Pożegnanie Jana Olszewskiego
Za jego rządów Polska zanotowała pierwszy po zmianie ustroju wzrost gospodarczy. Beneficjentami tego zwrotu wciąż pozostajemy. Jan Olszewski pozostawał jedną z nielicznych postaci, które politykę w Polsce czyniły lepszą.
To pewien paradoks, że Jan Olszewski, którego gabinet startował jako rząd przełomu, a odwołany został w nocy po przygotowaniu przez Antoniego Macierewicza listy domniemanych agentów – w przyszłych encyklopediach znajdzie się za sprawą sukcesu gospodarczego, na który zwykle pracuje się żmudnie, a nie żadnych gwałtownych przemian. Do podręczników historii trafi za sprawą pierwszego od zmiany ustrojowej wzrostu produktu krajowego brutto, jaki w kwietniu 1992 r. ogłosił jego minister Jerzy Kropiwnicki.
Paradoks to tylko pozorny, bo premier deklarował wprawdzie, że sam na gospodarce się nie zna – ale umiejętnie dobierał sobie współpracowników i potrafił słuchać. Jego doradcą ekonomicznym był m.in. późniejszy eurodeputowany Dariusz Grabowski. Umiał też Olszewski dla dobra Polski współpracować z osobami wywodzącymi się z odmiennych środowisk i tradycji – przez pół roku ministrem w jego rządzie pozostawał Andrzej Olechowski.
Wbrew zrodzonym później mitom, przyczyną odwołania gabinetu nie była lustracja, a jego los przesądzony został wiele tygodni wcześniej za sprawą sprzeciwu prezydenta Lecha Wałęsy zwalczającego go bez pardonu oraz intryg Jarosława Kaczyńskiego, marzącego wówczas o historycznej koalicji z Unią Demokratyczną, która lidera Porozumienia Centrum miała wprowadzić na warszawskie salony. Wśród cnót Jana Olszewskiego nie wymienia się zwykle politycznej skuteczności, ale to on trwale zablokował bliski realizacji pomysł tworzenia spółek komercyjnych w bazach wycofującej się z Polski armii rosyjskiej. Do tego projektu nigdy już później nie wracano. Zastopował też wiele podejrzanych przekształceń własnościowych, choć czasem ustępował, jak w sprawie Fiata, gdy powiedziano mu, że zagraniczny inwestor pozostaje jedyną szansą uratowania zakładu i związanych z nim miejsc pracy.
Cechowała go wrażliwość społeczna, nie zapominał o poszkodowanych polskiej transformacji ustrojowej. Mniej biegły okazywał się w codziennych politycznych grach, więc cynicy często wykorzystywali go bez skrupułów – jak Antoni Macierewicz w pamiętnych czerwcowych dniach 1992 roku, czy Jacek Kurski rozbijający mu partię ponad pięć lat później.
Wielki talent polityczny objawił w kampanii prezydenckiej 1995 roku. Pokazał swoją rzeczywistą twarz – uprzejmą i życzliwą zwykłym ludziom i pomimo niechęci części mediów zajął w wyborach czwarte miejsce, za Wałęsą, Kwaśniewskim i o włos za pupilem mainstreamu Jackiem Kuroniem. Odbywał niezliczone podróże po Polsce, przemawiał bez kartki i przekonywał. W Nowych Piekutach na Podlasiu, gdzie odsłaniał tablicę ku czci legendarnego antykomunistycznego partyzanta Huzara, witało go więcej osób, niż wynosiła liczba mieszkańców tej miejscowości, bo wielu uczestników dla niego przyjechało tam specjalnie. W płockim teatrze przed południem pewnej grudniowej soboty słuchało go sześćset osób. Pracowałem wtedy w TVP, więc następnego dnia zgłosiły się do mnie dziewczyny z biura Ruchu Odbudowy Polski, prosząc o nagranie robocze, żeby je spisać i umieścić w biuletynie – bo były premier, jak na adwokata przystało, mówił z głowy i nie dysponował nawet kartką z tezami swojego wystąpienia. Pomogłem wtedy z przyjemnością.
