O książce Dariusza Kacprzaka
“Gra o Prezydenta” to powieść o polityce, w tym wypadku wyborach prezydenta Warszawy, napisana przez wieloletniego samorządowca w tym burmistrza Pragi Północ Dariusza Kacprzaka. Nie tylko przy ogólnym ubóstwie na rynku literackiej political fiction wzbudza więc zainteresowanie, o czym świadczy ponad 500 nie zamówień tylko ale przelewów dla autora dokonanych w ciemno – kiedy rzecz się jeszcze nie ukazała – a w dodatku chodzi o debiut. To dowód jak bardzo podobnych książek potrzebujemy.
Nie cierpię kolokwializmów w tytułach – mam na myśli moją skromną recenzję, a nie powieść Kacprzaka – ale jej autor opowiada nam właśnie o “skręceniu” a nie żadnym sfałszowaniu wyborów. Jak bardzo aktualny to temat, okazało się niedługo po tym, kiedy ostatnią kropkę pod tekstem postawił. Nie tak daleko od nas zamieszkali Rumuni w majestacie prawa (decyzją Sądu Konstytucyjnego) odwołali drugą turę wyborów prezydenckich i unieważnili pierwszą pomimo ogłoszenia jej wyników, w związku z wypaczeniem tych ostatnich przez obcą, czyli rosyjską ingerencję. A chodziło o wybór prezydenta ich kraju, a nie tylko Bukaresztu.
Powieść Kacprzaka okazuje się więc zdecydowanie bardziej “political” niż “fiction”.
W akcji mamy służby specjalne, obce wywiady, genialnych informatyków, niektórych ze zgubną skłonnością do hazardu, innych zaś do podwójnego życia. Autor zaprasza nas do nie byle jakiej gry, zasadnie obiecując mocne wrażenia.
Thriller polityczny mamy w realu
W czasach jednak, kiedy lider prezydenckich sondaży, urzędujący prezydent Warszawy zresztą, nie tłumaczy się nawet specjalnie ze wspólnego zdjęcia z pedofilem, którego przedsięwzięcia – z pracą z dziećmi związane, co miary grozy dopełnia – finansowało miasto, zaś wicelider tychże badań sam ma fotografie z hersztami zorganizowanych grup przestępczych, zaś media głównego nurtu specjalnie ich o to naciskają, bo zajęte są atakowaniem mogącego zagrozić tej dwójce trzeciego, najbardziej niezależnego kandydata za to, że rzeczywiście nieroztropnie zamierzał podjąć studia na handlującej dyplomami uczelni i w dodatku jeszcze napisał podanie o zwolnienie go z czesnego- życie przerasta, co gołym okiem widać, nie kabaret nawet, bo nic w tym śmiesznego, lecz polityczny thriller. Za pół roku być może przyjedzie nam w drugiej turze wybierać między znajomym krzywdziciela dzieci z Targówka a kompanem trójmiejskich sutenerów. Polska zasługuje na coś lepszego, w tej kwestii wątpliwości zapewne nie mamy.
W słuchawce dało się słyszeć wschodni akcent, czyli wypisy z polskiego życia publicznego
” – Dobry wieczór, panie sędzio – odezwał się głos w telefonie.
– Dobry wieczór, z kim mam przyjemność, bo po głosie nie rozpoznaję?
– To nie ma znaczenia! – w słuchawce dało się słyszeć wschodni akcent. – Prosze otworzyć drzwi mieszkania. Na wycieraczce stoi skórzana torba – Rozmowa została przerwana” [1].
Rzeczona torba skórzana nie zawiera wcale końskiego ani świńskiego łba jak w opowieściach o amerykańskiej mafii i tamtejszych, nieprzekupnych – w odróżnieniu od naszych – przedstawicielach prawa. Lecz same konkrety, rzec by można.
Chociaż to bynajmniej jeszcze nie cała suma.
