Marcin Ociepa, wiceminister przedsiębiorczości i technologii, poinformował publiczność, że rządowy instytut (Polski Instytut Ekonomiczny) przeanalizował zjawisko „protekcjonizmu”.
„Najtrudniejszy do wykrycia jest ukryty protekcjonizm – dodatkowe bariery administracyjne i biurokratyczne” – stwierdził. A w Europie jest „nie tylko przyzwolenie, ale wręcz oczekiwanie na praktyki protekcjonistyczne.”
Minister ogłosił, że „państwa, które później przystąpiły do Unii Europejskiej, mają większe trudności … w handlu wewnątrzunijnym niż kraje “starej” UE… że na rynkach krajów nowej UE jest mniej praktyk protekcjonistycznych; nasi przedsiębiorcy spotykają się z nimi, próbując działać w krajach Europy Zachodniej.” Jak domniemywa, „może to wynikać ze struktury naszych gospodarek – z przewagą małych i średnich firm”.
Te firmy właśnie do rządu „docierają z prośbą o pomoc i wsparcie czy chociażby radę…, najczęściej żalą się na praktyki stosowane przez władze publiczne, bariery administracyjne”. Na przykład w formie „nakładania dodatkowych obowiązków, obciążeń na przedsiębiorców z zagranicy… biurokratycznego przedłużania procedur, konieczność odnawiania różnych zezwoleń”, itd.
Minister Ociepa stwierdza, że „nasi przedsiębiorcy domagają się traktowania fair na tamtych rynkach”.
Komentarz redakcji: minister mówi o „protekcjonizmie”, natomiast chodzi tutaj o najzwyczajniejszą ochronę interesów swoich przedsiębiorstw. I pozostawanie na poziomie dywagacji o „zjawisku” jest czymś, co niestety kompromituje każdy kolejny polski rząd. A przecież nasze państwo powinno walczyć o interesy polskich przedsiębiorcówtak w kraju, jak i w Europie i na całym świecie. To jest codzienna praktyka innych państw. Same dywagacje o „protekcjonizmie” nic nie dają. Polscy politycy powinni się uczyć od pani ambasador Mosbacher, jak ona twardo walczy o interesy amerykańskich firm.
[Total_Soft_Poll id=”5″]