Czesław Miłosz i odmiany polskości. O książce Krzysztofa Kloca “Białorusin, który udaje Litwina”
Pytanie o patriotyzm Czesława Miłosza, poety któremu przyznanie Nagrody Nobla – pierwszej od ponad pół wieku dla Polski – rozsławiło nas w świecie i wzmocniło w pamiętnym 1980 roku wielki ruch społeczny dziesięciomilionowej legalnej wtedy Solidarności – wydać się może bezzasadne. Skoro słowa wiersza “Który skrzywdziłeś człowieka prostego” w tym samym roku wyryto na świeżo odsłoniętym pomniku gdańskich stoczniowców. A jego “Zniewolony umysł” zaliczał się do najbardziej poczytnych lektur wydanych poza zasięgiem komunistycznej cenzury,
Skoro stał się ikoną polskości, to po co go z podejścia do niej rozliczać, można zapytać w tym wypadku. Problem jednak istnieje, co pokazały po śmierci poety protesty przeciwko pochowaniu go na krakowskiej Skałce. Motywowane właśnie domniemanym brakiem patriotyzmu Czesława Miłosza.
Lekkiego życia z nami, rodakami, nie miał
Intelektualista z Krakowa, miasta które wilnianin Czesław Miłosz, potem azylant w podparyskim Maisons Laffitte, wreszcie emigrant nad Zatoką San Francisco, z rozmysłem wybrał na ostatnie w życiu miejsce zamieszkania (wraz z żoną Carol osiadł w kamienicy przy Bogusławskiego na Stradomiu) – urodzony w przełomowym roku 1989, co też nabiera rangi symbolu, Krzysztof Kloc, wprowadza nas swoją najnowszą książką [1] w sam środek dylematów związanych z osobą pierwszego od czasów Władysława Stanisława Reymonta (nagroda za rok 1924) polskiego noblisty.
Nawet jeśli jego praca, jak formalnie nawet z podtytułu wynika, skupia się na latach 1919-39, czyli czasach, kiedy Czesław Miłosz był kolejno uczniem Gimnazjum Zygmunta Augusta, studentem zaangażowanym w walkę o samorząd z endekami, młodym poetą z grupy Żagarów, której członkowie trafnie przewidzieli cywilizacyjną a nie tylko geopolityczną katastrofę II wojny światowej, wreszcie zaś pracownikiem Polskiego Radia, najpierw w rodzinnym Wilnie, potem w Warszawie, gdzie zacieśniający się gorset zależności z czasów późnej sanacji okazał się bez porównania luźniejszy.
Młody Miłosz – jak dowiadujemy się z książki Kloca – wstydził się pisanych wtedy przez siebie na antenę hurra-patriotycznych komentarzy, chwalących zajęcie Zaolzia kosztem rozbieranej wtedy przez hitlerowskie Niemcy Czechosłowacji (1938 r.). Podobnie jak powojennego już zaangażowania w dyplomację po stronie komunistycznego państwa, zanim wybrał wolność w 1951 r. Oba przykłady pokazują, że relacja między Czesławem Miłoszem a polskością nie miała konwencjonalnego ani prostego charakteru. Co nie znaczy, że nieżyjącego już poetę, który jak żaden inny w XX wieku rozsławił imię Polski w świecie – jeśli użyć ulubionej przez dydaktyków formuły już przez Witolda Gombrowicza, rówieśnika naszego noblisty, wykpiwanej – sadzać od razu musimy na ławie oskarżonych.
Zwłaszcza, że lekkiego życia z rodakami nie miał. Zwłaszcza tymi wybitnymi. Witający go na emigracji znakomity satyryk Marian Hemar tytułował go “ruskim zausznikiem”. Zaś w kraju “zdrajcą” nazwał go znakomity poeta Konstanty Ildefons Gałczyński. Część tego odium przetrwała nawet komunizm, jak świadczy spór o pochówek na Skałce.
