Znaczenia tego, co zdarzyło się 15 października 2023 roku nie zmienią późniejsze zaniechania polityków. Szpetne pohukiwania partyjnych klakierów z młodzieżówek zwycięskiej partii na Campusie Polska nie unieważnią entuzjazmu wytrwałych wyborców z wrocławskiego Jagodna ani szczodrości tych, co zafundowali im pizzę, by nie zgłodnieli w kilometrowej kolejce. Podobnie jak sensu obywatelskiego wysiłku z 4 czerwca 1989 r. nie podważają skutki społeczne planu Leszka Balcerowicza, wygaszenie całych branż gospodarki ani nawet dwukrotny powrót dawnych komunistów do władzy (na lata 1993-97 oraz 2001-5).
Tak jak w 1989 r. z pomocą kartki wyborczej Polacy dokonali zmiany ustrojowej, tak przed rokiem opowiedzieli się za demokracją a przeciw autorytarnym tendencjom. Znów tak jak kiedyś zadziwiliśmy resztę świata. I jak wcześniej rodzimi politycy okazali się najbardziej oporni na wiedzę, co z tego wynika.
Porównanie obu dat nasuwa się w sposób oczywisty, chociaż 4 czerwca przyniósł rychłą zmianę nazwy i godła państwa, pluralizm życia publicznego i wycofanie wojsk radzieckich z Polski, wszystko to przed upływem czterech lat, a głosowanie z 15 października 2023 r. nie wyłoniło nawet parlamentarnej większości zdolnej uchwalać ustawy, których nie zawetuje prezydent. Zręby państwa nie uległy zmianie. Radykalnie natomiast zmieniła się estetyka życia publicznego, co widać choćby po podlegającej najbardziej stanowczej przemianie TVP. Na czas liczony w miesiącach ludziom to wystarczyło. Teraz zadowolenie z wyniku i kredyt udzielony nowej władzy zaczynają się wyczerpywać, jak pokazują badania opinii publicznej. Nawet jeśli na realizację obietnic teoretycznie zostały trzy lata, niesmak Polaków budzi niska jakość polityki. Nie dostrzega się szans jej poprawy, w sytuacji, gdy nowi rządzący skupiają się na rozliczaniu poprzedników a nie potrzebach wyborców, którym władzę zawdzięczają.
Zestawienie obu dat łączy się przede wszystkim z obywatelskim zaangażowaniem. Wybory z 4 czerwca 1989 r. przekształciły się w plebiscyt przeciw komunistom, po 45 latach sprawowaniu przez nich władzy w Polsce. Chociaż poprzednie demokratyczne głosowanie do Sejmu miało miejsce w 1928 roku (po tej dacie wyniki fałszowała najpierw sanacja, potem komuniści), co oznacza czas realnie przekraczający pamięć jednego pokolenia – Polacy wiedzieli, co wpisać na karcie wyborczej, żeby ich decyzja okazała się skuteczna.
Paradoksalnie pozbawione możliwości korzystania z dobrodziejstw demokracji społeczeństwo lepiej zdawało sobie sprawę z następstw aktu wyborczego, w którym uczestniczy, niż sprawujący władzę, wyposażeni w bezpieczniki, które wymyślili na własną zgubę (lista krajowa, co padła w głosowaniu w całości z wyjątkiem dwóch nazwisk, oraz rezerwacja na mocy kontraktu politycznego miejsc w Sejmie dla dotychczasowej większości, która rychło się rozpadła, gdy Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne porzuciły PZPR na rzecz Solidarności jako nowego partnera). Doświadczenie karnawału legalnej Solidarności z lat 1980-81 okazało się pomocne, by poczuć się razem. Podobnie jak pamięć wspólnoty objawionej wcześniej przy okazji powitania Jana Pawła II w Ojczyźnie zarówno w czerwcu 1979 roku, kiedy mówił: “Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi” – jak w 1987 r, kiedy w Gdańsku zwracał się do młodzieży: “każdy z Was ma swoje Westerplatte”.
Prawo wielkich liczb
Rygorystyczny badacz życia społecznego, za najważniejszy miernik oceny jego zjawisk uznający uczestnictwo w nich obywateli – uzna pewnie 15 października 2023 roku nawet za datę ważniejszą od 4 czerwca 1989 roku, nawet jeśli wydaje się to herezją. Jednak o ile po 45 latach komunizmu w uczciwie policzonych chociaż objętych politycznym kontraktem wyborach zagłosowało 62 proc Polaków – odsetek, który na kolana nie rzuca, jeśli wziąć pod uwagę przełomowy moment historii, to w tych październikowych sprzed roku – ponad 74 procent. Prawie trzy czwarte z nas, a nie niespełna dwie trzecie, jak w chwili, uznanej za zmianę ustrojową. Niezależnie od oceny efektów wysokiej frekwencji – pozostaje to więc interpretacją uprawnioną. Pod warunkiem oczywiście, że interesują nas ludzie a nie tylko polityka.