Oddajmy jednak głos narratorowi powieści, który chociaż podobnie jak jego tato pisarz pozostaje debiutantem, wyróżnia się godną pochwały precyzją:
“Przewodniczący Albert Malinowski wpadł w panikę. Przed oczami miał pięćset tysięcy dolarów zaliczki. Pięć tysięcy banknotów o nominale stu dolarów ułożonych elegancko w stos pięćdziesiąt paczek po jednym centymetrze grubości. Każdą spakowano w torbie pięćdziesiąt na dwadzieścia pięć i na dwadzieścia pięć centymetrów” [2].
Kto grosza nie szanuje, ten złotówki nie wart – uczyła nas babcia.
A bohaterowie “Gry o Prezydenta”, również ci epizodyczni – zarówno rozdawcy łapówek jak ich beneficjenci (a dzielą się ci drudzy na tych, co już wzięli, co właśnie biorą lub mają taki zamiar obliczony na przyszłość) – być może nie szanują siebie nawzajem, ale walutę, zwłaszcza twardą, bez wątpienia tak. Przecież od czasu słynnego musicalu “Kabaret” Boba Fosse’a z Lizą Minnelli [3] – czyli od ponad półwiecza wiemy już z niezapomnianej piosenki stamtąd, że “pieniądz wprawia w ruch ten świat” (“Money makes the world go round”) a z pewnością nie jest to wiedza obca autorowi (książki, nie recenzji) co jako były mistrz Polski w tańcu towarzyskim, jak przedstawia się z właściwą mu skromnością na skrzydełku obwoluty na widowiskach muzycznych zna się z pewnością lepiej od piszącego te słowa, którego doświadczenie w tej kwestii ogranicza się niestety wyłącznie do funkcji kierownika literackiego w Teatrze Akademickim UW pod patronatem rektora Grzegorza Białkowskiego przy musicalu “Układanka” według Wojciecha Młynarskiego.
W świecie fikcji powieściowej “Gry o Prezydenta” sędziowie polscy są więc nie lepsi ani nie gorsi jak “w realu”. Co przyznać wypada róœnież jeśli głosowało się 15 października 2023 r. na koalicję nazwaną potem od tej historycznej daty. Jeżeli zaś ktoś się żachnie i oburzy, że jakże to tak, przecież polscy sędziowie są nieprzekupni a przy tym bezstronni i roztropni – temu gotów jestem podać numer pisma i sygnaturę sprawy, w której jurysta z Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia dla Warszawy-Śródmieścia z całą powagą i arogancją radzi autorowi wniosku o zwolnienie (częściowe, co warto zaznaczyć) od kosztów sądowych, żeby skoro go na ich opłacenie nie stać, podjął inną pracę niż aktualnie wykonuje, najlepiej fizyczną. I twierdzi także, że pandemia koronawirusa nie pogorszyła koniunktury na rynku medialnym w Polsce. Każdemu wolno być antyszczepionkowcem, ale nie wtedy, gdy za nasze podatki reprezentuje państwo polskie i majestat Temidy co przepaskę wszak nosi na oczach a nie zwojach mózgowych.. To dowód – a chodzi przecież o sąd właściwy dla centrum Warszawy a nie na przykład Hrubieszowa, gdzie zapewne jest jeszcze gorzej – że dalece bardziej prawdziwą wizję pracy sędziów daje nam powieściopisarz z burmistrzowskim doświadczeniem Dariusz Kacprzak niż publicyści “Gazety Wyborczej: czy komentatorzy TVN.
Sędziowie w tym świecie – bardziej realnym, choć to political fiction, od agorowego, zaś o Warner Bros. Discovery nawet nie wspominamy, skoro zamierzało sprzedać interes węgierskim oligarchom – mozolnie liczą pliki zielonych dlatego, że pozwalają im na to politycy, także ci w lokalnym wymiarze, który Kacprzak i jego synek narrator znają doskonale.
