Kandydat na prezydenta Karol Nawrocki, wprawdzie przedstawiający się jako obywatelski ale faktycznie pisowski, jako prezes Instytutu Pamięci Narodowej wyrzucił z pracy historyka Michała Siedziakę za opublikowanie w innym niż IPN-owskie wydawnictwie biografii Mariana Jurczyka, jednego z legendarnych przywódców Solidarności, w 1981 r. głównego kontrkandydata Lecha Wałęsy do funkcji przewodniczącego Związku. Najnowsze historia pojawia się więc w prekampanii wyborczej – bo w tej fazie wciąż jesteśmy – w nieoczekiwanym i gorącym kontekście. Zwłaszcza, że w dziedzinie tego, co od ćwierćwiecza nazywa się polityką historyczną – prezydent ma podobnie jak w kwestii dyplomacji i obronności całkiem realne uprawnienia. Prof. Antoni Dudek, który aferę ujawnił, zauważa, że pokazuje ona, jak niebezpiecznym człowiekiem jest Nawrocki.
Wiele bowiem wskazuje na to, że prezes Instytutu Pamięci Narodowej – a Nawrocki ubiegając się o urząd głowy państwa wcale z tej funkcji nie zrezygnował – pozbawił pracy zdolnego podwładnego z zemsty za to, że na treść monografii Jurczyka kierowana przez niego instytucja nie miała żadnego wpływu. Zachował się jak cenzor po prostu.
Tragiczny bohater Solidarności
Magazynier Marian Jurczyk miał życiorys wart scenariusza filmowego, chociaż nie byłoby to niestety dzieło z happy endem. Za zasługi dla Solidarności prześladowano go zarówno w PRL jak w nowej Polsce, kiedy uruchomiono przeciw niemu wątek lustracyjny. Pomimo, że za działalność w opozycji zapłacił najwyższą cenę. Od niej więc zacznijmy. W mroku stanu wojennego, w odstępie kilku godzin, zginęli w różnych miejscach, chociaż w bliźniaczo podobnych okolicznościach – synowa i syn Mariana Jurczyka. Wersje oficjalne, czyli bezpieczniackie, mówiły o samobójstwie. Jeśli założyć, że to prawda – byłby to jedyny znany powojennej kryminalistyce polskiej przypadek zbiorowego samobójstwa odroczonego w czasie. W kilkanaście lat po przełomie ustrojowym organy prokuratorskie dotarły do uczestnika tamtych strasznych zdarzeń, z kręgu ówczesnej komunistycznej służby bezpieczeństwa. Rozważano nawet przyznanie mu statusu świadka koronnego, co stanowiłoby pierwszy podobny wypadek w procesie o zbrodnię komunistyczną w Polsce. Z planów wyświetlenia okoliczności sprawy jednak nic nie wyszło. Dochodzenie umorzono, szczegółów wciąż nie znamy.
Impregnowani na sens tej tragedii, poruszającej dla każdego przyzwoitego człowieka, pozostali wyłącznie lustracyjni oskarżyciele Mariana Jurczyka. Nie wzięli pod uwagę oczywistej przesłanki, że odbiorcom ich narracji trudno zapewne przyjdzie uwierzyć, iż esbecy wypchnęli przez okno syna i synową własnego agenta. Pomimo to Jurczyk przegrywał sprawy lustracyjne, bo pozostałe po służbie bezpieczeństwa dokumenty sędziowie uznawali za bardziej wiarygodne niż sekwencje historii o wymiarze tragedii greckiej.
Historyk Siedziako zwolniony za wnikliwość
Czterdziestoletni historyk Michał Siedziako, wcześniej współtwórca cenionej książki o ostatniej dekadzie rządów PZPR [1], podjął próbę uporządkowania życiorysu Jurczyka i wyznaczenia mu godnego miejsca w historii. Marian Jurczyk bowiem pomimo swoich zasług i poniesionej ofiary pozostaje postacią na pół zapomnianą.
Zdumiewa to tym bardziej, że cieszący się zaufaniem innych robotników znających go z Grudnia 1970 r, był szefem międzyzakładowego komitetu strajkowego, który podpisał porozumienie z władzą 30 sierpnia 1980 r. a więc dzień wcześniej, niż zawarto umowy gdańskie, gdzie w tamtejszej stoczni podobną co Jurczyk w Szczecinie rolę odegrał elektryk Lech Wałęsa.
Właśnie Jurczyk został w ponad rok później na pierwszym historycznym Krajowym Zjeździe Delegatów NSZZ “Solidarność” w gdańskiej hali Olivii, przy dochowaniu wszelkich demokratycznych procedur, o które wtedy pieczołowicie dbano, konkurentem Wałęsy. do fotela przewodniczącego Związku. Przyszły laureat Pokojowej Nagrody Nobla wygrał wprawdzie już w pierwszej turze głosowania (55 proc poparcia), ale z grona jego trzech rywali właśnie Marian Jurczyk uzyskał najlepszy wynik (24 proc głosów).
W stanie wojennym zamiast wypuścić go wraz z innymi internowanymi przywódcami (Wałęsę zwolniono już jesienią 1982 r.), komuniści zmienili tylko Jurczykowi sankcję na aresztowanie jako “ekstremiście”. Z czasem dopiero objęła go amnestia.
Przeciwny porozumieniom Okrągłego Stołu, w odróżnieniu od reprezentujących podobne postawy Anny Walentynowicz czy Andrzeja Gwiazdy, znalazł jednak dla siebie miejsce w życiu publicznym. Wielkiej partii żadnej wprawdzie nie założył, ale wybrany został prezydentem Szczecina, swojego rodzinnego miasta, gdzie wciąż pomimo wysiłków hycli od lustracji zachował mir i autorytet. Zasłynął rozwiązywaniem zawartych przez poprzedników umów, noszących widoczne znamiona korupcji.
