Wybory prezydenckie 2025
Zapowiedź marszałka Sejmu Szymona Hołowni, że pierwsza tura wyborów prezydenckich odbędzie się 18 maja, co oznacza, że ewentualna druga ich runda – 1 czerwca, stanowi wiadomość neutralną dla opinii publicznej. Istotne okazuje się co innego: czy wybory okażą się ważne i prawomocne. Po raz pierwszy bowiem od momentu zmiany ustrojowej pojawia się zagrożenie, że tak się nie stanie.
Ten sam Szymon Hołownia przyznaje przecież, że obawia się sytuacji, w której Polska mieć będzie… czterech prezydentów. Tak stałoby się – opisuję już hipotetyczną sytuację własnymi a nie marszałka Sejmu słowami – jeśli obecny prezydent Andrzej Duda nie uzna prawomocności wyboru następcy, więc nie ustąpi z urzędu pomimo upływu konstytucyjnego limitu dwóch kadencji, a z kolei marszałek Hołownia nie przystając na tę prolongatę jako druga osoba w państwie uzna się za następcę prezydenta (“Interrexa” jak sam to określa w nawiązaniu do I Rzeczypospolitej Szlacheckiej), z kolei w glorii zwycięzców zechcą przedstawić się obaj kandydaci z drugiej tury, jeżeli różnica między nimi okaże się niewielka i podniesione zostaną zarzuty jeśli nie fałszerstwa to wadliwego policzenia głosów.
To nie abstrakcja ale konkretne zagrożenie. A demokracja bez powszechnie uznawanych wyborów nie istnieje. Z nich pochodzi przecież mandat do sprawowania władzy.
Sam Hołownia – zarówno marszałek Sejmu zarządzający wybory jak kandydat w tychże na prezydenta – nie znajduje jednak sposobu, żeby niebezpieczeństwu przeciwdziałać, bo jego pomysłu doboru sędziów, którzy mieliby o ważności wyborów orzec nie podchwyciła większośc klasy politycznej. Podobnie nie zyskał szerokiego rezonansu zamysł wicepremiera Władysława Kosiniaka-Kamysza, żeby stanowił o tym Trybunał Stanu.
Politycy muszą jednak rozwiązać problem, który sami namotali. Nie drogą przecinania węzła gordyjskiego – żaden z nich nie jest bowiem Aleksandrem Macedońskim – lecz wyłącznie jego mozolnego rozplątywania.
Oczywiście za chaos prawny w państwie odpowiada Prawo i Sprawiedliwość, które w trakcie swoich drugich w historii, ośmioletnich rządów (2015-23) przejmowało kolejne instytucje sądownictwa i doprowadziło do dualizmu prawnego. Jednak eskalacja sporu stanowi już winę obecnie sprawującej władzę Koalicji 15 Października, która dążąc do odebrania dotacji i subwencji PiS za nieprawidłowości w kampanii, sytuację zaogniła, w wyniku czego Państwowa Komisja Wyborcza przyjęła wobec legalności organów sądowych… piłatowską postawę umywania rąk. Spór o “neosędziów” i “paleosędziów” pasjonuje niewielu, pozostaje też do końca zrozumiały zapewne dla nielicznych, nie każdy interesuje się prawem i polityką równocześnie, a tym bardziej zna się na jednym i drugim. Jego efekty rzutować mogą jednak na los całego społeczeństwa.
Trudno przecież namawiać obywateli do udziału w wyborach bez gwarancji, że okażą się ważne.
Szanujmy dorobek 15 Października
Grozi to zmarnowaniem najbardziej wartościowego efektu 15 października 2023 r, jakim stała się wówczas najwyższa od 1919 r. frekwencja wyborcza. Udział w głosowaniu wzięło niespełna półtora roku temu 74 proc Polaków, z czego słusznie czujemy się dumni. Nie powinno się tego niespodziewanego odrodzenia demokracji w Polsce wystawiać na szwank.
Pozostaje więc mieć nadzieję, że posprzątają ci, którzy nabroili. W interesie zawodowych polityków w Polsce nie jest bowiem stwarzanie sytuacji, która zwyczajnie ich przerośnie. I z którą poradzić sobie – gdy już zaistnieje – nie będą w stanie. Nie musimy się nawet odwoływać do patriotyzmu klasy politycznej ani racji stanu, bądź innych górnolotnych motywacji na wielkich słowach opartych. Instynkt samozachowawczy powinien wystarczyć. Wyłonienie bowiem władzy, której znaczna część obywateli nie uzna za legalną stworzy złowrogi efekt w sytuacji geopolitycznej określanej przez wciąż trwającą “pełnoskalową” kremlowską agresję na sąsiadującą z nami Ukrainę, szturm nielegalnych imigrantów na granicę z kierunku białoruskiego oraz komplikacje wynikające ze zmiany władzy w Stanach Zjednoczonych i Niemczech a także obawy o przyszłość demokracji w Austrii i Rumunii.
Wybory: nie święto demokracji, lecz jej sedno i racja istnienia
Marszałek Hołownia słusznie wskazuje zagrożenia, ale zarazem myli się, gdy nazywa wybory świętem demokracji. One są raczej jej dniem powszednim. Sednem i istotą, której nie wolno narażać. Bez władzy pochodzącej z legalnych i prawomocnych wyborów nie jest w stanie sprawnie funkcjonować żadne społeczeństwo.
Co najwyżej dziwić się wypada, że prawdy tak oczywiste wciąż powtarzać trzeba w ojczyźnie Solidarności, największego ruchu społecznego nowoczesnej Europy osiągającego cele bez użycia przemocy, Papieża Jana Pawła II co nie mając żadnej dywizji wbrew drwinom liderów radzieckiego imperium zła przyczynił się do zdemontowania żelaznej kurtyny, wreszcie zaś pokojowego noblisty Lecha Wałęsy. W ponad 35 lat po bezkrwawej zmianie ustrojowej, za którą podziwiał nas wolny świat. I w niecałe półtora roku od obywatelskiej mobilizacji przy urnach, która ponownie przyniosła nam uznanie demokratycznej wspólnoty.
Zgruzowanie tego potencjału leżącego u podstaw współczesnej “miękkiej siły” (soft power) naszej Polski, sytuującej nas w świecie niewątpliwie powyżej miejsca, jakie zajmujemy w hierarchii ekonomicznej (21, gospodarka narodowa globu) czy militarnej – byłoby lekkomyślnością na miarę błędów Rzeczypospolitej Szlacheckiej, o której niewykorzystanych szansach uczyliśmy się w szkole.
Tylko tyle i aż tyle…