“(..) Ze swoją ekipą szykują się do wyborów w Warszawie. On jest już napalony. Chce być prezydentem. Jego otoczenie zaczęło przymiarki do typowania nazwisk, które wystartują do rady. Mają to być lojalni działacze lewicowego betonu, ale z różnych frakcji. Chodzi im o to, aby mieli przeciwstawne interesy i nie mogli sami dojść do porozumienia co do osoby kandydata na prezydenta Warszawy. Dzięki temu temat rozegra centrala partii. Cały czas rozmawiają o tym, że układają blok polityczny w Sejmie, który poprze ustawę o bezpośrednim wyborze włodarzy samorządów. Widzą w tym rozwiązaniu same plusy. Centrale wskaże wyborcom, kogo chce, a lokalni działacze będą im mogli skoczyć na… już szef wie na co – wyjaśniał obrazowo Borys” [4].
Demokracja i jej strażnicy
Ten ostatni, to jak nietrudno się domyślić, oficer operacyjny Urzędu Ochrony Państwa, który w trakcie trwania powieściowej akcji właśnie zmienia nazwę na Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, bo nie tylko dla polityki warszawskiej jest to czas przełomu. Dla służb specjalnych również. Zresztą są one ważnym bohaterem zbiorowym “Gry o Prezydenta”.
Daremny jednak trud służb, w stolicy z powieści Kacprzaka całkiem jak w tej rzeczywistej rządzi “układ warszawski”, szaleją patodeweloperzy, zaś na Święta i inne okazje radni ani urzędnicy nie muszą kupować prezentów, bo wystarczy sięgnąć do barku po kolejną butelkę przyniesioną uprzednio przez interesariuszy i jej użyć ponownie, już w celu obdarowania kogoś innego. Kiedy więc usłużni wobec polityków dziennikarze śledczy na dany sygnał postanawiają dobrać się gospodarzom miasta do skóry, daleko szukać nie muszą. Z realu a nie powieści Kacprzaka pamiętamy jak lokalny prezydent Paweł Piskorski swoją zamożność tłumaczył wielokrotną wygraną w kasynie, na co eksperci od gier losowych zawyrokowali, że musiałby po kilkaset razy z rzędu trafiać bezbłędnie czarne lub czerwone. Co teoretycznie niemożliwe nie jest, ale zdarza się rzadko.
Zaś jeśli znów ktoś się rozzłości, że przecież rządzona przez liberałów od czasów Pawła Piskorskiego po Rafała Trzaskowskiego (z krótką przerwą na Lecha Kaczyńskiego, który rychło wzgardził miastem wybierając “duży pałac” zamiast Ratusza – której zresztą… lepiej nie mówić, bo wszystkie inwestycje tu wstrzymał “żeby z tego czego nie było”: w tym jednym wypadku walka z korupcją okazała się barierą wzrostu stolicy) – została dzięki tym światłym włodarzom nowoczesną metropolią europejską, znów użyję przykładu z życia codziennego, że choćby w domenie pracy służb miejskich wciąż nam bliżej do Azji i nie mam tu bynajmniej na myśli Tokio… Chociaż już w czasach Edwarda Gierka, pazernego niczym późniejsi liberałowie za to pilnującego ortodoksji jeszcze marksistowskiej a nie narodowo-konserwatywnej niczym po ćwierćwieczu Lech Kaczyński i jego adiutanci – członek Komitetu Obrony Robotników, poeta i eseista Stanisław Barańczak przyznawał, że Warszawa pomimo przekleństw geopolityki bardziej jednak przypomina Londyn niż Ułan Bator [5].
Moja przyjaciółka zadzwoniła na numer interwencyjny straży miejskiej, że na ławce na skwerze przy Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina śpi stary clochard a temperatura tej nocy spadła grubo poniżej zera.
– To niech go pani weźmie do siebie do domu – znalazła na poczekaniu najlepsze rozwiązanie dyżurna strażniczka.
Liberalizm niektórzy pojmują powierzchownie jako brak serca ale braku rozumu nie musi on chyba automatycznie oznaczać.
Genialna prostota, czyż nie tak? I ile w niej pogardy dla dwojga mieszkańców: oprócz osoby zgłaszającej dotyka ona także bezdomnego, który adresu stałego wprawdzie nie ma, ale nikt nie pozbawił go praw człowieka ani obywatelskich z tym do życia włącznie.
