Premier Mateusz Morawiecki ogłosił rozszerzenie od 10 października strefy żółtej na cały kraj – po ludzku oznacza to nawrót obowiązku noszenia masek na ulicy. Nie wiadomo tylko, po co władza wcześniej ten nakaz cofnęła – skoro maska na twarzy nie stanowi większej dolegliwości.
Dane o narastającej liczbie zachorowań z każdym dniem niepokoją coraz bardziej, padają kolejne magiczne granice, w środę po raz pierwszy ogłoszono, że nowych dziennych wypadków wirusa wykryto ponad 3 tys, w czwartek już 4280.
Na szczęście na Wszystkich Swiętych będziemy mogli odwiedzić groby bliskich na cmentarzach, tyle, że w obowiązkowych na powrót maskach. Nie zabraknie też miejsc w szpitalach, gdzie dla pacjentów z COVID-19 przygotowano 9 tys łóżek. Szkoły na razie pracują tak jak od 1 września br. Za to lokale gastronomiczne zamykać się będą o godz 22, co zapobiec ma “imprezowym” zakażeniom.
Unikniemy lockdownu dla gospodarki – chwalił samego siebie Morawiecki. Premier nie ma jednak czym się pysznić. Lockodown już był, na wiosnę, przymusowo zamknięto nie tylko hotele i siłownie, zakłady fryzjerskie i restauracje (poza sprzedażą na wynos), ale całe branże, co nie objęło jednak lichwiarzy ani firm windykacyjnych, dalej ściągających należności z pozbawionych dochodów przedsiębiorców czy pracowników zarabiających tylko wtedy, gdy są aktywni. Premier troszczył się o banki, pozostające w rękach zagranicznych, ale rząd nie sformułował mocniejszego niż wirtualny programu, który zrekompensowałby polskim przedsiębiorcom poniesione straty. Chociaż to oni – nawet w gorszych czasach – finansują kosztowne programy, składające się na inżynierię społeczną PiS.
W czerwcu – zdaniem premiera – likwidowanie obostrzeń stało się zasadne. Bo wirus znalazł się w odwrocie. Tyle, że nie trwałym. – Kiedy wspominałem że sytuacja jest łagodniejsza, byłą łagodniejsza – tłumaczy się dziś Morawiecki.
Przeciwstawia też mobilizację służby zdrowia rzekomej niedostępności pomocy lekarskiej w wielu krajach Unii. Nic o tym nie wiadomo, żeby podobny problem tam istniał. Zaś udana pomoc udzielana u nas chorym stanowi zasługę lekarzy, pielęgniarek, laborantów, ratowników i kierowców karetek pogotowia, a nie jakości systemu polskiej opieki zdrowotnej. To nie państwo się w tych trudnych miesiącach sprawdziło, lecz społeczeństwo
– COVID-19 atakuje ludzi starszych, nasze mamy, naszych ojców, babcie i dziadków. Martwimy się o nich. Chrońmy seniorów – wezwał premier. Apelował o rozwagę w organizacji imprez. – Wesela są takim rozsadnikiem, miejscem, gdzie wirus rozprzestrzenia się szybko – przestrzega Morawiecki.
Polacy jednak nie zaczną żyć na kocią łapę, żeby sprawić przyjemność władzy. Decyzje życiowe zwykle podejmuje się w wyprzedzeniem. Władza musi być cyborgiem, skoro tego nie rozumie.
Wedle oficjalnych danych 98,5 proc szkół pracuje w trybie normalnym. To się nie zmienia. Z czasem okaże się, czy była to decyzja rozważna, zwłaszcza, ze przetarła się już praktyka nauczania zdalnego, znów za sprawą ofiarności nauczycieli, a nie elastyczności systemu edukacji. 1 września nastąpił jednak powrót do szkół, a nie nauczania hybrydowego.
Sytuacja nie jest odmienna od tej, jaką mieliśmy wiosną – te słowa premiera wydają się kluczowe. To więcej niż przyznanie się do błędu. Bo nie za sprawą promieni ultrafioletowych jak tłumaczył premier, co latem wirusa powstrzymywały, wracamy do punktu wyjścia. Tylko z powodu braku konsekwencji władzy. Nie beztroska przy tym jej błędy spowodowała, tylko czynnik polityczny. Morawiecki nie rozczulał się ani nie roztkliwiał nad seniorami, gdy zależało mu by poszli na wybory i zagłosowali na Andrzeja Dudę. Tak się zresztą stało. Dla takich praktyk znaleźć można jedno słowo: wstyd. Ale, podobnie jak empatia, to odczucie całkiem tej władzy obce.
Nie zazdroszczę ministrowi zdrowia Adamowi Niedzielskiemu, poważnemu człowiekowi z doktoratem chociaż nie lekarzowi tylko menedżerowi, że przyszło mu przemawiać po znachorskim występie premiera. Uczciwszy od poprzednika prof. Łukasza Szumowskiego – uwikłanego w gorszące zarabianie na tragedii pandemii przynajmniej przez rodzinę i znajomych – szef resortu Niedzielski, bo przecież nie premier odpowiada teraz za całą logistykę walki z pandemią.
Całkiem dorzecznie Niedzielski nazwał maseczki hamulcem bezpieczeństwa dla rozprzestrzeniania się pandemii. Wtedy sam ministrem jeszcze nie był, ale poprzednika a zwłaszcza przełożonego spytać może: to po co żeście ten hamulec odłączali. Sensownej odpowiedzi nie znajdziemy w domenie ochrony zdrowia. Wyłącznie w sferze polityki. Jeśli ceną za wygranie przez formację rządzącą letnich wyborów prezydenckich ma być porażka, poniesiona w walce z pandemią – a właśnie Polska została zaliczona do państw, które sobie z nią nie poradziły w rankingu międzynarodowej organizacji pozarządowej – to koszt wydaje się więcej niż wygórowany. Obsadzając po gorszącym wszystkich zdrowia ministrze względnie skromnego następcę, Morawiecki dla samego siebie zarezerwował rolę spikera.
Nie ma teraz do przekazania dobrych wiadomości i nie tylko o liczbę zachorowań tu chodzi. Władza po raz kolejny potwierdza własną bezradność i brak kompetencji.
Choćby odkładając do soboty do godz. 0.00 obowiązek założenia masek w miejscach publicznych. Dlaczego nie od piątku? Przecież każdy ma maseczkę w domu, z czasów gdy jej noszenie pierwszy raz obowiązywało. A przy wzroście zachorowań tak lawinowym, jeden dzień więcej obowiązywania zabezpieczeń może tłumaczyć się na znaczącą liczbę osób uratowanych przed wirusem i cierpieniem.