Zarządzanie strachem nie wystarczy

0
37

Mobilizowanie wyborców w kampanii prezydenckiej groźbą powrotu do władzy PiS nie działa. Widać to również po sondażach,  w których – jak niedawno zauważył Andrzej Machowski – na kandydatów szeroko pojmowanego obozu demokratycznego pada mniej niż połowa wskazań, co dla Rafała Trzaskowskiego stanowi sygnał alarmowy w kontekście drugiej tury. Ale wnioski z tego musi wyciągnąć już przed tą pierwszą. Inaczej przegra jak Bronisław Komorowski przed dziesięciu laty i on sam pięć lat temu  [1].

Polacy nie pokochali nagle ponownie poprzedniej pisowskiej władzy,  którą w klimacie społecznej mobilizacji, dzięki nagłemu i niespodziewanemu przebudzeniu obywatelskiemu, skutkującemu masowym udziałem w głosowaniu z 15 października 2023 r. –  po tej dacie odstawili od koryta. Działa raczej zmęczenie obecną władzą, nie dochowującą przedwyborczych obietnic. A przy tym obywatele nie bez racji nie dostrzegają prostego związku między wynikiem wyborów prezydenckich a tym, kto realnie rządzić będzie Polską. 

Wielu z nas uważa zapewne, że jeśli wygra Karol Nawrocki lub Sławomir Mentzen, zmusi to obecną władzę do kohabitacji i ograniczy jej samowolę decyzyjną. Z tym poglądem nie trzeba się od razu zgadzać. Warto go jednak wziąć pod uwagę przy ocenie motywacji innych. I traktować z szacunkiem: polemizując bez wyśmiewania. Bo ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, głosi ludowe powiedzenie, a jak przekłada się na realia w polityce, przekonaliśmy się już raz w 2015 r. kiedy wykpiwany Andrzej Duda pokonał w drugiej turze wyborów Bronisława Komorowskiego. A przedtem robiono sobie z niego żarty równie często,  jak teraz z Karola Nawrockiego, chociaż z nieco innych powodów (Duda to typ wiecznego prymusa, Nawrocki pomimo doktoratu pozuje na brutala, a zdaniem co twardszych przeciwników PiS “kandydat obywatelski” nie musi go nawet udawać). 

Jeśli zaś pod uwagę wziąć Sławomira Mentzena i jego falę poparcia,  nasuwa się analogia z kampanią Stanisława Tymińskiego sprzed 35 lat,  który zwalczany przez establishment, główne media i społeczne autorytety pokonał w pierwszej turze urzędującego premiera Tadeusza Mazowieckiego i dopiero w drugiej przegrał z laureatem Pokojowej Nagrody Nobla Lechem Wałęsą, mimo to pozyskując głosy 26 proc Polaków, chociaż niemal nic o nim nie wiedziano. 

A poza cytowanym już powiedzeniem ludowym istnieje też dużo groźniejsza formuła czeskiego pisarza Milana Kundery: Nikt się nie będzie śmiał.      

Kohabitacja ogranicza samowolę władzy, co wielu może się podobać

Zasadniczy argument stanowi trafna obserwacja, że chociaż od półtora roku rządy sprawuje Koalicja 15 Października a w Pałacu Prezydenckim wciąż zasiada wywodzący się z PiS i nieodmiennie reprezentujący jego interesy Andrzej Duda – trudno wskazać złe wydarzenia w Polsce, które bezpośrednio z takiego podziału władzy by wynikały. A przy tym osoba Dudy stanowi dla obecnie rządzących dogodny wykręt, by nie wprowadzać w życie obietnic sprzed wyborów, bo przecież prezydent i tak zawetuje zawierające je ustawy. Przynależność głowy państwa do obozu rządzącego krajem w latach 2015-23 stanowi dla Koalicji 15 Października alibi, ale nie argument  zdolny masowo wyciągnąć ludzi z domów na kolejne, tym razem prezydenckie głosowanie.  Przyzwyczajenie stanowi bowiem drugą naturę człowieka i niełatwo demokratycznych wyborców przekonać, że zachowanie podziału “ich prezydent, nasz premier” również po sierpniu 2025 r. kiedy to do Pałacu Prezydenckiego wprowadzi się nowy lokator  niesie za sobą konkretne groźby dla wolności i demokracji. Nie ma też w polityce polskiej reguły,  że zwycięstwo kandydata danego obozu w wyborach prezydenckich rozstrzygnie o wyniku najbliższych parlamentarnych (w tym wypadku w 2027 r.). Aleksander Kwaśniewski wprawdzie w 1995 r. pokonał Wałęsę, ale w dwa lata później – dystans ten sam, co w obecnym kalendarzu politycznym – wyścigu do Sejmu nie wygrał wcale Sojusz Lewicy Demokratycznej, lecz Akcja Wyborcza Solidarność, obejmując rządy z Unią Wolności.  

