Kaczyński dogadał się z Gowinem, ale to jeszcze nie umowa społeczna
Konfliktami politycznymi Polacy niewątpliwie są zmęczeni, ale nie oznacza to, że – zwłaszcza w najtrudniejszych czasach pandemii zmuszających do codziennej troski o zdrowie własne i najbliższych – cieszyć się powinniśmy z każdego porozumienia. Zwłaszcza jeśli władza, zamiast walczyć z koronawirusem, dogaduje się… sama ze sobą, bo przecież autorzy nocnego dealu last minute do Sejmu obecnej kadencji dostali się z jednej i tej samej listy wyborczej. Podobnie w poprzednim ustroju jednały się frakcje PZPR.
Nieczynny z powodu, że zamknięty….
Sąd Najwyższy stwierdzi nieważność wyborów z 10 maja 2020 r. „wobec ich nieodbycia” – jak precyzuje wspólne oświadczenie obu Jarosławów. Przypomina się kartka, która kiedyś wisiała na szybie lokalu w Krakowie: sklep nieczynny z powodu, że zamknięty… Swoją drogą nie tylko kiepski prawnik Kaczyński ale i były minister sprawiedliwości Jarosław Gowin co w tej roli zasłynął nie tylko likwidacją sądów w mniejszych ośrodkach (można przecież wsiąść w samochód i jechać do Warszawy) ale i pamiętnym stwierdzeniem „mam w nosie literę prawa” – mimowolnie sporo nam o sobie mówią, z góry wiedząc, co postanowi niezawisły przecież wedle tejże litery ale i ducha praw Sąd Najwyższy. W USA to instytucja wzbudzająca respekt w najpotężniejszych nawet prezydentach. Jednak Kaczyński, nawet deklarujący opcję proatlantycką to uczeń dawnego kierownika Katedry Prawa Radzieckiego prof. Stanisława Ehrlicha (przyszły prezes uczęszczał na jego seminarium, widział w nim guru a nie tylko promotora). Za to po chrześcijańskim personaliście Gowinie ze środowiska krakowskiego Znaku można było spodziewać się więcej.
Potem zaś Marszałek Sejmu ogłosi nowe wybory prezydenckie w pierwszym możliwym terminie – to dosłowny cytat z oświadczenia obu polityków dla PAP. Przecież Elżbieta Witek raz już to zrobiła. I co? 10 maja zaraz minie…
Wybory jednak odbędą się drogą wyłącznie korespondencyjną, Gowinowi przestało to przeszkadzać. Wymienia się – choć nie we wspólnej deklaracji – termin 12 lipca. To znowu przywodzi na myśl dziecinne wyliczanki: może w maju, może w grudniu, może jutro po południu. Co wyborcy na to? Pomyślą jak zwykle: handlują, kupczą. To oczywiste odczucie.
Dylemat starszej pani
Znajoma starsza pani już oznajmia, że ma jeden tylko dylemat związany z korespondencyjnymi wyborami: czy otrzymane od Poczty Polskiej koperty wrzucić do zmieszanych czy do innego pojemnika z napisem papier…
Wstrząśnieci ale nie zmieszani, całkiem jak drink Jamesa Bonda, możemy się poczuć wszyscy… Odłóżmy jednak żarty na bok i spróbujmy być poważniejsi od rządzących.
Bojkot wyborów to kiepskie rozwiązanie. Vox populi nie kłamie. Za sprawą lansowania bojkotu Małgorzata Kidawa-Błońska stała się kandydatką o jednocyfrowym poparciu, chociaż całkiem niedawno sięgało ono 25 proc. – teraz przegrywa nie tylko z najbardziej ekumenicznym Władysławem Kosiniak-Kamyszem ale również z Szymonem Hołownią, który bardziej czaruje i hipnotyzuje niż prowadzi kampanię a w niektórych sondażach nawet z Krzysztofem Bosakiem, co dużo mówi i się stara.
