My Słowianie, my lubim sielanki – stwierdza w salonie uwiecznionym przez Adama Mickiewicza w “Dziadach” krytyk o orientacji klasycystycznej. Jako krytyk literacki z wykształcenia historię agenta GRU (rosyjski wojskowy odpowiednik lepiej znanego cywilnego wywiadu kiedyś pod nazwą KGB, dziś FSB) Pawła Rubcowa o hiszpańskim rodowodzie i polskich powiązaniach oraz jego partnerki, przedstawianej jako polska dziennikarka Magdalena Chodownik, zaliczyć muszę nie do gatunku szpiegowskiego lecz wyłącznie do kategorii opery mydlanej. Efekt – jeśli rzecz przyjmiemy literalnie – osiągamy podobny, co przy obieraniu cebuli.
Lowelas z postsowieckiego wywiadu wojskowego powiedział jej, że się rozwodzi. Naprawdę jednak z żoną, z którą ma trójkę dzieci, wcale nie zamierza się rozstać. Sama red. Chodownik nie grzeszyła, jak się wydaje, nadmiarem psychicznej równowagi, więc w ramach nowego związku rzuciła się w wir organizowania domówek z wpływowymi ludźmi, w tym korespondentami zagranicznymi – oczywiście nie tymi – co przybyli ze wschodu, akredytowanymi w Polsce, jak również osobnikami przedstawiającymi się jako aktywiści oraz spotkań na mieście przy piwie w podobnym gronie.
Redaktor Rubcow
Pojmanie redaktora (w tym miejscu, gdyby to był sitcom, wejść powinien śmiech z offu) Rubcowa okazało się sztandarowym sukcesem pisowskich służb specjalnych. Dziś mam satysfakcję, że wyśmiewałem to na bieżąco w jednym z felietonów. Zatrzymanie rosyjskiego agenta hiszpańskiego pochodzenia nastąpiło zresztą w Przemyślu, tam gdzie w miejscowej twierdzy sam Józef Piłsudski prowadził rokowania z wojskowymi – a jakże – władzami austro-węgierskimi w sprawie współpracy wywiadowczej, co powinno przydać wagi całemu przedsięwzięciu. Wiadomo nie od dziś, że prezesa Jarosława Kaczyńskiego przypochlebiający mu się działacze z lubością tytułują naczelnikiem.
I nie Tadeusza Kościuszkę mają na myśli, bo tak daleko ich wiedza historyczna nie sięga, lecz Komendanta i Marszałka w jednej osobie, który przed podobnie bluźnierczymi porównanymi bronić się nie może. A szkoda, bo gdy zna się jego dosadny język, nietrudno przewidzieć, że znalazłby bystrą replikę dla pisowskich “poslinis fajdantis”.
Jakie służby, taki sukces, rzec można sentencjonalnie.
Te pisowskie red. Rubcowa zamknęły, za to platformerskie poszły na wielką wymianę. A ściślej wypełniły w tym względzie oczekiwania amerykańskie. W końcu w USA też rządzą demokraci, choć zapewne tylko do listopadowych wyborów.
Wymiana ma głęboką tradycję. W latach 70. władze radzieckie uwolniły dysydenta Władimira Bukowskiego w zamian za wypuszczenie przez reżim gen Augusto Pinocheta z więzienia przywódcy chilijskiej partii komunistycznej. Moskiewska ulica naprędce utrwaliła to zdarzenie w poezji ulotnej:
“Pomieniali chuligana
Na Luisa Corvalana
Gdzie najdiosz takuju bliad’
Sztoby Lońku pamieniat’ “
Pierwszym sekretarzem radzieckiej z kolei partii pozostawał bowiem wówczas Leonid Breżniew.
Zaś gdy Bukowskiego wsadzono w Moskwie w samolot, zmierzający zgodnie z kursem w stronę zachodniego obszaru powietrznego, zerknął na napis na kajdankach, którymi na czas lotu skuto mu ręce. Na metalu widniał napis “Made in USA”, chociaż gdy mu bransoletki nakładano, dysydent znajdował się jeszcze w radzieckiej przestrzeni powietrznej.
Władimir I. Lenin prawił wszak: Kapitaliści sprzedadzą nam sznurek, na którym ich powiesimy.
