Ten rezultat, uznawany czy podważany, stanowi gorzką lekcję. Rafał Trzaskowski okazał się niewybieralny, o czym zdecydował zarówno brak osobistej charyzmy jak wadliwa kampania. Argumentem, że nie powinien zostać kandydatem obozu demokratycznego pozostaje przegrana z rywalem na którym ciążą najmocniejsze od czasów Stanisława Tymińskiego zarzuty wobec pretendenta do prezydentury. A przy tym jeszcze na rok przed wyborami nieznanym poza gronem wytrawnych koneserów polityki, bo podrzędna funkcja prezesa Instytutu Pamięci Narodowej rozpoznawalności mu nie dała.
Nawet Andrzej Duda, zanim niespodziewanie wygrał z Bronisławem Komorowskim, zdążył już być posłem, wiceministrem w rządzie i prezydenckiej kancelarii oraz europarlamentarzystą.
Prawie 370 tys głosów na korzyść Karola Nawrockiego to różnica najmniejsza w historii powszechnych wyborów prezydenckich ale jednak nie mikroskopijna. Tyle osób mieszka w Szczecinie, wielkim przecież mieście wojewódzkim. Co więcej, nawet sztabowcy Trzaskowskiego przewidywali, że dystans okaże się niewielki. Zamiast jednak walczyć o każdy głos obywatela na co dzień polityką nie zainteresowanego i dać mu poczucie bezpieczeństwa, że roztropny wybór ma znaczenie, opowiadali o kampanii “na żyletki”, jakby nie wiedząc, że kojarzy się to fatalnie, ze zbędną brutalnością.
Dumni pozostajemy z wysokiej frekwencji (72 proc), ale kluczowa dla wyniku okazała się nieobecność przy urnach 900 tys. wyborców z 15 października 2023 r. kiedy udział Polaków w głosowaniu okazał się jeszcze bardziej masowy (74 proc). Głosów tych rozczarowanych zabrakło Trzaskowskiemu do zwycięstwa.
O wygranej w mniejszym stopniu rozstrzygnęły walory osobiste kandydata Karola Nawrockiego. Chociaż trudno mu nie przyznać, że w kampanii uczył się szybko. Trzaskowski przez cały ten czas pozostał taki sam. Bez wyrazu.
Niedocenianą przesłanką zwycięstwa Nawrockiego pozostają obecne przede wszystkim w sieci przekazy prezentujące go jako ojca rodziny licznej, szczęśliwej a przy tym patchworkowej a więc tyleż zwyczajnej, co nie bez problemów, wymagających wysiłku. To nie tyle zneutralizowało obyczajowe zarzuty stawiane mu w mediach głównego nurtu, co odbiorców na nie zaimpregnowało. Z kolei przedstawienie Nawrockiego jako fightera – choćby w słynnej rozmowie w ringu z Miłoszem Kłeczkiem – udaremniło utrwalenie chuligańskich epizodów jego biografii (udział w kibolskich bójkach-ustawkach, kumplowanie z gangsterami) w taki sposób, żeby zdominowały odbiór kandydata przez większość rodaków. Zamiast odpierać zarzuty sztab “kandydata obywatelskiego” umiejętnie je rozbrajał. A w Polsce filmy o niegrzecznych facetach od dzieł Władysława Pasikowskiego po produkcje Patryka Vegi zwykle znajdują większą widownię od kinowych biografii Jana Pawła II. Zresztą obywatelom o bardziej konserwatywnych przekonaniach, których mogłoby zrazić wożenie dziewczyn gościom z Grandu, nie pozostawało obojętne, że rozpowszechnia te historie telewizja ta sama, co przed paru laty bezpardonowo i bez dowodów na podstawie papierów, wytworzonych przez dawną komunistyczną służbę bezpieczeństwa zaatakowała Karola Wojtyłę za to, że rzekomo tolerował w swojej diecezji pedofilię wśród podległych mu księży. Chociaż cienia nawet podobnego wątku nie znajdujemy w najpoważniejszej biografii Papieża z Polski, napisanej przez dawnego demaskatora afery Watergate Carla Bernsteina oraz wnikliwego i kompetentnego watykanistę Marco Politiego [1].
Pomimo pokazowego luzactwa czy “fajniactwa” – ten drugi neologizm prof. Paweł Łączkowski odnosił swego czasu do stylu Aleksandra Kwaśniewskiego – jakie w kampanii prezentować miał wedle sztabowych założeń Trzaskowski, co nie wyszło, bo demonstrowana bezpośredniość okazywała się sztuczna – młodzi nie spotkali się z inną niż tylko life-style’ową ofertą demokratycznego kandydata. O dziwo, sztywny na początku, acz wyrabiający się stopniowo Nawrocki kaptował ich skuteczniej. Oczywiście nie za pośrednictwem pisowskich gadzinówek pokroju “Sieci” czy “Do Rzeczy”, bo wiadomo, że młodsze roczniki skłaniają się bardziej ku rymowance “PiS, PO, jedno zło”.