Karol Nawrocki w roli nowego Dudy jako straszak nie działa. Co innego Sławomir Mentzen, który wydaje się całkiem nieobliczalny, chociaż ogranicza go pragmatyzm, jego własny lub doradców: uchronił go przed popełnieniem błędów w kampanii i umieścił na wznoszącej fali poparcia społecznego. Wielu jednak Mentzena się nie boi z prostej przyczyny: nie wierzą, że wygra. Jeśli nawet to nastąpi, kandydat nie całej nawet Konfederacji chociaż w tej chwili już co piątego Polaka – wobec nikłych uprawnień prezydenckich nie będzie miał sposobności, by odegrać rolę rodzimego odpowiednika Javiera Milei. Polska to nie Argentyna. Od prezydenta nie tylko nie oczekuje się u nas reformy gospodarki, ale głowa państwa nie ma narzędzi, żeby ją przeprowadzić. Co najwyżej zwycięski Mentzen władny będzie posłać do Sejmu własny projekt ustawy o obniżeniu lub likwidacji podatków przy równoczesnym wprowadzeniu odpłatności za studia i zniesieniu świadczenia 800+. Z tego powodu jednak ulice Warszawy nie zapłoną, jak w Buenos Aires, czym zapewne martwić się nie mamy powodu. Bo w Sejmie podobne przedłożenia liczyć mogą na głosy mniej niż 18 posłów Konfederacji (bo paru z nich popiera nie Mentzena, lecz Grzegorza Brauna).

Dlaczego faworyt nie wierzy, że wygra w pierwszej turze

Karol Nawrocki wzbudza odrazę w demokratycznym elektoracie elementami biogramu tak kompromitującymi jak zażyłość z przedstawicielami grup przestępczych czy dwuznaczne moralnie usługi, jakie miał wykonywać w trakcie pracy w jednym z trójmiejskich hoteli. Chwalenie pod nazwiskiem książki jaką napisał pod pseudonimem może śmieszyć, ale nadmiernie nie bulwersuje. A w każdym razie na decyzje wyborcze tych, co się wahają – nie wpłynie z pewnością. Media głównego nurtu, wobec Mentena bezradne (czegokolwiek nie pokażą i nie ujawnią, fani kandydata uznają to za dowód,  że jest świetnym facetem i nadaje się na najwyższy urząd w państwie), w wypadku Nawrockiego padają ofiarą własnej, początkowej i błędnej taktyki. Przekonywano, że to  kandydat słaby i zostanie w trakcie wyścigu podmieniony przez Jarosława Kaczyńskiego. Co – jak wiemy – nie nastąpiło. A  Nawrockim z tego również powodu trudniej straszyć. Odwoływanie się do lęku nie przynosi efektów i wzbudza nerwowość w obozie rządzącym, gdzie jak wiemy faktycznym kierownikiem pozostaje Donald Tusk – tak zresztą przez bliskich współpracowników nazywany – w żadnym zaś wypadku Rafał Trzaskowski. Symptomem rozedrgania w obozie zwycięzców z 15 października 2023 r. stała się zmiana terminu Wielkiego Marszu Patriotów. Zamiast 11 maja jak zapowiadał początkowo Tusk, odbędzie się on dokładnie w dwa tygodnie później czyli między pierwszą turą wyborów prezydenckich a drugą. Tym samym elektorat demokratyczny równocześnie otrzymuje dwa niepokojące sygnały: w obozie jego wybrańców nic nie da się ustalić nawet między szefem (Tusk) a jego zastępcą w partii (Trzaskowski). 