Powrócił do ojczyzny, tej prawdziwej
Nie wiem, jakiej produkcji były kajdanki, założone powracającemu do ojczyzny Rubcowowi, ale okazał się beneficjentem współczesnej wymiany. Na zachód znów powędrowali odzyskujący wolność rosyjscy demokraci. Do Moskwy polecieli przechwyceni wcześniej w krajach wolnego świata szpiedzy ze służb podległych Władimirowi Putinowi.
W kraju pozostała tylko wystawiona do wiatru beznadziejnie zakochana mierna redaktorka, której przyjdzie bronić się pod zarzutem pomocnictwa w zbrodni szpiegostwa.
Film “Szpieg, który mnie kochał” pozostawał wyłącznie fikcją, chociaż zalicza się do elitarnej serii o przygodach Jamesa Bonda.
Rosjanie też się nauczyli podobnej klasy filmy kręcić, co piszę bez ironii. Znakomitą produkcją okazał się “Niezwyciężony” (“Niepobiedimyj”) w reżyserii Olega Pogodina o przewagach odtwarzanego przez Władimira Epifancewa superagenta Jegora Kremniowa, rosyjskiego odpowiednika Bonda. Dramaturgia ani efekty w niczym nie ustępują pierwowzorowi.
W realu rzecz wygląda jednak nieco inaczej.
Rubcow występował również jako Pablo Gonzalez.
Speedy Gonzales, bohater amerykańskiej kreskówki, to jak wiemy najszybsza w świecie meksykańska mysz.
Nakładają się więc na siebie kolejne wątki międzynarodowe.
Dziadek Pabla, Andres Gonzalez jako hiszpański komunista po przegranej wojnie domowej znalazł azyl w Związku Radzieckim i przetrwał dotykające tam wielu partyjnych kolegów stalinowskie czystki, wnuk więc będzie nawet generalissimusa cytował bez resentymentu w swoich artykułach.
Podobna proweniencja, we wschodniej Europie egzotyczna ale nie wyjątkowa, o niczym oczywiście jeszcze nie przesądza. W latach 80. w Konfederacji Polski Niepodległej dzielnie i bez żadnych podejrzanych uwikłań działał wraz ze mną syn hiszpańskiego emigranta politycznego Manuel Ferreras-Tascon. To niezwykle barwna postać, ale w dobrym tych słów znaczeniu.
W reportażu o “politycznym uniwersytecie” czyli młodych antykomunistycznych działaczach studenckich tak charakteryzowała go tuż po przełomie ustrojowym “Res Publica”: “Manuel (KPN) jest drugi raz na pierwszym roku historii, ale swoje felietony polityczne zwykł zaczynać słowami: “Historia uczy nas”. Może znowu nie zaliczy roku, bo obciążenia organizacyjne wzrastają, a w KPN mówi się o Manuelu, że nie potrafi odmawiać. W lokalu Konfederacji na Nowym Świecie podnosił słuchawkę i przedstawiał się: “Biuro Rady Politycznej Konfederacji Polski Niepodległej”. Gdzie jeszcze dwudziestolatek Manuel mógłby mieć w zasięgu ręki swój służbowy telefon i strukturę, której pracami by kierował, tak jak zawiadywał Biurem Informacji i Propagandy KPN?” – pytała retorycznie “Res Publica” [1]. Wbrew obawom autora reportażu Manuel Ferreras-Tascon nie tylko studia skończył, ale okazał się autorem znakomitej pracy doktorskiej o losach Polaków w ZSRR.
Nie żadne obciążenie dziedziczne zdecydowało o karierze wybranej przez Pablo Gonzaleza vel Pawła Rubcowa lecz jego własny wybór.
Matka Pabla, Maria Elena Gonzalez wyszła w ZSRR za Aleksieja Rubcowa, dziś menedżera dużej spółki medialnej. Rozwiodła się z nim jednak i kiedy Związek Radziecki upadał, wyjechała do Hiszpanii. W kraju przodków Pablo studiował slawistykę i zaczął parać się dziennikarstwem, w formacie międzynarodowym. Utrzymywał przy tym kontakty z wysokim oficerem GRU Siergiejem Turbinem. To już własny wybór Gonzaleza, skoro kiedy z Rosji wyjeżdżał, miał dziewięć lat.
Pod przykryciem dziennikarza – jak służby podobną rolę określają w swoim slangu – Paweł Rubcow vel Pablo Gonzalez podróżował niemal wszędzie, gdzie toczą się konflikty o globalnym znaczeniu: do Syrii, Górnego Karabachu i Armenii oraz do Kazachstanu. Na Ukrainie filmował sprzęt wojskowy, więc został stamtąd wydalony bez prawa powrotu.
