Noblistka Olga Tokarczuk napisała o nich, że są dla społeczeństw trampoliną do lepszego jutra [1]. Zanim jednak ono nadejdzie, minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek zwolni co siódmego nauczyciela.
Co szczególnie bulwersuje, jedna z najbardziej szanowanych grup zawodowych, chętnych do skutecznej a nie zdawkowej (poprzez nudne briefingi i usypiające przemówienia) obrony w świecie polityki nie znajduje.
Nie ujmą się za nimi posłowie Koalicji Obywatelskiej, uznający wspieranie nauczycieli za stratę czasu, skoro ci… i tak na nich zagłosują, więc starać się nie warto. To niechlubne odwrócenie rozumowania, w imię którego rządząca partia dyskryminuje pedagogów, wychodząc z założenia, że i tak masowo w wyborach Prawa i Sprawiedliwości nie poprą.
Plama na honorze nowej Polski
Równie szpetne kalkulacje zawarte są w przekonaniu, że nauczyciele nigdy nie zbuntują się w sposób podobny jak znani z walki o swoje interesy górnicy czy rolnicy, a więc z użyciem radykalnych metod. Co najwyżej przyjadą autokarami do stolicy, pójdą na Szucha pod MEN lub siedzibę rządu w alejach Ujazdowskich i tam – nie używając brzydkich wyrazów – sobie poskandują. A potem rozjadą się do domów.
Lekceważy się też stan nauczycielski z powodu jego feminizacji (kobiety stanowią 80 proc aktywnych zawodowo pedagogów). Co jakoś nie budzi oporów zwolenników poprawności politycznej, skłonnych nawet do obrony nasyłanych nam przez reżim Aleksandra Łukaszenki fałszywych uchodźców przed wypełniającą swoje obowiązki strażą graniczną, ale nie do wsparcia pracujących rzetelnie pedagogów, domagających się godziwych pensji i sprzeciwiających się zwolnieniom.
Niedawne zawetowanie przez prezydenta Andrzeja Dudę kolejnej wersji “lex Czarnek” (ustawy pozwalającej kuratorom na faktycznie dowolne odwoływanie dyrektorów szkół oraz cenzurowanie zajęć dodatkowych) nie rozwiązuje problemów polskiego szkolnictwa. Nawarstwiały się one od początku transformacji ustrojowej, kiedy to wedle przyjętej inżynierii społecznej dotychczasowa inteligencja rozpaść się miała na dwie warstwy: dynamiczną i awansującą materialnie klasę średnią oraz wegetującą sferę budżetową, skupioną na walce o przeżycie. Belfrom wyznaczono miejsce w tej drugiej grupie.
Ta zamierzona degradacja nauczycielskiego stanu wydaje się plamą na honorze nowej Polski. Dopiero dynamiczny protest nauczycieli wiosną 2019 r. wsparty przez społeczne autorytety – o noblistce Oldze Tokarczuk była już mowa – zadał kłam założonemu przez planistów podziałowi. Można wręcz powiedzieć, że inteligencja, w obu znaczeniach tego słowa, nie okazała się martwym pojęciem.
Nauczyciele upomnieli się o swoje, a elity o nich: strajkujących w obronę wzięli m.in. znani aktorzy (Maciej Stuhr wysłał list do Agaty Dudy, która zanim podjęła rolę pierwszej damy, uczyła niemieckiego w krakowskim liceum) i współpracujący z nimi na co dzień samorządowcy. Zemsta władzy właśnie się zaczyna.
Zapowiedź zwolnienia ponad stu tysięcy nauczycieli przez Przemysława Czarnka nie znajduje bowiem podstaw merytorycznych. Uzasadnianie jej niżem demograficznym to fikcja. Nauczycieli raczej brakuje, niż jest ich za dużo. Gdy zaczynał się obecny rok szkolny, liczba wakatów wynosiła w szkołach 13 tys. Wszyscy wiedzą, że w tym roku polscy uczniowie za sprawą tragizmu historii zyskali mnóstwo nowych kolegów: z rodzin uchodźców ukraińskich. Dzieci te adoptują się doskonale, a po chłodnej zimie na Ukrainie będzie ich jeszcze więcej, bo uciekinierzy wciąż napływają. Mówienie w tej sytuacji o niżu zakrawa na ponury żart. Gdyby rzeczywiście problem stanowiła liczebność kolejnych szkolnych roczników, proste jego rozwiązanie podpowiada Paulina Piechna-Więckiewicz: to zwiększenie liczby lekcji, dające możliwość wykorzystania kadry, gdyby pracy dla niej zaczynało brakować, a dla dzieci otwierające szansę szybszego nauczenia się języków obcych.
Groźba zwolnień, dotycząca jednej siódmej stanu nauczycielskiego, szacowanego dziś na 700 tys. – ogłoszona przez Czarnka – zasługuje na powszechny sprzeciw obywatelski. Żadna to utopia, znów przypomnieć można zaskakująco szeroką skalę poparcia dla protestu sprzed czterech lat.
