Miękka siła i twarde rozwiązania
Za pomocą Ukrainie opowiada się 90 proc Polaków, przybyłych stamtąd uchodźców lubi 80 proc z nas, ale tylko 17 proc chce wysłania tam naszych żołnierzy. Trudno o bardziej jednoznaczne opinie.
W kwestiach pomocy humanitarnej dla uchodźców ukraińskich ale i naszego bezpieczeństwa w kraju politykom pozostaje realizować masowe społeczne oczekiwania. Nikt nie spodziewa się od nich nowatorskich rozwiązań, zwłaszcza, że przez rok wojny, toczącej się na Wschodzie, z nimi nie wystąpili.
Polacy już wybrali: Ukraińcom ofiarowaliśmy miękką wprawdzie, ale imponującą siłę humanitarnej pomocy, opartej na akcji społecznej a nie rządowej, zaś w twardych kwestiach militarnych pozostaje nam liczyć na sojuszników. To miara łącząca nasze tradycje ze staropolską gościnnością na czele i wymogi sprostania wyzwaniom współczesności. Nie jesteśmy potęgą militarną, za to za sprawą największej po II wojnie światowej akcji pomocowej odrodziła się u nas wspólnota na rzecz wspierania pokrzywdzonych. Wcześniej ujawniła się przy okazji wzajemnego wspierania się w walce z pandemią przez grupy sąsiedzkie i rówieśnicze.
Po politykach spodziewać się więc można nie odkrywania Ameryki, ale skutecznego z nią negocjowania, do czego właśnie mają okazję.
Polacy: za pomocą Ukrainie, przeciw wysyłaniu tam żołnierzy
O tym, że powinniśmy pomagać Ukrainie w wojenny dla niej czas przekonanych jest 90 proc. Polaków zaś 80 proc z nas pozytywnie odnosi się do uchodźców stamtąd pochodzących. Dwie trzecie popiera przekazywanie na Ukrainę broni ciężkiej, chociaż w kwietniu ub. r, a więc wkrótce po wybuchu wojny opowiadała się za tym rozwiązaniem niewiele ponad połowa z nas. Jednak zaledwie 17 proc Polaków chciałoby wysłania polskich żołnierzy na Ukrainę w misji natowskiej. Wyniki badania, przeprowadzonego przez Uniwersytet Warszawski (zespół Roberta Staniszewskiego, styczeń 2023 r.) okazują się więc jednoznaczne [1]. Wiemy czego w tej sprawie chcemy i szybko przekonań nie zmieniamy.
Gdy po raz pierwszy od zakończenia II wojny światowej na nasze terytorium spadła obca rakieta, zabijając dwóch polskich obywateli, co miało miejsce jesienią (15 listopada 2022 r. w Przewodowie w powiecie hrubieszowskim) – reakcja społeczna okazała się poważna, godna i stonowana. Bez odruchu paniki. W spokoju i porządku choć pospiesznie, bo był wieczór, Polacy ruszyli do sklepów, uzupełniać niezbędne zapasy. Ale bez chaotycznego wykupu wszystkich towarów. Chociaż rządzący i środki masowego przekazu, opóźniając podanie wiadomości, wydatnie przyczyniły się do mnożenia związanego z nią ryzyka. W oczywisty sposób powraca bowiem pytanie, co stało by się, gdyby rakiet spadło więcej.
Doświadczenie stanu wojennego i ówczesnej gospodarki niedoborów sprawia, że pamiętający je osobiście albo z przekazu starszego pokolenia Polacy reagują na wojnę tuż za granicą wschodnią bardziej rzeczowo niż przyzwyczajone do obfitości i pokoju zamożne społeczeństwa stabilniejszych demokracji.
Zaś kapitał społeczny, wykreowany lub tylko ujawniony przy okazji akcji pomocowej ma istotne znaczenie dla samych Polaków, chociaż głównym jej i wzruszającym nas wszystkich beneficjentem stały się ukraińskie dzieci a także ich matki, babcie i starsze siostry. Istotne bowiem, żeby odradzające się i świeżo zadzierzgnięte więzi mogły nam posłużyć także przy rozwiązywaniu innych problemów
Państwo bowiem zdało egzamin o tyle tylko, że nie przeszkadzało. Podobnie, z jedynym może wyjątkiem Caritasu, praktycznie niewidoczne okazały się zawodowe organizacje pomocowe. Ich tandetne billboardy i reklamy do niczego nie przydały się naszym ukraińskim gościom ani wspierającym ich obywatelom. Wystarczy przypomnieć daremne i bezużyteczne “fajniactwo” plakatów “Cześć, dziewczyny” (Kulczyk Foundation), którymi witano u nas ukraińskie babcie. Za to codzienny wysiłek wspólnot sąsiedzkich, rodzinnych, parafialnych i rówieśniczych, zwykle wspieranych przez wrażliwych społecznie samorządowców zaowocował prawdziwą erupcją dobrej woli i energii.