I jeszcze w dodatku kandydat Trzaskowski pokazuje zwolennikom,  że nie wierzy we własną wygraną w pierwszej turze (to przeciwna skrajność do tej, która w 2015 r. pogrzebała szanse Komorowskiego, utrzymującego, że na drugą turę szkoda pieniędzy), skoro dopiero po niej zamierza mobilizować wyborców: zapewne odwołując się do ich lęku przed rywalem, obojętne, czy zostanie nim Nawrocki czy Mentzen.  Swoją drogą Wielki Marsz Demokratów – nazwa niefortunna, bo chociaż Trzaskowski tego nie wyłapie przy swojej nikłej wiedzy ogólnej, historyk Tusk powinien zrozumieć, jak nieodparcie kojarzy się to z… chińszczyzną – przekształci się wprawdzie w stypę, ale i okaże nader uzasadniony,  jeśli do drugiej tury wejdą właśnie Nawrocki z Mentzenem: jeszcze parę miesięcy temu podobna ewentualność wzbudzałaby śmiech. Dziś raczej strach, bo chociaż nie najbardziej prawdopodobna, zalicza się do rozstrzygnięć możliwych – a nawet wartych kalkulacji. Dodać można, że Koalicja Obywatelska sama sobie to zrobiła, działając na rzecz osłabienia Szymona Hołowni,  które służy rywalom o autorytarnych skłonnościach: Mentzen podbiera obecnemu marszałkowi Sejmu jego dawnych wyborców, zaś Nawrocki cieszy się, że gdy już ten proces się zakończy – pozostający na placu gry Trzaskowski nie będzie miał od kogo dalszych zwolenników pozyskiwać.           

Po co straszyć,  można więc spytać, skoro demokratami się czujemy. A zapewne rzeczywiście nimi jesteśmy. Odpowiedź rysuje się prosta: bo w innych warunkach okazało się to skuteczne. Chociaż wiadomo,  że nie samym lękiem żyje człowiek. Kieruje się nim, gdy we własnym przeświadczeniu jest to niepokój uzasadniony. 

Dziewczynka ze stokrotką bała się bomby atomowej, a nie republikańskiego kandydata            

W telewizyjnej reklamówce dziewczynka o imieniu Daisy i idyllicznym wyglądzie obrywała płatki stokrotki, rachując przy tym głośno. I nagle jej pogodna wyliczanka przeszła w ponury głos odliczania przed startem pokazanej na filmie rakiety z atomową głowicą.  

Pracujący dla demokratycznego kandydata Lyndona B. Johnsona znawca marketingu Tony Schwartz przesądził jako autor tego filmiku o losach wyborów prezydenckich w USA w 1964 r. Republikański kontrkandydat Johnsona, senator Barry Goldwater opowiadał się bowiem za rozszerzeniem atomowych strategicznych zbrojeń ofensywnych. Pretendent demokratów uzyskał w efekcie rekordowe 61 proc głosów, a Goldwater wygrał zaledwie w 6 z 50 stanów, bo Amerykanie przestraszyli się wojny nuklearnej. Jej niebezpieczeństwo unaoczniła im reklamówka “Daisy Girl” autorstwa Tony’ego Schwartza.   