Kto zaś uznaje, że opisujący sposób podejścia lewicy do list wyborczych w Warszawie D. Kacprzak uprawia raczej gatunek fantasy zamiast deklarowanego political fiction – temu z kolei przypomnieć można pochodzące znów z realu a nie z powieści okoliczności układania listy warszawskiej do Sejmu. I rezygnacji z umieszczenia na niej Moniki Jaruzelskiej, córki dyktatora i celebrytki ciepło kojarzącej się starszym wyborcom z bloków milicyjnych i wojskowych ale rozpoznawalnej też dla młodszych jako stylistka i stała bohaterka prasy kolorowej. Na liście z woli Włodzimierza Czarzastego córka generała jednak się nie znalazła, bo mogła odebrać głosy i miejsce w Sejmie Annie Marii Żukowskiej, o której sama poszkodowana tj. generałówna wyraziła się, że jej osoba stanowi problem, o który pytać trzeba raczej żonę przewodniczącego Czarzastego, więc nie ona sama jako niedoszła kandydatka powinna rzecz komentować.
O przekupnych sędziach, pazernych politykach lokalnych i centralnych oraz częściej przyglądających się patologiom niż przeciwdziałającym im spec służbach była już mowa, ale paliwa dla ich nieprawości dostarcza biznes, zwłaszcza taki, co niczego nie wytwarza. Specyfikę kontaktów, jakie z nim utrzymują w stolicy parlamentarzyści znów najlepiej odda rozmowa oficerów operacyjnych, bo przecież nie tylko w świecie powieści D. Kacprzaka to oni właśnie zwykle wiedzą najwięcej.
Rozmowa w metrze o zarobkach na każdym metrze
“- Borysie, a co z posłem Nowaczyńskim? Jakbyś mógł kontynuować swoje ustalenia… – poprosił szef
– Mamy trochę nagrań z nim w roli głównej. Komunikuje się z szefem SoftMade dość sporadycznie. Przez telefon ustalają tylko terminy spotkań.
– Gdzie się spotykają?
– Tam, gdzie najwięcej ludzi i hałas, który zagłusza rozmowy. Metro. Ruszają z dwóch różnych stacji. Następnie na stacji Politechnika jeden z nich przysiada się do drugiego. Działają rotacyjnie. Raz robi to prezes, a następnym razem poseł. Tutaj są zdjęcia z obserwacji – poinformował Borys, przekazując fotografie do rąk Balcerzaka.
– Czy na nagraniach jest coś o przetargu?” [6].
Znów każdego, kto uzna, że fantazja poniosła konstruującego tę opowieść samorządowca Dariusza Kacprzaka, zapewnić mogę, że spotkałem się z takim sposobem umawiania spotkań w dawnej opozycji antykomunistycznej pomimo, że metra w Warszawie jeszcze wtedy nie było. W trakcie krótkiego pobytu w Moskwie w drugiej połowie lat 80. mój kolega w podobny sposób, zmieniając po drodze linie i stacje kolei podziemnej, sekretnie skontaktował się i odbył rozmowę z przedstawicielem nacjonalistycznego stowarzyszenia “Pamiat'”. Tyle, że wtedy im obu chodziło o obalenie komunizmu – z naszego punktu widzenia krępującego możliwości rozwojowe Polski zaś dla prawosławnych radykałów stanowiącego bezbożny wynalazek obcych. A nie o wspólne i lewe interesy. Logistyka działania okazała się jednak bliźniaczo wręcz podobna.
Kto utrzymuje, że D. Kacprzak przesadził, każąc posłowi partii rządzącej szlajać się po metrze w poszukiwaniu dogodnej akustyki do rozmowy o niecnych ustawkach parabiznesowych, temu przypomnieć można okoliczności osławionego kontraktu na informatyzację Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.
