Na 80. rocznicę konferencji przywódców wielkich mocarstw
Wprawdzie Brytyjczycy zawiedli nas również wcześniej, kiedy we wrześniu 1939 wprawdzie wypowiedzieli wojnę Niemcom ale realnych działań nie podjęli, zaś Amerykanie w wiele dekad później, kiedy Ronald Reagan nie ostrzegł przyjaciół z Solidarności przed wprowadzeniem przez komunistów stanu wojennego, chociaż dzięki pułkownikowi Ryszardowi Kuklińskiemu poznał datę planowanej wojskowo-milicyjnej operacji – jednak to Jałta, gdzie w trakcie konferencji Józef Stalin, Franklin D. Roosevelt i Winston Churchill dokonali podziału świata, uchodzi w Polsce za symbol zdrady sojuszników zachodnich. I w zmienionej sytuacji międzynarodowej wciąż pozostaje groźnym memento.
Polska dysponująca wraz z Francją najpotężniejszym cywilnym ruchem oporu w okupowanej przez Niemców Europy (pod względem masowości i znaczenia AK mogła być porównywana wyłącznie z Resistance) oraz najmocniejszą partyzantką po jugosłowiańskiej i radzieckiej – chociaż opór Hitlerowi stawiła jako pierwsza, na mocy ustaleń konferencji jałtańskiej sprzed dokładnie 80 lat (przywódcy koalicji antyhitlerowskiej obradowali na Krymie w dawnej rezydencji carów od 4 do 11 lutego 1945 r.) umieszczona została w sowieckiej strefie wpływów.
Tydzień obrad, prawie pół wieku zależności
Podobnej niesprawiedliwości i dyplomatycznej zdrady Stany Zjednoczone i Wielka Brytania dopuściły się jeszcze tylko wobec Czechów: pozostałe państwa komunistycznej domeny jak Węgry, Rumunia, i Bułgaria wcześniej pozostawały satelitami Niemiec, więc ich oddanie pod dominację Związku Radzieckiego dało się zinterpretować jako rodzaj kary. Natomiast Polska nie zawiodła aliantów ani razu, zanim ci ją sprzedali.
Ani nieustępliwość rządu londyńskiego ani odwrotnie – daleko idąca skłonność do kompromisu Stanisława Mikołajczyka, który w nowym warszawskim rządzie został wicepremierem – nie były w stanie zapobiec skutkom nowego podziału Europy ani nawet ich złagodzić. Polska dostała się pod dominację radziecką na niemal pół wieku. Efekty Jałty zniwelował dopiero masowy społeczny ruch Solidarności, przy czym po traumie 13 grudnia 1981 r. udało mu się to dopiero za drugim razem, gdy w Związku Radzieckim nowy sekretarz generalny Michaił Gorbaczow zainicjował głasnost (jawność) i pierestrojkę (przebudowę), zaś zapytany o to przez intelektualistę Marcina Króla w trakcie spotkania na Zamku Królewskim w Warszawie latem 1988 r. nie potwierdził już aktualności doktryny Leonida Breżniewa, zakładającej ograniczoną suwerenność państw socjalistycznych w ramach Układu Warszawskiego. Oznaczało to, że polscy towarzysze radzić sobie muszą bez pomocy sowieckich. I zaowocowało jednoznacznym werdyktem Polaków w wyborach z 4 czerwca 1989 r, które – jeszcze kontraktowe, chociaż uczciwie policzono głosy – zapoczątkowały rozpad komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej. Już w cztery lata później za prezydentury Lecha Wałęsy, choć za sprawą twardości wcześniej okazanej przez premiera Jana Olszewskiego – Polskę opuścił ostatni radziecki żołnierz.