Niezwykłe przebudzenie obywateli, wola tak powszechnego korzystania z prawa wyborczego, łączy się z wcześniejszymi doświadczeniami pandemii koronawirusa a zwłaszcza wzajemnej pomocy sąsiedzkiej, rówieśniczej czy parafialnej, która się wtedy rozwinęła oraz z exodusem uchodźców po napaści Kremla na Ukrainę, kiedy to Polacy na skalę wcześniej nie notowaną otworzyli przed uciekinierami wojennymi serca i portfele. Nieprawości rządów PiS umieścić da się co najwyżej na trzecim miejscu.
Z czasem zadziałały też zjawiska, stanowiące miernik awansu cywilizacyjnego Polaków po 1989 roku: boom edukacyjny, którym się szczyciliśmy, dumni z dwóch milionów studentów, dopóki fatalne demografia, a nie regres ambicji młodych, nie ograniczyły ich liczby. A także zamiłowanie rodaków do manifestowania coraz wyższej jakości życia, objawiające się tak podróżami zagranicznymi dla przyjemności a nie tylko za chlebem, jak zainteresowaniem nowymi technologiami i odmiennymi wariantami codziennego stylu. Przebieg wydarzeń w latach 2015-23 w oczywisty sposób pozostawał sprzeczny z aspiracjami milionów z nas, co przyczyniło się do bezprzykładnej mobilizacji.
W tym sensie głosowanie z 15 października 2023 roku stanowiło pierwsze wybory w historii Polski, w których udział – niczym w pierwszych nowożytnych igrzyskach olimpijskich wedle idei Pierre’a de Coubertina – okazał się ważniejszy od wyniku. Zwłaszcza, że poprawialiśmy demokrację, a nie ustanawialiśmy ją, jak w 1989 roku.
Budzik z plakatu sprzed lat, czyli kto się teraz ocknąć powinien
Pizza z wrocławskiego Jagodna, rozdawana w długiej kolejce do urn wyborczych w pamiętną październikową noc, nie może się oczywiście równać pod względem dramaturgii z szeryfem z pamiętnego plakatu sprzed 4 czerwca ani z budzikiem z innego, z hasłem: nie śpij, bo cię przegłosują. Jednak każde pokolenie potrzebuje własnych symboli. Nawet jeśli nie ma wpływu, co z nimi później zrobią politycy. Poza kartką wyborczą, której da się po latach użyć ponownie, jednak już nie tak masowo. Bo cud zdarza się tylko raz, głosi znane powiedzenie. To zresztą nieprawda, bo w najnowszej historii Polski już dwa razy.
Zaangażowanie obywatelskie i powszechna odpowiedzialność Polaków powróciły jakby niepostrzeżenie – bo eksperci tego nie przewidzieli – po latach powszechnego utyskiwania, że ludzie nie są zainteresowani udziałem w życiu publicznym, bo pozwolili sobie wmówić, że polityka jest albo misterną sztuką niezbędną do pozostawienia zawodowcom lub przeciwnie – brudną grą lewych interesów, w której lepiej nie brać udziału.
Na pewno nie na decyzje dotyczące prawa azylu ani nawet składki zdrowotnej czekają teraz niedawni wyborcy z Jagodna. W sytuacji gdy w kolejce równie długiej jak niegdyś tamta do urn we wrocławskiej dzielnicy, oczekują na rozwiązanie liczne sprawy naprawdę pilne, dotyczące bezpośrednio tych, co tworzą wzrost gospodarczy i miejsca pracy: ustanowienia Powszechnego Samorządu Gospodarczego jako realnej reprezentacji przedsiębiorców w kontaktach z władzą w tym dotyczących stanowienia prawa, czy uzasadnionych rekompensat dla klasy kreatywnej i wszystkich pracujących na swoim za straty, poniesione w pandemii. Dobrze, żeby w rocznicę tamtego buntu przy urnach uświadomili to sobie zarówno zwycięzcy, jak przegrani w historycznym głosowaniu. Tym razem to nie obywateli już kolej, żeby się wreszcie obudzić, zgodnie z pamiętnym hasłem sprzed lat. Ludzie zrobili swoje, zgodnie z niezapomnianym hasłem Wojciecha Młynarskiego. Na efekt wciąż czekamy…