Pewne wydaje się jedno: przed kolejnym zagrożeniem nie uratuje nauczycieli establishment, nawet ten demokratyczny.
Rządzący zwykle mieli do szkoły pod górkę. Poświadczają to choćby biografie Jarosława Kaczyńskiego: wprawdzie dziecięcego gwiazdora filmowego ale ucznia opornego. Za to brak otwarcia na problemy nauczycieli, kształtujących następne pokolenia w czasie równie trudnym jak obecny (gdy po pandemii i nauczaniu zdalnym z nią związanym, z konieczności podważającym rolę szkoły jako miejsca integracji, skoro dziecko już do niej nie chodzi, lecz łączy się przez komputer – nastąpił szok wojny w sąsiednim kraju: a trzeba pamiętać, że liczba uczniów z zaburzeniami psychicznymi wzrosła w krótkim czasie dwukrotnie, zaś szkolnych psychologów wciąż jest za mało) – skutkować może utratą przez Polskę wielu realnych szans rozwojowych. W tym takich, których nadrobienie może okazać się niemożliwe.
Sytuacja społeczna nie zmieniła się znacząco przez pół wieku, odkąd Aleksander Bocheński, wcześniej w międzywojniu współpracownik Jerzego Giedroycia w jego licznych inicjatywach, stwierdzał (“Rzecz o psychice narodu polskiego”): “(..) w chwili, gdy piszę te słowa, wartościuje się wyżej postawę życiową i typ psychiczny “cwaniaka” od typu psychicznego “Judyma”. Otóż należy, i to koniecznie, wartościowanie to odwrócić. Większość bowiem, owo centrum położone pomiędzy dwoma marginesami, zawsze orientuje swą postawę psychiczną, swój sposób wartościowania i co za tym idzie – postępowania, według tego, który z dwu skrajnych wzorców jest wyżej ceniony (..). Model narzucony przez krąg socjalny, przez kolegów i koleżanki, uczynić może złodzieja ze skłonności najuczciwszym stróżem grosza publicznego, a lenia tytanem pracy. I odwrotnie, rozluźnienie dyscypliny, nadmierna biurokracja, krępująca każdą inicjatywę, nagminne absurdy sprawić mogą, iż najszlachetniejsi Polacy rywalizują ze szkodnikami w obniżeniu szans własnego kraju (..)” – zauważał nie unikający mocnych słów Aleksander Bocheński [2].
Szkoła pozostaje pierwszą większą zbiorowością, z którą styka się formujący się człowiek. Jako społeczność nie działała tylko w krótkim czasie lockdownu pandemicznego. Wiemy, z jak wielkimi kosztami psychicznymi się to wiązało.
Prawdą oczywistą pozostaje stwierdzenie, że nauczyciel – jak nikt inny – buduje wzorce kulturowe. Podobnie truizmem okazuje się wniosek, że ich potrzebę odczuwa nie tylko młodzież szkolna. Nawet jeśli sprowadza się to do upartego powtarzania ewidentnych zasad i reguł, żeby nie zostały zapomniane.
O współczesnym pomieszaniu pojęć i pogubieniu się w codziennych ocenach, świadczyć może – jeśli media głównego nurtu uznać za zwierciadło życia społecznego – wyszydzanie przez dziennikarzy telewizyjnych faktu orzeczenia kary pozbawienia wolności za kradzież batonu ze sklepu. Jakby naganny moralnie nie pozostawał sam akt złodziejstwa, niezależnie od wartości przywłaszczonej rzeczy. Rodzi to nieuchronnie absurdalne pytanie, od ilu złotych wzwyż – jeśli o “zajumany”, jak mawiają sprawcy podobnych czynów, przedmiot chodzi – kradzież na potępienie i karę zasługuje. Kto to wszystko może wytłumaczyć, pozostaje jasne. Przecież nie kryminolog w telewizyjnym okienku, bo w odróżnieniu od nauczyciela nie przemawia zrozumiałym dla każdego językiem. Nawet niektórzy księża, chociaż na szczęście nie wszyscy, wolą rozprawiać o LGBT i gender, niż napominać, że brzydko jest kraść.
Ekspertowi z telewizyjnego okienka nie da się zadać pytania, nawet w kwestiach podstawowych, chyba, że na zasadzie znanej z porzekadła “gadał dziad do obrazu, a obraz do niego ani razu”. Nauczycielowi – tak. I zwykle rzeczowo on odpowie, jeśli pominąć nieliczne przypadki neurotyków, uznających każdą indagację za przeszkadzanie w lekcji czy podważanie autorytetu pedagoga.
Tomasz Judym, opisany przez Stefana Żeromskiego w “Ludziach bezdomnych” i przez Bocheńskiego w cytowanym fragmencie jako wzorzec pewnej postawy przywoływany, był wprawdzie lekarzem, ale dziś w znacznym stopniu nauczycielom jako grupie zawodowej przypisać można zarówno bezinteresowność w działaniu (pozbawieni poczucia posłannictwa, dawno zmieniliby pracę) jak wpływ, wywierany na postawy ogółu.
