Kataklizm powodzi, narastający niestety z każdą godziną – podobnie jak wcześniejsze doświadczenia pandemii i pomocy uchodźcom z Ukrainy pokazał nie tylko ofiarność wyspecjalizowanych służb ale gotowość Polaków do wspierania innych. Powódź trzeba powstrzymać, zajmują się tym strażacy, wojsko i policja ze wsparciem synoptyków i hydrologów, ale ujawnionego przy tej okazji potencjału nie wolno rozproszyć i to również pozostaje zadaniem państwa.
Brzmi to jak wiadomości z frontu: zerwanie mostu w Głuchołazach, przerwanie tamy w Stroniu Śląskim, zatopione Czechowice-Dziedzice położone nie na Dolnym Śląsku lecz na południe od Katowic, ewakuacja w Kłodzku gdzie pod wodą znalazła się jedna trzecia miasta – wszystko to informacje pochodzące z jednej tylko powodziowej niedzieli. Wraz z tą najsmutniejszą o pierwszej potwierdzonej śmiertelnej ofierze żywiołu.
Kolejnym fatalnym doniesieniom nie towarzyszą reakcje paniki ani zachowania typu “ratuj się kto może”, lecz gotowość współdziałania w walce z żywiołem i pomocy nie tylko sąsiadom, ale także tym poszkodowanym, których osobiście nie znamy.
Polacy potwierdzają opinię, że na co dzień w wielu sprawach poróżnieni i skłonni do podziałów – mobilizujemy się z chwilą powszechnego zagrożenia.
Tak działo się w trakcie pandemii COVID-19, kiedy masowo robiliśmy zakupy sąsiadom z racji wieku zaliczanym do grupy wysokiego ryzyka i przekazywaliśmy sobie wiadomości w której aptece czy sklepie na rogu da się kupić niezbędne maseczki dopóki nie stały się powszechnie dostępne. Podobnie w reakcji na napaść Kremla na Ukrainę i strumień uchodźców wojennych kierujący się do Polski, szeroko otworzyliśmy przed ukraińskimi rodzinami zarówno drzwi naszych domów jak portfele. W obu wypadkach akcja społeczna, pomoc rodzinna i sąsiedzka, organizowana w miejscu pracy i w parafii – wyprzedzała skutecznie działania, inicjowane przez organy państwa.
Tak dzieje się również i tym razem. Wzajemne ostrzeganie się przed zagrożeniami, błyskawiczne powiadamianie o nich ratowników, zaopatrywanie poszkodowanych w to, co im niezbędne, pokazuje odradzającą się w walce ze złowrogim żywiołem solidarność Polaków.
Spore znaczenie ma dla nas z pewnością wspólnotowe doświadczenie najnowszej historii, obce sytym społeczeństwom demokratycznego Zachodu. Miliony Polaków zapamiętały nie tylko gospodarkę niedoborów dominującą aż do przełomu ustrojowego z 1989 roku, ale sposoby, jakie wspólnie znajdowaliśmy, by sobie poradzić z systemowymi ograniczeniami: dzielenie się trudno dostępnymi artykułami, wzajemne przysługi, sprawiające, że pomimo pustych półek w sklepach większość z nas żyła godnie i przyzwoicie.
Dla rządzących to lekcja do odrobienia, jak wykorzystać społeczny potencjał. Samo uśmierzenie klęski żywiołowej i stopniowa likwidacja jej następstw nie powinno wyczerpywać działań władzy. Po tym jak zbyt łatwo zapomniano o dorobku Solidarności przez wielkie “s” w sferze wzajemnych kontaktów i empatii, nie wolno zmarnować ujawniającej się przy okazjach tak dramatycznych jak obecna międzyludzkiej solidarności przez małe “s” pisanej.