Prawo faktów dokonanych
W chwili ustaleń konferencji jałtańskiej, gdzie zabrakło naszego reprezentanta, podobnie jak siedem lat wcześniej wysłanników Czechosłowacji nie dopuszczono na salę obrad przesądzającej o rozbiorze tego kraju konferencji monachijskiej – Polska pozostawała krajem, na którego większości terytorium stacjonowała posuwająca się na zachód w zwycięskiej ofensywie armia radziecka. Stolica Polski leżała w gruzach po przegranym Powstaniu Warszawskim. Wódz naczelny armii podziemnej gen. Tadeusz Bór-Komorowski przebywał w niewoli niemieckiej. Jego charyzmatycznego poprzednika Stefana Grota-Roweckiego Niemcy zgładzili w obozie Sachsenhausen na wiadomość o wybuchu powstania w Warszawie. Odpowiedzialny za tragedię stolicy i bezradny wobec dyktatu niedawnych sojuszników rząd londyński tracił poparcie społeczne w kraju a nawet – czego rychło dowiodła karkołomna misja Mikołajczyka – na emigracji. Jedyną rodzimą, chociaż zależną od radzieckiego wielkiego brata władzą, zdolną do podejmowania decyzji na terytorium państwa polskiego pozostawał utworzony przez komunistów w lipcu 1944 r. Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, w sylwestra tego samego roku naprędce przeorganizowany w rząd tymczasowy. Zaś Armia Krajowa rozwiązana została jeszcze w styczniu 1945 r, kiedy to Sowieci wraz z towarzyszącymi im żołnierzami polskiej armii gen. Zygmunta Berlinga (“nie zdążyli do Andersa” – tak określił ich jeden z historyków, wcześniej sam żołnierz tego właśnie wojska i uczestnik bitwy pod Lenino [1]) zajęli gruzy pozostałe po metodycznie burzonej przez Niemców – co stanowiło karę za Powstanie – Warszawie.
Jeszcze przed styczniową ofensywą armii radzieckiej z 1945 roku jak zauważał Tadeusz Żenczykowski “na obszarach Polski Lubelskiej (..) przy obecności na tych ziemiach wojsk trzech frontów sowieckich na każdych 5 Polaków przypadało statystycznie 2 żołnierzy Armii Czerwonej” [2]. Polska pozostawała wówczas bez wątpienia krajem frontowym: jak się wydaje, nie rozumieją tego określania ci, którzy odnoszą je do naszej obecnej sytuacji.
Krystyna Kersten stwierdzała jasno, że “Bardzo istotny wpływ na postawy społeczeństwa wywarły decyzje, jakie zapadły podczas spotkania Wielkiej Trójki w Jałcie (4-11 lutego 1945 r.). W sprawie polskiej ostatecznie postanowiono, że Rząd Tymczasowy działający w Polsce będzie zrekonstruowany “na szerszej podstawie demokratycznej z włączeniem przywódców demokratycznych z samej Polski i Polaków z zagranicy”. Ten nowy rząd – Polski Rząd Tymczasowy Jedności Narodowej – w możliwie najkrótszym czasie przeprowadzi wybory. Komisja, w składzie: Mołotow oraz ambasadorzy USA i Wielkiej Brytanii w Moskwie – Harriman i Clark-Kerr – miała ułatwić porozumienie między Polakami. Rządy angielski i amerykański uznały też, że wschodnia granica Polski winna przebiegać wzdłuż linii Curzona z niewielkimi odchyleniami na korzyść Polski” [3]. Oznaczało to koniec marzeń o zachowaniu Lwowa, Wilna i Grodna, pomimo zamieszkiwania ich przez wciąż polską – nawet po rozlicznych wysiedleniach – większość.
Rozmowy w Moskwie o rozszerzeniu rządu w Polsce
Jak opisywała dalej prof. Kersten: “Realizując program jałtański, rząd brytyjski w dniu 20 lutego zwrócił się do Mikołajczyka z pytaniem, czy gotów jest udać się do Moskwy i wziąć udział w nowym rządzie, na co b. premier wyraził zgodę. Działał już wówczas bez porozumienia z rządem na emigracji. Wszyscy ewentualni kandydaci do Rządu Jedności Narodowej byli przedmiotem ostrej krytyki prasy rządowej i wojskowej, oskarżającej ich o zdradę narodową” [4].