Miał poczucie humoru, korzystał z niego również, gdy był atakowany. Kiedyś Lech Wałęsa wspominał spór o umowę z polsko-rosyjską i ówczesny sprzeciw premiera tak podsumował: „Gdybym miał wtedy pistolet, Olszewskiego pod ręką, to bym go chyba zastrzelił”. Jan Olszewski dowcipną replikę znalazł błyskawicznie: – Cóż, okazuje się, że miałem szansę zginąć z ręki laureata pokojowej Nagrody Nobla.
Flagowy projekt programu Ruchu Odbudowy Polski nosił tytuł „Umowa z Polską”. Znalazł się w nim pomysł przekazania rolnikom ziemi po likwidowanych PGR-ach oraz wiele regulacji, chroniących majątek narodowy. O potrzebie strategicznej niezależności Polski od rosyjskiego gazu mówiono w tym gronie dekadę wcześniej, zanim z tezą tą zgodzili się główni eksperci od energetyki.
Nie należał do polityków, korygujących swoje przekonania w zależności od kolejnych notowań w badaniach demoskopijnych. Kiedyś podczas konferencji oznajmił stanowczo, że jako adwokat poznał okoliczności, wiążące się z karą śmierci i nigdy nie zmieni negatywnej opinii na jej temat dla poprawy wyników sondaży.
Wysoki, majestatyczny, z nienaganną adwokacką kadencją i szeroką frazą, poszczycić się mógł posągowym życiorysem, do czego zachowywał dystans. Był w Szarych Szeregach, ale sam mitygował dziennikarzy, że na tytuł kombatanta zasłużyli raczej starsi koledzy, walczący w Kedywie. Jako dziennikarz „Po Prostu” jeszcze przed przełomem październikowym 1956 roku podejmował tematy przez lata zakazane. Słynny stał się zwłaszcza artykuł „Na spotkanie ludziom z AK”, który bronił ich bohaterstwa – ale nie politycznej decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego.
Zaś mecenas Olszewski zapisał się w pamięci zbiorowej mocniej jeszcze od redaktora o tym samym nazwisku. Związany z Klubem Krzywego Koła, bronił w procesach politycznych jako jeden z nielicznego kręgu adwokatów, podejmujących ryzykowne dla kariery sprawy. Organizował pomoc prawną dla robotników, demonstrujących w Radomiu i Ursusie w czerwcu 1976, a potem poniewieranych przez władze z pogwałceniem nawet ówczesnego prawa. Zakładał Polskie Porozumienie Niepodległościowe, stawiające jasno postulaty, o których inni – z jednym wyjątkiem KPN – nie odważali się wspominać jako o zbyt daleko idących.
Do określenia „opozycja demokratyczna” – choć sam ją współtworzył – odnosił się z dystansem. Uznawał chyba, że bardziej pasuje do samotnych i izolowanych dysydentów w NRD czy Bułgarii, niż do Polski, gdzie niechęć do ustroju komunistycznego cechowała zdecydowaną większość społeczeństwa.
Łączył wiele środowisk, za jego przyzwoleniem wokół ROP powstało otwarte na przedsiębiorców Polskie Przymierze Gospodarcze, organizowane przez Dariusza Grabowskiego i Andrzeja Kieryłłę, ściągały też w okolice jego partii środowiska związkowe (Wiesław Breński) czy młodzi patriotyczni intelektualiści (Zbigniew Girzyński).
Już w wolnej Polsce pozostał jednym z polityków, którzy na nagranie zapraszają do domu, a nie umawiają się przy budce strażnika na strzeżonym osiedlu.
Mieszkanie urządzone miał pięknie i po inteligencku, bez przepychu gadżetów z Ikei i symboli statusu, pełne za to książek i gustownych pamiątek. Rozmawiało się z nim znakomicie. Gdy w parę lat po tym, jak przestał być posłem, spotkałem go jako gościa jakiejś konferencji na korytarzu sejmowym, do powiedzenia miałem mu jedno: – Bardzo Pana tu brakuje, Panie Mecenasie.
To prawda, będzie nam go brakowało.