Zbojkotować należało, ale debatę w stronniczej TVP postkurskiej. Przez lata przecież opozycyjni kandydaci – całkiem słusznie – wieszali na niej psy. I co? Teraz posłusznie udali się szczerzyć zęby do szczujni. Fałsz, wstyd i żenada, ich a nie nasze, pocieszać się można zaś tylko tym, że podobna ustawka mało kogo już w Polsce interesuje. Rodaków trzeźwo myślących zajmuje raczej ochrona przed pandemią i troska o jej następstwa dla domowych budżetów i firmowych rachunków. Drożyzna i bezrobocie powracają, cofamy się do czasu wczesnego Balcerowicza, a jeden z głównych portali internetowych, nazwę z litości przemilczę, prezentuje nam cykl sylwetek męskich i żeńskich gwiazdeczek głównego wydania Wiadomości TVP. W czasach jednej z licznych dyktatur wojskowych w Nigerii prezenter tamtejszego dziennika rządowej telewizji w trakcie emisji na żywo nagle złożył kartki, oznajmił „mam już dosyć czytania tych kłamliwych wiadomości”, wstał i wyszedł ze studia. Gdyby podobnie postąpił Adamczyk – pisowska wersja Lisa, albo Lewandowska, sprawiająca nieodmiennie wrażenie zaskoczonej, że znalazła się na wizji o 19,30, byliby warci zaprzątania nimi uwagi internautów. Wtedy i tylko wtedy. Teraz nie są.
Nikt się lepiej nie dogada, niż my sami ze sobą…
Rządzący negocjują sami ze sobą. Pamiętam emocjonalny tekst Joanny Malary-Mikos w Wirtualnej Polsce, w którym apelowała, by w odniesieniu do polityków nie używać określeń rodem z psychiatrii. Intencja zacna, ale sytuacja taka, że słowo schizofrenia wydaje się trudne do ominięcia w analizie tej fazy działań władzy. Prawo do buntu i sprzeciwu ma każdy, odebranie władzy PZPR po 4 czerwca 1989 r. zawdzięczamy rokoszowi wcześniejszych satelitów tej partii, ZSL i SD, które poszukały szczęścia we współpracy z Solidarnością – ale kontestacja Gowina wyrażała się dotychczas w tym, że głosował ale nie klaskał. Dlatego opera mydlana ostatnich tygodni wydaje się przemawiać do niewielu telewidzów i internautów. Skupienie uwagi na relacjach wzajemnych Gowina i Kaczyńskiego, nawet jeśli dodamy do nich Andrzeja Dudę i Mateusza Morawieckiego, może nawet jeszcze Zbigniewa Ziobrę – jeśli okaże się przesadne, owocuje przyzwoleniem na to, by PiS wszystkie sprawy omawiało i rozstrzygało we własnym gronie. Nie na tym polega demokracja. Od tego jest parlament.
W Czechosłowacji doby praskiej wiosny w 1968 r. pojawiła się koncepcja, mająca na celu pogodzenie demokratycznych przemian, bliskich marksistom liberalnym i wyzwolonym, zapatrzonym w luminarzy zachodniej nowej lewicy takich jak Jean-Paul Sartre czy Herbert Marcuse oraz zawarowanej w ortodoksji leninowskiej zasady kierowniczej roli partii. O władzę miały – w demokratycznych, a jakże wyborach – rywalizować dwie konkurujące ze sobą partie marksistowsko-leninowskie. Kres całej zabawie położyły czołgi radzieckie, polskie, bułgarskie, węgierskie i NRD-owskie, wkraczające do Pragi, utrwalonego później w smutnej piosence miasta Hradec Kralove i setek innych miejscowości. Dziś wróg już tu jest. Nie trzeba się bać czołgów, ale stokroć groźniejszą bo wciąż niepoliczalną destrukcję niesie za sobą nieproszony przybysz z Chin, globalny wirus pandemii. Rządzący bez ustanku powołują się na powagę sytuacji, co nie przeszkadza im absorbować nas ich własnymi wirtualnymi problemami. Chociaż z naszych podatków utrzymujemy ich po to, by rozwiązywali te realne i wspólne.