Krzysztof Kloc daje nam więcej, niż podtytuł jego dysertacji obiecuje, rozstrzyga także parę dylematów nie związanych z latami 1918-39 wcale. Dowiadujemy się z jego książki, że nie jest prawdą, jakoby podczas kolacji w domu emigrantów z udziałem Zbigniewa Herberta opowiedział się Miłosz, nawet żartem, za przyłączeniem Polski do Związku Radzieckiego. Kłótnia poetów zupełnie czego innego dotyczyła. Herbert nie był też w lwowskiej Armii Krajowej, jak utrzymują jego wielbiciele: Kloc jasno wskazuje, że to wyłącznie mit. Za to to nie bagatelizuje sporu Miłosza z Jerzym Giedroyciem. Słynny Książę z Maisons-Laffitte odmówił wydania w paryskim Instytucie Literackim tomu rozmów Miłosza z innym poetą i dawnym więźniem łagrów Aleksandrem Watem “Mój wiek”, ponieważ ten drugi przypisał tam faszyzm żołnierzom Drugiego Korpusu. Zaś Miłosz uparł się, że tego nie zmieni. Również Giedroyc pozostał przy swoim i książka ukazała się w innym, londyńskim wydawnictwie. Co do tego, że rację w sporze miał redaktor paryskiej “Kultury” a nawet przyszły Nobel nie przesądza o racjach historycznych, trudno mieć dzisiaj wątpliwości.
Jeśli miał problem, to podobny jak Mickiewicz i Piłsudski
Z takich sporów, pasjonujących nie tylko dlatego, że toczą się między wielkimi Polakami, utkana jest materia książki Krzysztofa Kloca. Na wskroś pożytecznej, bo wolnej zarówno od natrętnej tendencji do kwestionowania autorytetów społecznych i literackich wielkości, jak też przeciwnej – do budowania im pomnika. Nie nowego przecież w tym, że wielcy się spierali. Wystarczy przypomnieć wzajemne relacje łączące czy raczej dzielące wielkich romantyków: Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego.
Skoro zaś o Mickiewiczu mowa, to paradoks, że jego “Pan Tadeusz” uznany za polski poemat narodowy, czego nawet najbardziej rewizjonistycznie do autorytetów nastawieni historycy literatury już nie zmienią, zaczyna się od słów “Litwo, ojczyzno moja”, skutecznie naprowadza nas na dylematy Miłosza, kolejnego, chciałoby się powiedzieć wieszcza, skoro jego “Zniewolony umysł” i wiersze czytali nie tylko w okresie karnawału Solidarności zarówno intelektualiści jak uczniowie czy robotnicy.
Tytuł analizy Kloca odwołuje się zresztą do żartobliwej formuły autorstwa samego Giedroycia. Też wywodzącego się z Kresów, tyle, że spod Mińska . Podobnie jak Józef Piłsudski, któremu zdarzało się też siebie mianem Litwina określać. I podkreślać, że Polska niczym obwarzanek najlepsza jest po bokach, czyli na Kresach właśnie. Dla cudzoziemca to pogmatwane, rzeczą Polaka wydaje się próbować to zrozumieć. Książka Kloca nam w tym pomaga wydatnie. A poza tym czyta się znakomicie. Co więcej, ma się wrażenie, że krakowski autor, zafascynowany noblistą, stara się pisać tak, jak czynił to sam Czesław Miłosz. To akurat syzyfowa praca, niedościgłego stylu autora “Widzeń nad Zatoką San Francisco” czy “Ziemi Ulro” nie da się imitować. Ale ze wszystkich innych zadań historyka idei młody krakowski autor wywiązuje się wzorowo. Skupiony na złożoności materii, wystrzega się ocen topornych i jednoznacznych.
Jak pisał o wielkich Polakach
Czesław Miłosz buntował się bowiem przeciwko konwencjonalnie pojmowanej polskości i spopularyzował znane dzięki niemu określenie “anima naturaliter endeciana” (mowa o duszy z natury endeckiej, powiedzenie to wymyślił Henryk Dembiński) oczywiście w pejoratywnym sensie, rozumiał tych, co jak jego starszy kuzyn Oskar Miłosz, który został litewskim dyplomatą, wybrali inne opcje narodowościowe. Sentyment żywił dla tzw. krajowców marzących o odtworzeniu dawnej potęgi Wielkiego Księstwa Litewskiego (ich grupę tworzyli m.in. Zygmunt Jundziłł, Roman Skirmunt i środowisko “Przeglądu Wileńskiego”) . Ale zarazem to on właśnie stworzył niedoścignione wierszowane portrety dwóch największych, obok Jana Pawła II (Karola Wojtyły) Polaków XX stulecia. Zacznijmy zgodnie z chronologią od “Traktatu Poetyckiego”:
“Latami będzie chodzić w Belwederze
Piłsudski nigdy nie uwierzy w trwałość.