Wszystko wskazuje na to, że polskie służby o tym ostatnim nawet nie wiedziały, gdy red. Magdalena Chodownik i Paweł Rubcow organizowali huczne imprezy w swoim salonie w mieszkaniu, gdzie lodówkę zdobił magnes z podobizną Władimira Putina.
Działo się to za rządów PiS, co nie pozostaje bez znaczenia dla całej historii o przedsiębiorczym, chociaż zapewne nie pierwszorzutowym agencie GRU, rosyjskiego wywiadu wojskowego.
Głównym szpiegiem GRU w Polsce był w latach 1981-1993 r. Marek Zieliński, którego tak charakteryzuje znawca tematu Tomasz Piątek: “oficer i analityk SB, bliski współpracownik, potem wspólnik biznesowy Józefa Nadworskiego (oficera prowadzącego Luśni)” [2]. Były poseł (2001-5) Robert Luśnia, przedsiębiorca i beneficjent prywatyzacji Herbapolu Lublin, finansował wiele przedsięwzięć Antoniego Macierewicza – prezesował m.in. fundacji “Głos”, a pismo o tym tytule wydawał Macierewicz.
Tenże Luśnia prawomocnym wyrokiem sądu został uznany za kłamcę lustracyjnego. Powód? Zataił, że latach 80. stał się konfidentem komunistycznej służby bezpieczeństwa i za donosy na opozycję brał pieniądze. Jego oficer prowadzący Józef Nadworski był sąsiadem i kolegą z resortu wspomnianego Marka Zielińskiego, skazanego też prawomocnie już w nowej Polsce na karę więzienia za szpiegostwo na rzecz radzieckiego a potem rosyjskiego wojskowego wywiadu GRU. Dwaj ostatni po upadku komunizmu jako wspólnicy prowadzili agencję ochrony Dakota.
A Luśnia – przypomnieć warto – to dobrodziej Macierewicza, który najpierw likwidował Wojskowe Służby Informacyjne a później na ich pogorzelisku jako minister obrony budował nowy kontrwywiad. Obie te formacje powinny ze swojej natury zwalczać aktywność rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU na terenie Polski. Być może we wspomnianych uzależnieniach kryje się część odpowiedzi na pytanie o przyczyny słabości naszych służb, która objawiła się z całą mocą przy okazji kariery i afery Pablo Gonzaleza vel Rubcowa. Narosła przy tym do rozmiarów burleski, historii rodem z brukowca a nie szpiegowskiej sagi.
Paweł Rubcow powrócił do ojczyzny w następstwie wymiany szpiegów na demokratów, na lotnisku Wnukowo dłoń uścisnął mu sam Władimir Putin, chociaż sam dyktator nie z GRU lecz z KGB się wywodzi. Powraca pytanie, gdzie były służby specjalne, kiedy Magdalena Chodownik już po postawieniu jej zarzutu pomocnictwa w szpiegostwie swobodnie wchodziła jako dziennikarka do Kancelarii Premiera i gmachu parlamentu, uczestniczyła w Forum Ekonomicznym i konferencji NATO. Jeśli prowokowały, badając, jak inni na nią reagują – tym gorzej dla nich. Wszystko wskazuje jednak na to, że raczej jedni funkcjonariusze zaniedbali powiadomienia innych i mamy do czynienia z całą serią niedbałych zachowań. Serio trudno to komentować.
Poważnie już było, czyż nie tak?
Na pewno nie wtedy, kiedy red. Marek Czyż po przejęciu sygnału TVP przez jej nowych dysponentów obiecywał czystą wodę o 19,30.
Gdy prawie dwie dekady temu Donald Tusk też wodę obiecał, ale ciepłą – przynajmniej z kranów płynęła. Co się zresztą nie zmieniło, gdy władzę utracił, ani kiedy do niej powrócił. Gorzej, gdy woda mętnieje i okazuje się, że grasują w niej… nie rekiny na szczęście, lecz piranie: agresywna drobnica, do której zaliczyć wypada Rubcowa – wiemy, że żadnym superagentem nie był – i jego niefortunną partnerkę, bywalczynię wysokich urzędów i organizatorkę własnego postępowego salonu.
Jeszcze jakieś pytania?
[1] “Idź się uczyć!”. “Res Publica” nr 1 z 1991, s. 75
[2] Tomasz Piątek.Macierewicz i jego tajemnice. Arbitror, Warszawa 2017, s. 216