O politykach wypada w tym kontekście pisać na końcu, bo głównymi bohaterami walki z powodzią pozostają przecież strażacy, policjanci i wojskowi, dokonujący nadludzkich wysiłków w celu ratowania ludzkiego życia i mienia. Także koordynujący pomoc samorządowcy, przedstawiciele tej władzy, która pozostaje mieszkańcom najbliższa i najwyżej przez nich oceniana. Wreszcie autorzy szczegółowych prognoz meteorologicznych, od których trafności zależy pomyślne planowanie akcji ratowniczych. I inżynierowie oraz technicy na bieżąco oceniający wytrzymałość przeciwpowodziowych zapór i umocnień.
Trudno jednak przyjdzie zapomnieć politykom, że dopiero za sprawą narastającej fali powodziowej i pod wpływem komunikatów o kolejnych stratach zdecydowali się przyspieszyć prace nad nową ustawą o obronie cywilnej. Po zaniedbaniach poprzedników, kiedy w okresie rządów pisowskich przestały obowiązywać dotyczące jej regulacje, samorządowcy i ratownicy stracili faktycznie podstawę prawną dla swoich działań. Nowa ekipa obiecała naprawę sytuacji ale prace nad oczekiwaną ustawą ślimaczyły się, bo Ministerstwo Finansów sprzeciwiało się regulacjom, zaproponowanym przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Polska resortowa, biurokracja która sama się napędza, po raz kolejny przeważyła nad wspólnym interesem, wymagającym jak najszybszego ich wprowadzenia.
W tym samym czasie kiedy fala powodziowa zalewała Lądek-Zdrój, zwykle pogodnie kojarzący się Polakom z wakacjami, uzdrowiskiem lub kultową kwestią ze słynnego filmu, kiedy zagrożone już były inne miasta i miejscowości na południu kraju – Prawo i Sprawiedliwość z prezesem Jarosławem Kaczyńskim na czele odbywało na zupełnie inny temat wiec przed gmachem Ministerstwa Sprawiedliwości w alejach Ujazdowskich w Warszawie. Trudno o smutniejszy dowód prywaty i ograniczonych horyzontów tych, co obiecują, że kiedy tylko władzę znów przechwycą – a sprawowali ją jeszcze niedawno i to przez całe osiem lat – od razu Polskę uzdrowią. Nieprzystojne byłoby przytaczanie w kontekście braku refleksu Kaczyńskiego słynnych słów Ludwika XV: “po mnie choćby potop”, bo w tym zestawieniu brzmią zbyt dosłownie. Pamiętamy jednak, komu zawdzięczamy brak ustawy o obronie cywilnej. Niezależnie od faktu, że następcy zamiast się między sobą kłócić mogli prace nad nią przyspieszyć.
Kiedy Polskę dotknął w 1997 roku pamiętny kataklizm jeszcze w jego trakcie nazwany “powodzią tysiąclecia” – trwały akurat przygotowania do wyborów parlamentarnych. I wówczas mecenas Jan Olszewski w miejsce planowanej od dawna przedwyborczej konwencji Ruchu Odbudowy Polski, polecił współpracownikom przygotowanie publicznej zbiórki darów dla poszkodowanych. Zamiast furgonetek wyładowanych plakatami i banerami, z miejsca mityngu wyruszyła kawalkada ciężarówek z tym, co niezbędne dla powodzian. W kontekście wypowiedzianych w tym samym czasie słów postkomunistycznego premiera Włodzimierza Cimoszewicza, że powodzianie powinni się wcześniej ubezpieczyć, stało się to sygnałem, że egoizm polityków nie jest powszechny, za to niektórym z nich przynajmniej nieobce jest pojmowanie własnej działalności jako służby publicznej. Również teraz na podobne przekazy czekają poszkodowani. Nie wystarczy ubrać się w battle dress zamiast garnituru i ładnie prezentować przed kamerą. W dobie klęski żywiołowej oczekiwania wobec rządzących są tyleż oczywiste, co głęboko uzasadnione.