Nie miało to już jednak najmniejszego wpływu na bieg wydarzeń. W trakcie rozmów ze Stanisławem Mikołajczykiem w Moskwie w czerwcu 1945 r. Władysław Gomułka w imieniu komunistów wypowiedział osławione słowa: “Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”. W wyniku tych negocjacji Mikołajczyk wszedł do gabinetu jako wicepremier. Zaś już w lipcu 1945 r. Stany Zjednoczone i Wielka Brytania cofnęły uznanie rządowi londyńskiemu, który utracił dużo wcześniej wszelki wpływ na realną sytuację.
Polityka faktów dokonanych tym samym zwyciężyła, a reprezentowali ją wtedy wspierani przez generalissimusa Stalina komuniści z Polskiej Partii Robotniczej, nawet z Mikołajczykiem w składzie rządu zawiadujący niepodzielnie bezpieczeństwem i wojskiem, administracją i polityką zagraniczną. Po sfałszowaniu przez nich referendum (1946 r.) i wyborów do Sejmu (w roku następnym) – Mikołajczyk zbiegł za granicę. Zaś represje w kraju stopniowo się zaostrzały aż do czasów odwilży w połowie lat 50 dopiero. Złamanie w Jałcie zasady “nic o nas bez nas” przyniosło fatalne następstwa zarówno Polsce jak naszej części Europy a ich przezwyciężanie zajęło czas dłuższy, niż objęty aktywnością jednego tylko pokolenia.
Nie przypadkiem wszyscy polscy uczestnicy gry politycznej toczonej już po Jałcie okazali się postaciami w całym znaczeniu tego słowa tragicznymi. I bez wyjątku przegranymi bohaterami historii. Stanisław Mikołajczyk, którego noszono na rękach, gdy przyjechał do Polski (w Krakowie podniesiono do góry na ramionach tłumu samochód, którym jechał, ale wyskoczył wtedy do zwolenników, by uścisnąć ich dłonie, jak na demokratycznego przywódcę przystało), w dwa lata później musiał z niej uciekać przez zieloną granicę a jego partnerka życiowa trafiła do więzienia. Bez skutku jego powrotu do kraju domagali się protestujący na ulicach Poznania w Czerwcu robotnicy zakładów Cegielskiego, o czym zaświadcza w swojej doskonałej książce “1956” najzdolniejszy zapewne ex aequo z Andrzejem Anuszem historyk mojego pokolenia Paweł Machcewicz. Przegrało bez reszty aresztowanych podstępem szesnastu przywódców Polski podziemnej, choć uwierzyli wcześniej na słowo oficerowi NKWD Iwanowi Sierowowi, zapraszającemu ich na domniemane negocjacje do Pruszkowa jako “sojuszników naszych sojuszników”. Klęskę poniósł też jednak szef PKWN i premier rządu tymczasowego Edward Osóbka-Morawski, rychło odsunięty od wszelkich stanowisk. Również Władysław Gomułka, w 1945 r. buńczucznie oznajmujący Mikołajczykowi “władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”, niebawem wtrącony został przez towarzyszy do więzienia. Zaś gdy z niego wyszedł i na fali przemian Polskiego Października 1956 zyskał społeczne poparcie – roztrwonił je i zmarnował, aż w Grudniu 1970 r. gdy kazał strzelać do robotników Wybrzeża sam przesądził o własnym miejscu w dziejach Polski.
Począwszy od Jałty i za sprawą poczynionych tam ustaleń, scenariusz polskiej historii przez niemal pół wieku pisali obcy, z fatalnym dla nas skutkiem.
[1] por. Bolesław Dańko. Nie zdążyli do Andersa. Berlingowcy. Polskie Studio Wydawnicze UNICORN, Londyn – Warszawa 1992
[2] Tadeusz Żenczykowski. Polska Lubelska 1944. Profil, Wrocław 1989, s. 150
[3] Krystyna Kersten. Polska 1944 – czerwiec 1956. Zarys wydarzeń politycznych. Cz. I. Wyd. NSZZ “Solidarność” Ogólnopolski Zespół Historyczny Oświaty. Warszawa – Ursus 1980, s. 24
[4] ibidem, s. 25