Również Polacy boją się dzisiaj wojny, mogącej nadejść ze wschodu, bardziej jeszcze niż powrotu PiS do władzy. Tym drugim lękiem łatwiej przychodzi jednak  z zarządzać. Jeśli bowiem chodzi o  uległość wobec Kremla, obie strony zarzucają ją sobie nawzajem: Nawrocki przypisuje partii Trzaskowskiego nieudany “reset” wobec  Rosji, zwolennicy Koalicji Obywatelskiej wypominają zaś Antoniemu Macierewiczowi bliskiemu światopoglądowo kandydatowi PiS i prezesowi IPN niebezpieczne związki opisane w książce Tomasza Piątka, zaś budowniczym pisowskiego zaplecza medialnego braciom Karnowskim – niesłychany wywiad dla “Sieci” przeprowadzony z ambasadorem Rosji Siergiejem Andriejewem i opublikowany już po inwazji na Ukrainę, chociaż upowszechniał kremlowską wersję przyczyn konfliktu. Dlatego też, skoro oskarżenia są obopólne i miotane na zasadzie “wet za wet” –  straszenie wojną z Rosją raczej nie da nikomu nadwyżki głosów w wyborach prezydenckich. Wyglądający zza pleców Nawrockiego jako kandydata obywatelskiego, bo tak jest on przedstawiany – prezes Jarosław Kaczyński bardziej więc pasuje do roli czarnego luda obsadzanej przez marketingowców Koalicji Obywatelskiej niż sam Władimir Putin. 

Co ciekawe zaś, wypominanie Metzenowi wypowiedzi czy sejmowych głosowań zgodnych z rosyjską tendencją i narracją a wrogich naszym ukraińskim sojusznikom – w ogóle nie przynosi efektu, bo dla zwolenników kandydata Konfederacji pozostaje bez znaczenia: popierając go, kierują się innymi przesłankami (obiecuje Polskę bez podatków, jest fajny, ma pieniądze). Media demokratyczne wzbudzają więc strach przed samym Mentzenem, a nie – jak w wypadku Nawrockiego – tymi, co stoją za nim. Nie przynosi to efektu.

Wciągnięcia Polski w wojnę i w ogóle eskalacji konfliktu na wschodzie łącznie obawia się ponad połowa Polaków (52 proc), spytanych przez United Surveys by IBRIS o niepokoje związane z bieżącym rokiem. Pogorszenie sytuacji finansowej wzbudza lęk u 29 proc z nas, a tej w ochronie zdrowia – 23 proc. Dezinformacji w przestrzeni publicznej obawia się 22 proc.

Za to wygrana Karola Nawrockiego wzbudza lęk wśród 18 proc Polaków,  zaś z kolei perspektywa zwycięstwa Rafała Trzaskowskiego – u 17 proc. Więcej niż nasilenie sporów w wymiarze sprawiedliwości (14 proc), kryzysu klimatycznego (12 proc) i ogólnie sporu politycznego (11 proc), ale w nawet w sumie niewiele [2]. To nie groch z kapustą, dane z badania opinii układają się w pewną spójną całość: tylko co w co trzecim Polaku zbliżające się wybory prezydenckie wzbudzają niepokój. Podczas gdy groźba wojny powoduje lęk u większości z nas. Tłumaczy to niepowodzenie kampanijnych narracji,  które się do lękowych zachowań odwołują.  .     

Jak się okazuje, nie kierujemy się strachem w swoich wyborach aż tak bardzo, jak wydaje się to politycznym strategom. Poza thrillerami i horrorami istnieje wiele gatunków filmów, które nie odwołują się do podatności kinomanów na lęk, lecz całkiem innych emocji. Ale i w tym wypadku dalej mamy wybór: może to być western (plakat z szeryfem “W samo południe” raz już przyczynił się do wygranej: Solidarności 4 czerwca 1989 r.), może też komedia. 

[1] Andrzej Machowski. Sondażowa przewaga Trzaskowskiego wcale nie jest bezpieczna. “Gazeta Wyborcza” wyborcza.pl z 27 marca 2025 

[2] sondaż United Surveys by IBRIS z 20-22 grudnia 2024 dla “Dziennika Gazety Prawnej” por. też: Marek Mikołajczyk. Czego najbardziej boją się Polacy? Na dwóch pierwszych miejscach wojna… DGP “Gazeta Prawna” gazetaprawna.pl z 2 stycznia 2025  

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 5

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here