Na przeciwnym biegunie, tym u Bocheńskiego cwaniackim, umieścić wypada celebrytę. Jeżdżącego bez prawa jazdy (jak Piotr Kraśko czy Piotr Najsztub), poniżającego podwładnych (jak Tomasz Lis) czy szczepiącego się poza kolejnością przeciw COVID-19 z przekonaniem, że mu się to należy, jeszcze w momencie, gdy priorytet mieli seniorzy i służba zdrowia, bo liczba dawek pozostawała ograniczona.
Znanym z tego, że są znani sezonowym gwiazdorom nikt nie odmówi roli trendmakerów, póki rzecz sprowadza się do strojów i fryzur, ale wymienione przykłady zgorszenia publicznego z ich udziałem dowodzą dobitnie niezdolności celebrytów do budowania trwałych wzorów w innych niż moda dziedzinach życia. Nie stworzą ich przecież kucharze z popularnych programów pomimo ich wysokiej oglądalności.
Laga Stelmachowskiego, groźby Czarnka: profesorowie w roli mściwych drugorocznych
Minister edukacji i nauki prof. Przemysław Czarnek – wbrew pozorom – pozostaje pragmatyczny i w miarę elastyczny. Świadczy o tym zarówno błyskawiczna kariera jak gotowość zastąpienia Zbigniewa Ziobro w fotelu ministra sprawiedliwości. Nieoficjalnie potwierdzana na wypadek, gdyby Jarosław Kaczyński szefa Solidarnej Polski z rządu Mateusza Morawieckiego wyrzucił.
Jeśli Czarnek napotka stanowczy społeczny opór, ustąpi. Podobnie jak jego zwierzchnik Kaczyński w sprawie niedoszłego odebranie koncesji TVN czy wobec protestu czarnych parasolek.
Nie ustąpią za to w swych żądaniach sami nauczyciele, bo nie mają się dokąd cofać. Wszelkie próby ataku na ich środowisko raczej pobudzają jego wewnętrzną solidarność.
W pierwszych latach transformacji ustrojowej inny profesor, Andrzej Stelmachowski, wygrażał zapowiadającym protest pedagogom laską w studiu telewizyjnym. Umocniło to tylko ich determinację. Zaś o Stelmachowskim, niewątpliwie zasłużonym jako mediator dla pokojowego przebiegu zmiany władzy w Polsce, z czasem dowiadujemy się rzeczy kłopotliwych. Z niedawno opublikowanej biografii Kornela Morawieckiego autorstwa Bogdana Rymanowskiego wynika, że profesor Stelmachowski odegrał niechlubną rolę w wyekspediowaniu lidera Solidarności Walczącej z Polski przez władze komunistyczne na rok przed Okrągłym Stołem: pokazał Morawieckiemu otrzymaną od nich dokumentację medyczną, z której wynikało, że jego współwięzień i kolega z SW Andrzej Kołodziej cierpi na chorobę nowotworową, niemożliwą do wyleczenia w więziennych warunkach. Zaś władze PRL godziły się wypuścić z kraju tylko razem ich obu. Morawiecki na wyjazd przystał, a świadectwa lekarskie okazały się fałszywe. Nawet jeśli Stelmachowski o intrydze nie wiedział, mógł się jej domyślić [3].
Jeśli ich zapał zostanie stłumiony, przyszłość namaluje się w ciemnych barwach
Zwłaszcza w mniejszych ośrodkach nauczyciel pozostaje naturalnym liderem lokalnej społeczności. Zaprzecza to obiegowej opinii, że Polacy cenią wyłącznie tych, co dobrze zarabiają. Ale nie może stanowić argumentu, że płace belfrów stanowią kwestię bez znaczenia, a żądania, by stały się wreszcie godziwe, uznać należy za wygórowane.
Młodzi Polacy, z których mamy prawo być dumni: zwycięzcy międzynarodowych konkursów informatycznych czy konstruktorzy słynnego marsjańskiego łazika, wiele zawdzięczają swoim nauczycielom, którzy pierwsi wytyczyli ich drogę do kariery i sukcesu.
Warto na koniec znów oddać głos jedynej żyjącej polskiej laureatce literackiej Nagrody Nobla. “Jeśli ich zapał zostanie stłumiony, (..) przyszłość namaluje się w ciemnych barwach” – napisała o nauczycielach Olga Tokarczuk [4].
[1] Olga Tokarczuk wspiera nauczycieli… Onet.pl z 9 kwietnia 2019
[2] Aleksander Bocheński. Rzecz o psychice narodu polskiego. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1972, s. 79-80
[3] por. Bogdan Rymanowski. Dopaść Morawieckiego. Zysk, Poznań 2022, s. 473-475
[4] Olga Tokarczuk wspiera… op. cit