy – jak oni mają dobrze, jak im się wspaniale powodzi. Może ja kiedyś też taki będę” [1].

Spełnił Włodzimierz Lubański swoje marzenie, ale przekonał się, że nie ma lekko. Gdy w jednym z meczów – klubowych, a nie reprezentacyjnych – toczonym na błotnistej nawierzchni, oszczędzał się nieco, bo grał świeżo po zaleczonej kontuzji, kibice z całym okrucieństwem obdarzyli do przydomkiem “biały anioł” od koloru jego koszulki, kontrastującego z umorusanymi strojami partnerów z drużyny. Długo wykrzykiwano go na polskich stadionach. Bolało gorzej niż kontuzja.  

Gdy Kazimierz Deyna miał już wśród laurów tytuł kapitana trzeciej reprezentacji świata (dzięki turniejowi w RFN w 1974 r) i uzyskane w tymże roku miano również trzeciego piłkarza Europy w renomowanym plebiscycie “France Football” – kibice brutalnie przywołali go do rzeczywistości. Akurat na kultowym Stadionie Śląskim w Chorzowie, gdzie kilkadziesiąt tysięcy widzów zwykło paraliżować gości chóralnym odśpiewaniem “Jeszcze Polska nie zginęła”, w meczu, rozstrzygającym o obecności Polski w następnym Mundialu: “To wtedy Kazimierz Deyna strzelił gola portugalskiemu bramkarzowi Manuelowi Bento bezpośrednio z rzutu rożnego. Ten gol i remis zdecydowały ostatecznie o drugim z kolei awansie do finałów Mistrzostw Świata (..). Jak mu za to odpłacono? Porcją gwizdów, przeznaczoną zwykle dla przeciwników” [2] – ubolewa Stefan Szczepłek.  Deynie zaszkodziło zapewne publiczne dementowanie, że stara się o wyjazd do klubu za granicą. W prasie cytowano go, że to nieprawda, bo “z Ludowym Wojskiem Polskim czuje się związany uczuciowo”, a macierzysta Legia była właśnie klubem armii. Wszyscy jednak wiedzieli, że Deyna marzy nie o wyższych pagonach w LWP, lecz o grze za funty w Manchesterze City, gdzie wylądował już rok później.

Niech więc Lewandowski uważa, chciałoby się powiedzieć. Łaska kibica na pstrym koniu jeździ. Z fatalistycznego kibicowskiego punktu widzenia dodać można: jak nie pojedziemy do Kataru, to będzie na kogo zwalić. 

Nie przypadkiem ocierający się o geniusz zawodnicy: Duńczyk Alan Simonsen oraz Fin Jari Litmanen nie unikali przed laty gry w swoich nie należących do światowej czołówki reprezentacjach, chociaż prestiż zdobywali i pieniądze zarabiali w klubach: pierwszy w Borussi z Moenchengladbach, drugi w amsterdamskim Ajaxie. Nie stanowi więc problemu, że reprezentacja Polski gra słabo a monachijski Bayern świetnie. Przy czym celebryckie małżeństwo Lewandowskich jako najbardziej rozpoznawalna para w Polsce (gdzie państwu Dudom do nich) nie dokłada do masowo emitowanych w ojczyźnie reklam z ich udziałem.

Wielki piłkarz okazał swoją małość w sposób zdumiewający. Zapewne własna rola go przerosła. Zaś media głównego nurtu tuszują aferę z gorliwością podobną, z jaką przed rokiem odwracały uwagę od skandalu z zaszczepieniem celebrytów poza kolejnością na COVID-19. Pomstowały przez lata te właśnie środki masowego przekazu na kibolski patriotyzm, zapominając jakby, że lepszy taki niż żaden. A przecież kult reprezentacji – to wcale nie tylko polska specyfika. Piłkarskie Mistrzostwa Świata budzą emocje porównywalne tylko z olimpiadami, a nie z grającą na okrągło klubową Ligą Mistrzów. To one budują wizerunki bohaterów futbolu.

Zaś piłka nożna nie jest tylko sportem, lecz najbardziej masowym ze społecznych rytuałów, uniwersalnym kodem kulturowym, nie wymagającym przecież nawet umiejętności czytania i pisania, a więc najbardziej egalitarnym z możliwych. Jakie namiętności wzbudza i kumuluje, dowiedzieliśmy się z “Wojny futbolowej” Ryszarda Kapuścińskiego, który dla światowego reportażu wiele lat wcześniej stał się tym, czym teraz Lewandowski dla piłkarstwa. Nie brak też jednak budujących kontrprzykładów dla smutnej gorącej wojny między Salwadorem a Hondurasem, co od meczu się zaczęła. Kultowi zawodnicy wspierali akcje dobroczynne, czasem zostawali nawet prezydentami, jak George Weah w swojej ojczystej Liberii. Ale gry dla drużyny narodowej nie odmawiał żaden z nich.   

Tym bardziej warto zabiegać o to, żeby dowiedzieć się, dlaczego w rozstrzygającym o losach reprezentacji meczu idola zabrakło w składzie. Jeśli zaś Robert Lewandowski potrzebuje pomocy, to na pewno może liczyć na tych, którym przez lata dawał radość i dumę.

[1] Włodzimierz Lubański, Przemysław Słowiński. Włodek Lubański, Legenda polskiego futbolu. Videograf, Chorzów 2008, s. 37
[2] Stefan Szczepłek. Deyna. Dom Wydawniczy Grażyna Kosmala. Ruda Śląska 1996, s. 107    

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 5

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here