A także – jeśli już ograniczamy się do realiów samorządu warszawskiego – obecność w stołecznym sztabie Lecha Kaczyńskiego w 2002 r. wówczas jak się okazało zwycięskiego kandydata na prezydenta stolicy – asystentki aferzysty Marka Dochnala, niejakiej Agaty Stremeckiej, która siedziała tam na stole i wymachując nogami odgrywała rolę gospodyni. Ta mało budująca scenka, choć z realu pochodzi, mogłaby się w “Grze o Prezydenta” znaleźć i świetnie by do jej fabuły pasowała. A sam byłem jej świadkiem.
Jeszcze jakieś pytania? – mawia się w takich wypadkach, chociaż nie jest to zapewne najelegantsza odzywka.
Jak to się robi w Warszawie
Autor “Gry o Prezydenta” Dariusz Kacprzak to nie tylko samorządowiec i wieloletni burmistrz warszawskiej dzielnicy Praga Północ, ale z wykształcenia, co też istotne, politolog ze specjalnością prawno-kryminologiczną. Z którego punktu widzenia na to nie spojrzeć, że twórca, od lat związany z Mazowiecką Wspólnotą Samorządową, wie o czym pisze.
Nie ogranicza się D. Kacprzak, nawet jako autor kryminału z dominującym wątkiem politycznym, bo i tak da się “Grę o Prezydenta” gatunkowo zakwalifikować, do utwierdzania czytelnika w jego obiegowych sądach o podatności polityków w tym tych lokalnych na korupcję i rozliczne inne nieprawości.
Zaprasza nas do samorządowej kuchni. Dopuszcza nas do tajemnicy. Pokazuje… jak to się robi w Warszawie.
“Przerwy w sesjach były standardem rajcowania. Niejednokrotnie wykorzystywano je na tłumaczenie, przekonywanie, przekupywanie, rozmowy polityczne lub czekanie, aż dojedzie ten jeden potrzebny radny, aby uchwała miała szansę zostać przegłosowana. Z mównicy radni krytykowali taki styl działania i uprawiania polityki. Jednak te wszystkie żale, lamenty, napominania były tylko na pokaz – klubu dogadywały się ze sobą. Gdy szef lub sekretarz któregoś klubu zgłaszał wniosek o przerwę w obradach, to nawet nie poddawano go pod głosowanie, tylko prowadzący obrady ją zarządzał. Do jego decyzji pozostawiono, czy zaakceptuje długość potrzebnej przerwy, czy też ją skróci – nie podlegało to dyskusji, jego zarządzenie zawsze było ostateczne.
Każdy tego typu wniosek wydłużał obrady rady. Rekord został pobity w dwutysięcznym roku, gdy rada obradowała od godziny dziesiątej rano do piątej rano dnia następnego. Kawę wtedy pito hektolitrami. Zabrakło jedzenia w bufecie. Otwarte pozostawały za to gabinety przewodniczących, w których można było dostać szklaneczkę alkoholu w takiej ilości, by dotrwać do rana” [7].
Jeszcze jakieś pytania… można by powtórzyć.
Jednak jeśli nawet długo wydaje się nam, że w tym świecie nie ma sprawiedliwych, rzecz wcale nie musi rozstrzygnąć się tak, że dobro przegra, a zło zwycięży.
Skoro jednak D. Kacprzak dobrał dla swojej political fiction konwencję kryminału, to warto wybór pisarza uszanować i finału nie zdradzać.
Nawet jeśli “Gra o Prezydenta” niewiele ma wspólnego z Agatą Christie, chociaż autor podczas promocji w siedzibie Mazowieckiej Wspólnoty Samorządowej ten akurat wpływ podkreślał – a dużo, bez porównania więcej, z Johnem Grishamem i jego thrillerami. Zwłaszcza od Grishama z jego najlepszych dzieł (jak “Firma” i “Raport Pelikana”) nauczył się niewątpliwie D. Kacprzak pewnej niesztampowości i indywidualizacji bohaterów, co sprawia, że często zachowują się zupełnie inaczej niż tego się spodziewamy i podbija dramaturgię całości przekazu. Nieodzowny to także zabieg, żebyśmy ich losem chociaż odrobinę się przejęli, nawet jeśli zajmują się głównie kantowaniem siebie nawzajem lub przynajmniej ukrywaniem własnej rzeczywistej tożsamości. Bo budować same tylko intrygi i zagadki umieli nawet autorzy sławetnej powieści milicyjnej, wykpiwanej przez wspomnianego już tu Stanisława Barańczaka w “Książkach najgorszych” [8].