Z całym też szacunkiem dla patronów naszej wolności i niepodległości, dla wysiłków pionierów polsko-ukraińskiego zrozumienia i pojednania, takich jak Jerzy Giedroyc i Bohdan Osadczuk, Juliusz Mieroszewski czy Leszek Moczulski – to nie powszechna znajomość ich myśli politycznej przyczyniła się do tak przykładnego zaangażowania Polaków na rzecz zapewnienia ukraińskim dzieciom dachu nad głową i szkoły do nauki, jedzenia i ubrań, zabawek i kolorowanek. Zdecydował o tym odruch humanitarny. Budujący a przy tym zaprzeczający opiniom o daleko posuniętej atomizacji społeczeństwa. Polacy okazali się solidarni. Dwuletnia wzajemna pomoc, związana z walką z COVID-19, wydatnie się do tego przyczyniła. Na tę sekwencję obu wydarzeń – najbardziej dla Polaków dramatycznych po 1989 roku jeśli nie nawet od 1945 – nie mieliśmy wpływu. Ale przyczyniła się ona do aktywizacji dobrego potencjału. Renesansu współczucia i empatii.
Paradoks sprawił, że powszechne okazały się takie postawy wobec naszych gości, na które daremnie czekaliśmy w pierwszych latach transformacji ustrojowej, kiedy we wzajemnych zachowaniach rodaków związanych z jej kosztami dominował indywidualizm i podejście w stylu “ratuj się, kto może”. Hasło, żeby brać swój los we własne ręce stało się bez porównania bardziej popularne niż prezydent Lech Wałęsa, który je wówczas rzucił. Dopiero okrucieństwo putinowskiej agresji i współczucie dla jej ofiar przyczyniło się do przełamania trudności, jakie się łączą z pochyleniem się nad cudzym dramatem. Lekcja pandemii – podobnie jak inwazja kremlowska krzycząco niesprawiedliwej choć przez człowieka tylko pośrednio zawinionej – okazała się również istotna. Jeśli sami czujemy się zagrożeni, łatwiej reagować na nieszczęście, gdy dotyka sąsiada.
Zawsze warto przypomnieć, że polska pomoc humanitarna dla dotkniętych interwencją radziecką Węgier w 1956 r, w całości oparta na zbiórkach społecznych, okazała się wtedy wyższa niż rządowa amerykańska, pomimo oczywistych różnic w zamożności obu krajów.
Siła bezsilnych i rachunki do uregulowania
Z Unii Europejskiej otrzymaliśmy w październiku ub. r. prawie 700 mln zł na pomoc uchodźcom z Ukrainy ale do tego czasu już wydaliśmy na ten cel 5,5 mld zł. Dysproporcja tych kwot rzuca się w oczy. Nawet jeśli mają pojawić się kolejne transze.
Od początku “gorącej wojny”, na Ukrainie, zapoczątkowanej o świcie 24 lutego ub. r. naszą granicę wschodnią przekroczyło 10 milionów uchodźców ukraińskich. Dla większości z nich staliśmy się tylko krajem tranzytowym. Pozostało u nas kilka milionów, wedle najostrożniejszych oszacowań co najmniej 2,3 mln. Dla porównania: po agresji radzieckiej w 1956 r. ojczyznę opuściło 200 tys. Węgrów.
Istotę roli Polski w obecnej wojnie najlepiej oddał mer Kijowa Witalij Kliczko: – Możemy bronić kraju przed Rosjanami, ponieważ wy zaopiekowaliście się naszymi kobietami i dziećmi.