Zawsze zresztą nie liczył się z układami. Słynął też z niewyparzonego języka. Wiele razy wypominano mu wypowiedziane w 1981 roku słowa, w sytuacji gdy gen. Wojciech Jaruzelski najpierw ogłosił “90 spokojnych dni” a potem podległe mu służby zaatakowały i pobiły rolników i związkowców w Bydgoszczy. Jurczyk mówił wtedy o “90 szubienicach dla prominentów PZPR”.
Wszystkie te meandry niezwykłego i dramatycznego polskiego życiorysu Mariana Jurczyka postanowił oddać Michał Siedziako, podwładny Nawrockiego w IPN. Reakcją prezesa stało się wywieranie nacisków, sondowanie ewentualnego wpływu na rodzące się dzieło – wreszcie zaś zwolnienie jego autora z pracy za karę za to, że jednak książkę opublikował. Nie nakładem IPN, lecz w wydawnictwie Europejskiego Centrum Solidarności z Gdańska, które bez reszty oddany pisowskiej wizji historii Nawrocki uznaje za wraże [2]. Zachowanie Siedziaki pozostaje całkowicie zgodne ze standardami swobody badań naukowych.
Co wolno urzędnikowi, to nie badaczowi?
Sekwencja zdarzeń w tej kwestii nie okazuje się wcale egzotyczna dla kogokolwiek, kto zajmować się próbował historią najnowszą. Po katastrofie smoleńskiej wspólnie z Beatą Mikluszką postanowiliśmy napisać literacką biografię jednej z jej ofiar, wiceministra kultury w trzech kolejnych rządach i dawnego redaktora podziemnej prasy KPN (“Orzeł Biały”) Tomasza Merty. Zgłosiliśmy się z gotowym projektem do dyrektora Narodowego Centrum Kultury Krzysztofa Dudka. Chociaż pozostawał nominatem rządzącej wtedy Platformy Obywatelskiej, po rozmowie z nami zadzwonił do wdowy po naszym bohaterze, Magdaleny Merty, występującej wtedy chętnie u boku Antoniego Macierewicza na rozlicznych konferencjach dotyczących okoliczności tragedii z 10 kwietnia 2010 r. i podtrzymującej pisowską wersję jej przyczyn. Nie muszę dodawać, że Mertowa rekomendacji nam nie dała. Zaś platformerski nominat Krzysztof Dudek odczekał i z opóźnieniem powiadomił nas, że jego NCK w projekt biografii angażować się nie zamierza. I tak jednak książkę napisaliśmy. Wydała ją prywatna oficyna Akces, prowadzona przez dawnych bohaterów z najmłodszego pokolenia opozycji antykomunistycznej: Roberta Nowickiego i Andrzeja Anusza [3]. Zaś z czasem w obiegu publicznym pojawiły się dotyczące Krzysztofa Dudka materiały, rzucające światło na jego zagadkowe w tej sprawie zachowanie. Kiedy opowiedziałem tę historię obecnej marszałkini Senatu Małgorzacie Kidawie-Błońskiej, próbowała doszukiwać się analogii z sytuacją jaka powstała wokół biografii Ryszarda Kapuścińskiego autorstwa Artura Domosławskiego, którą ostro oprotestowała wdowa po znakomitym reportażyście. Francuzi, co zresztą reportaż wymyślili, mawiają w takich przypadkach: comparaison n’est pas raison, czyli porównanie nie ma racji bytu. Bo w kwestii niedoszłego wsparcia przez instytucję publiczną naszej biografii Tomasza Merty odmowa pojawiła się wcześniej, zanim zaistniały jakiekolwiek kontrowersje. Na zasadzie: nie, bo nie. Znamy to z PRL. Wtedy działała oficjalnie przecież cenzura prewencyjna, zniesiona zresztą za rządów Tadeusza Mazowieckiego dopiero wiosną 1990 roku. Ale mieliśmy 35 lat na to, żeby wreszcie odejść od wcześniejszych praktyk. O ile w opisywanej historyjce fatalnie kompromitującą rolę odegrał urzędnik od kultury Krzysztof Dudek, to w sprawie ujawnienia afery Nawrockiego blokującego wolność badań naukowych nad postacią Jurczyka – zbawienną funkcję demaskatora czy wręcz sygnalisty (bo IPN zna i wiele lat tam działał) dzielnie wziął na siebie inny Dudek, renomowany historyk Antoni, który naganne praktyki przymierzajacego się teraz do prezydentury kraju, prezesa IPN nagłośnił.
Z niewątpliwą korzyścią dla opinii publicznej. O ile bowiem prezesa Instytutu Pamięci Narodowej nie wyłania się w głosowaniu powszechnym (chyba nawet Paweł Kukiz się tego nie domagał, choć może szkoda) – to prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej jak najbardziej. Zyskujemy więc kolejną przesłankę dla naszego wyboru istotną.
[1] Kryzys w partii – partia w kryzysie, red: Tomasz Kozłowski, Michał Siedziako. Wyd. IPN, Warszawa 2023
[2] Michał Siedziako. Marian Jurczyk (1935-2014). Biografia polityczna szczecińskiej legendy Solidarności. Wyd. Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2024
[3] Beata Mikluszka, Łukasz Perzyna. Poeta na urzędzie. Rzecz o Tomaszu Mercie. Akces, Warszawa 2011