Ale już Kanał Zero, chociaż też się najlepszą reputacją nie cieszy, przemawiał zrozumiałym dla nich językiem i operował znanymi im środkami wyrazu. Nieważne, że jego gwiazdor Krzysztof Stanowski sam na prezydenta kandydował, bo nikt tego poważnie nie brał. Jego kana≤ zachowując pozory przed pierwszą turą a przed drugą całkiem już ostentacyjnie rozwijał narrację na rzecz Nawrockiego. Także Sławomir Mentzen okazał się w tej grze wyłącznie statystą. Sztabowcy Trzaskowskiego nie znaleźli odpowiedzi na ten wolny od drętwoty mediów głównego nurtu przekaz. Tym bardziej, że te ostatnie się w niedawnej kampanii skompromitowały. Raport Misji Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie wskazał na stronniczość TVN, TVP w tym kanału Info czy Republiki (to też teraz mainstream przecież) czy Onetu, chwaląc tylko Polsat czy Interię.
Na Nawrockiego zagłosowali zatem wyborcy do 39 roku życia, przy czym przewaga “kandydata obywatelskiego” w tej grupie wiekowej okazała się większa niż wśród elektoratu po sześćdziesiątce, uchodzącego zwykle za najwierniejszą bazę jeśli nie bastion PiS.
Na wsi Nawrocki uzyskał 63,4 proc poparcia. Zawsze wygrywał tam PiS i jego kandydaci. Jednak to skala wyjątkowa. Trzaskowski i jego ludzie nie powalczyli o głosy rolników, chociaż pomóc w ich uzyskaniu mogły zaniechania poprzedniego pisowskiego rządu w kwestii nielegalnego importu żywności z Ukrainy, szkodzącego interesom gospodarstw. Nie zbudowali też oferty dla tej części wsi, która z rolnictwem od dawna nie ma nic wspólnego. Sztabowcy pozostałego na placu boju kandydata demokratycznego chętnie widzieli poparcie przedsiębiorców, ale pomijali zgłaszane przez nich pomysły i projekty, niezależnie od tego, jakich branż dotyczyły.
Rezultaty w miastach czasem zaskakują, skoro w zamożnych, bo z wydobyciem miedzi związanych Polkowicach, kiedyś stanowiących twierdzę poparcia Unii Wolności, tym razem wygrał Nawrocki. Zwyciężał też w miastach od lat mających prezydentów z Platformy Obywatelskiej, jak w Radomiu rządzonym przez b. posła PO Radosława Witkowskiego. Nawrocki pokonał Trzaskowskiego w Suwałkach czy Puławach, zwykle sprzyjających demokratycznym kandydatom i partiom. Nie wszędzie decydowało kryterium zamożności, skoro bogaty dzięki energetyce Bełchatów wolał Nawrockiego, a na Trzaskowskiego zagłosowały trapione od dekad bezrobociem i ubogie powiaty bartoszycki i braniewski w woj. warmińsko-mazurskim. Podobnie jak Sieradz czy Skierniewice, gdzie nie mieszka raczej establishment. Wyniki, czasem różne po obu stronach miedzy świadczą o tym, że tam gdzie kampania była w skali lokalnej lepsza, stereotypy także demokratom udało się przełamać.
Wygrał w skali kraju kandydat, w którego obozie determinacja okazała się większa. Znane powiedzenie Harry’ego Trumana głosi, że gdyby Mojżesz kierował się wynikami badań opinii publicznej, do dzisiaj siedziałby w Egipcie.
W miesiąc po wyborach wiemy o nich coraz więcej ale pewne prawidłowości wydawały się oczywiste już w dzień po zamknięciu urn.
Wyniki wyborów okazują się na tyle pasjonujące, że można zalecić raczej ich studiowanie w skali regionalnej czy w rozbiciu na poszczególne grupy wiekowe bądź wedle kryteriów wykształcenia i zamożności niż gremialne ich oprotestowanie w ramach obrażania się na rzeczywistość. Nawet jeśli ta ostatnia od nocnych godzin z 1 na 2 czerwca jawi się raczej ponuro.
Trzaskowski te wybory przegrał bardziej niż Nawrocki je wygrał. Dla wielu wynik wydaje się trudny do zniesienia. Co nie oznacza, że go można nie uznawać. I na nieprawidłowościach biorących się z bałaganu w komisjach czy nawet pojedynczych przeinaczeniach budować poczucie krzywdy. Lepiej jednak wyciągać głębsze wnioski, więcej z tego dobrego dla Polski i demokracji w niej może wyniknąć.
[1] por. Carl Bernstein, Marco Politi. Jego Świątobliwość Jan Paweł II i niezwykła historia naszych czasów. Amber, Warszawa 1997, passim