Polska jak nigdy od czasów pierwszej dziesięciomilionowej Solidarności zademonstrowała więc w świecie swoją miękką siłę. To współczesny odpowiednik “siły bezsilnych”, którą przywoływał czeski dramaturg a potem prezydent Vaclav Havel. Tamta wtedy okazała się triumfująca, obecna nie rozbraja wprawdzie agresywnych imperiów ale buduje możliwość sprzeciwu wobec nich. Wolny świat musi o tym pamiętać.
W działaniach polityków i nagłaśniających je środków przekazu ujawniają się kompleksy, stanowiące w obecnej sytuacji anachronizm. Zachwyty nad faktem, że po raz pierwszy amerykański prezydent odwiedza Polskę dwa razy w ciągu roku pozostają przykładem podobnie niskiej samooceny. Rzeczywiście demokrata Joe Biden przylatuje do nas po raz drugi w niedługim czasie – najpierw w marcu 2022 r, teraz w lutym 2023 r. – ale nie stanowi to efektu dyplomatycznej kurtuazji. Każdą z wizyt odbywa w interesie Ameryki, wolnego świata i Sojuszu Atlantyckiego.
Tak jak Ameryka dźwiga dziś na sobie ciężar militarnej pomocy dla walczącej Ukrainy, tak Unia Europejska – gospodarczej, a Polska humanitarnej. Trzeba umieć się cenić, żeby móc potem skutecznie żądać. Więcej dla Ukrainy Polska zapewne zrobić już nie mogła, teraz czas dopominać się, żeby wolny świat zainwestował w jego własną obronę, której koszty w wymiarze humanitarnym na razie niemal samodzielnie ponosimy. Exodus wygnańczy okazuje się największym od czasu powojennych przesiedleń.
Nie jest to bowiem tylko kolejny konflikt regionalny, jeszcze jedna wojna na Wschodzie. Ukraińców Zachód zachęcał przecież, a nie mitygował, gdy postawili się Rosji. A nas nie trzeba było nakłaniać, żebyśmy ich wspierali, odkąd ich dotyka nieszczęście.
Nie tylko nie wciągaliśmy NATO i Unii w spór, który zaognił się w pierwszy od momentu zakończenia II wojny światowej tak groźny gorący konflikt zbrojny w Europie, ale kolejnym ekipom Polską rządzącym, kolejno z PO i PiS, zarzucić raczej można było, że realizują w dyplomacji cele, stanowiące proste odwzorowanie berlińskich i waszyngtońskich. Polityka wschodnia zaniedbała sprawę upamiętnienia ofiar rzezi wołyńskiej i bohaterstwa Orląt Lwowskich, lekceważyła postulaty środowisk kresowian, nie dbała jak należy o równouprawnienie polskiej mniejszości.
Teraz jednak to nawet nie wciąż ważne kwestie upamiętnień i historycznej narracji określają format kontaktów polsko-ukraińskich. Zdominował je, co zrozumiałe, ich ludzki i współczesny aspekt. Rozmowy o teraźniejszości i wzajemne poznawanie się wytłumiły dyskurs o przeszłości, co nie oznacza jej zapomnienia.
Wielu Polaków przyjęło Ukraińców do swoich domów. Kosztów tego zamożny świat zachodni nie może w całości niemal przerzucać na sojusznika ze “wschodniej flanki”, równocześnie go intensywnie komplementując. Nie tego potrzebujemy, podobnie jak sami Ukraińcy. Społeczeństwo polskie zdjęło z polityków ciężar wyznaczania celów i priorytetów, bo w akcji spontanicznej pomocy pokazało, że wie, co dla nas pozostaje najważniejsze. Nie ponosząc odpowiedzialności za wojnę, czyni wszystko, aby zniwelować jej następstwa dla napadniętych sąsiadów.
Twarda siła Sojuszu Atlantyckiego musi ponowić gwarancje wobec tej miękkiej, na którą już się zdobyliśmy, zaś wysiłek właścicieli zachodnich portfeli, wspierających odruch serc Polaków niech okaże się inwestycją w wolność, bezpieczeństwo i demokrację. Odkąd nie oglądając się na innych, podjęliśmy akcję dobroczynną, zachodni świat nie ma już wyboru. Nikt nie może uznać, że to nie jego wojna. Bo jeśli nawet tak się stanie, ta ostatnia i tak do jego drzwi zapuka.
[1] por. Coś zmienia się w stosunku Polaków do Ukraińców… Onet.pl z 16 lutego 2023