Jeśli zaś świat samorządu warszawskiego – zarówno przedstawiony w “Grze o Prezydenta” jak znany z realu – nie tyle zwykłego policjanta co prawdziwego szeryfa potrzebuje (fałszywych z Lechem Kaczyńskim na czele warszawiacy szybko poznali po tym, że wcale nie na stolicy im zależało, lecz na własnej karierze) – warto wskazać na zobowiązującą dla Kacprzaka w obu jego życiowych rolach analogię. Wołodymyr Zełenski najpierw zagrał w serialu gościa z prowincji, który zostaje prezydentem kraju. Potem sam już w rzeczywistym świecie odbył tę właśnie drogę.
Byłego burmistrza Dariusza Kacprzaka, jeszcze zanim już w swoim prozatorskim debiucie dał nam się poznać jako zdolny powieściopisarz – wymieniano jako przyszłego kandydata niezależnego w wyborach na prezydenta Warszawy, o których wciąż nie wiemy, kiedy się odbędą: Tej jesieni, jeśli Trzaskowski wygra w kraju, czy dopiero za cztery i pół roku na wiosnę. D. Kacprzak stanie wtedy przed wyzwaniem, żeby podobnie jak Zełenski przejść od fikcji do realu i zmierzyć się, czy zwyczajnie próbować rozgonić patologie, których mechanizm w “Grze o Prezydenta” nam przybliża. Zbyt piękne aby mogło stać się prawdziwe? Zobaczymy, skoro jeden budujący przykład już mamy. Z pewnością warto monitorować dalszą karierę D. Kacprzaka nie tylko jako powieściopisarza. Na razie jeszcze za wcześnie na porównywanie go zarówno z W. Zełenskim jak z Juliuszem Kadenem-Bandrowskim, który przed ponad stuleciem w “Generale Barczu” po wizjonersku ostrzegał przed patologiami, towarzyszącymi odradzaniu się państwa polskiego. chociaż jako dawny legionista i oficer z wojny obronnej 1920 roku bez reszty przynależał do świata, który krytykował tak ostro i w wymagający sposób.
Na pewno jednak jeśli nie przeczytamy “Gry o Prezydenta” Dariusza Kacprzaka, nie dowiemy się nigdy, co znaczy zagadkowy nadtytuł powieści “Polityk umiera trzy razy”. Bo chociaż, uchylając rąbka tajemnicy, oznajmić można, że trupy w książce są dwa – nie da się wszystkiego ująć tak dosłownie. Bo zupełnie nie taki okazuje się świat opisywany ze znawstwem przez D. Kacprzaka z pomocą jego wszechwiedzącego ale z natury powściągliwego narratora. Żyjemy w thrillerze, zdaje się nam mówić autor, ale nie musimy się z tym godzić. . . .
[1] Dariusz Kacprzak. Gra o Prezydenta. Polityk umiera trzy razy. Nakł. autora, druk At Once atonce.pl, Warszawa – Lublin 2024, s. 395
[2] Kacprzak. Gra o Prezydenta… op. cit, s. 424
[3] Kabaret, reż. Bob Fosse, film fabularny z 1972, prod. USA
[4] Kacprzak. Gra o Prezydenta… op. cit, s. 164
[5] por. Stanisław Barańczak. Czytelnik ubezwłasnowolniony. Perswazja w masowej kulturze literackiej PRL. Libella, Paryż 1983
[6] Kacprzak. Gra o Prezydenta… op. cit, s. 165
[7] ibidem, s. 330-331
[8] por. Stanisław Barańczak. Książki najgorsze. Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1981