I będzie mruczeć: “Oni nas napadną”.
I będzie mruczeć: “Oni nas napadną”.
Kto? I pokaże, na Zachód, na Wschód.
“Koło historii wstrzymałem na chwilę” [2].
Kloc przedstawia zresztą Miłosza jako piłsudczyka: piętnastoletni nad wiek rozwinięty intelektualnie gimnazjalista kibicował przewrotowi majowemu. Zresztą ojciec Czesława, inżynier z Wilna Aleksander Miłosz był zasłużonym peowiakiem. Krytycyzm poety wobec sanacji narastać będzie z wiekiem i ogarnie go już bez reszty po śmierci Marszałka.
Nie w ramach polemiki z tymi, co Miłoszowi patriotyzmu odmawiają, ale dla stwierdzenia prawdy historycznej i udokumentowania wpływu poety na społeczeństwo polskie w najtrudniejszych czasach, przypomnieć wypada, że w pierwszych dniach stanu wojennego pojawiały się w Warszawie z milicyjnymi patrolami na ulicach, żołnierzami, grzejącymi się przy koksownikach oraz godziną milicyjną – roznoszone w plecakach kolporterów, spisane na przebitkach maszynowych, wiersze podpisane nazwiskiem Czesława Miłosza. Wcale nie był ich autorem. Ktoś w zacnej choć naiwnej intencji wsparł się autorytetem świeżego noblisty kolejnego wieszcza.
Zaś sam poeta zachował się wtedy… jak na wieszcza przystało. Domniemane autorstwo tych przekazów zdementował. Odczekał jednak do marca 1982. I napisał swoje znakomite przesłanie do rodaków, pomimo powszechnie znanej powściągliwości porównując internowanego wtedy przez komunistów przewodniczącego zawieszonej przez władze Solidarności do samego Tadeusza Kościuszki: bo jak tamten, został naczelnikiem polskiego ludu i ma przeciw sobie mocarstwa.
“(..) Gorzko jest wiedzieć, co wiemy, Lechu Wałęso
ofiara wymagana w każdym pokoleniu,
Groby bohaterów bezimienne.
Triumf zdrajców i oprawców,
których synom i córkom trzeba będzie przebaczyć (..)
Nie wiem, czy ma prawo, Lechu Wałęso,
Zwracać się do ciebie,kto wybrał obczyznę.
I odmawia myślenie codzień o niewoli
Choć rozumie, że myśleć powinien” [3].
Wsłuchać się w ten niepowtarzalnie dobitny rytm można również w czasach wojny na Ukrainie i kolejnej rysującej się dziś zdrady mocarstw. Podobnie jak w poprzednie wersety o Piłsudskim. Krzysztof Kloc, dosłownie rocznik 1989 r, co dla nas oznacza przełom ustrojowy – rozumie autora, którego określić można mianem jednego z tych Polaków, którym tamtą wielka zmianę zawdzięczamy. Tym większe znaczenie mieć może słowo Miłosza, ale i umiejętna interpretacja jego dotyczących polskości poglądów w obecnych, jeszcze trudniejszych, bo mniej jednoznacznych czasach..
[1] Krzysztof Kloc. “Białorusin, który udaje Litwina”. Czesław Miłosz i Polska 1918-1939. Wyd. Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2024
[2] Czesław Miłosz. Traktat poetycki. [w:] Wiersze wybrane. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1980, s. 69
[3] Czesław Miłosz. Do Lecha Wałęsy [w:] Poeta pamięta. Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu. Wybór: Stanisław Barańczak. Puls, Londyn 1985, s. 123-124