Ambasador Polski w Kijowie powinien podobać się nie Ukraińcom i Amerykanom, tylko polskiej opinii publicznej, w tym organizacjom kresowym. Charakterystyczne, że bliscy PiS dziennikarze – sygnatariusze listu protestacyjnego przeciw odwołaniu Jana Piekło z tej placówki nie sprzeciwiali się wcześniej brutalnemu przejmowaniu mediów publicznych w Polsce przez rządzących. To jak z tą demokracją?
W kwestii naszych relacji z Ukrainą – zwłaszcza ostatnio… jest się czym martwić.
Ulicami Kijowa dopiero co przeszedł wielotysięczny marsz ku czci Stepana Bandery, historycznego lidera nacjonalistów, odpowiedzialnego za czystki etniczne dokonywane z wymyślnym okrucieństwem na ludności polskiej. Parlament ukraiński zamiast odbudowywać kraj po rządach Wiktora Janukowycza – zajmuje się celebrowaniem 110 rocznicy urodzin tegoż Bandery. Radni obwodu lwowskiego – dla Polaków szczególnie istotnego ze względu na tradycję i obecną liczebność naszej ludności – ustanowili nawet rok Bandery.
Taką zapłatę otrzymuje Polska za blankietowe, a nie warunkowe poparcie, trzykrotnie udzielone Ukraińcom: przy uznawaniu ich niepodległości, gdy odrywali się od ZSRR, w trakcie Pomarańczowej Rewolucji oraz Euromajdanu. Na powtórzone – pod naciskiem światowej opinii po pierwotnych fałszerstwach – wybory prezydenckie w których zwyciężył Wiktor Juszczenko wysłaliśmy najwięcej obserwatorów spośród wszystkich krajów. Kiedy trwał Euromajdan, polskie stacje nadawały poruszający teledysk zespołu Taraka „Podaj rękę Ukrainie” ze słowami: twój przyjaciel dziś w wielkiej znalazł się potrzebie. Podąża drogą, która poprowadziła ciebie. Szcze ne wmerła, szcze ne wmerła Ukraina, Kiedy razem jesteśmy jak rodzina. Gdy za politykę rządu polscy sadownicy zapłacili ogłoszonym przez Władimira Putina embargiem – nie urzędnicy z MSZ lecz bezpartyjni samorządowcy z Mazowieckiej Wspólnoty zorganizowali w Hali Mirowskiej wielki mityng, zachęcający do masowego kupowania na przekór Kremlowi krajowych jabłek. A klasa średnia w kawiarniach przy placu Trzech Krzyży demonstracyjnie zamawiała wtedy cydr zamiast czerwonego wina…
Na dzisiejsze kontakty nie przekłada się zupełnie żaden wątek ukraińskiej wdzięczności za poparcie przez nas ich aspiracji niepodległościowych i proeuropejskich: kult mordującej przed laty Polaków i kolaborującej z hitlerowcami Ukraińskiej Powstańczej Armii stał się częścią polityki historycznej rządzących w Kijowie. Polska zaś wciąż nie może się doprosić cywilizowanego traktowania upamiętnień nastoletnich Orląt Lwowskich.
Tymczasem gdy prezydent Andrzej Duda postanowił odwołać polskiego ambasadora w Kijowie Jana Piekło – z protestem przeciwko tej decyzji wystąpili sygnatariusze listu mocno go wychwalającego. Znaleźli się wśród nich dziennikarze, których nie kojarzę zupełnie z krytycyzmem wobec ekipy „dobrej zmiany”.
W publicznej dyskusji przytacza się korzystne dla Jana Piekło argumenty, że pozostaje ceniony przez Amerykanów i samych Ukraińców. Nie po to jest ambasador. Powinien być akceptowany przez polską opinię publiczną, w tym środowiska kresowe, reprezentujące tych, którzy swoje korzenie wywodzą z terenów obecnego państwa ukraińskiego. Wiemy, że nie był. Jan Piekło naraził się tym kręgom nazwaniem rzezi wołyńskiej… epizodem bratobójczej wojny. Na list w jego obronie w ostro negatywny sposób zareagował ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski.
Polski Senat wkrótce po zmianie ustrojowej potępił wysiedlenia ludności ukraińskiej, dokonane w 1947 r. przez komunistyczne władze. Ukraińcy nie zdobyli się nawet na podobne, jednoznaczne napiętnowanie dokonanej przez ich przodków rzezi wołyńskiej.
Przed dekadą prezydenci Wiktor Juszczenko i Lech Kaczyński wspólnie oddawali hołd ukraińskim ofiarom w Pawłokomie. Świetnym pretekstem do otwartej dyskusji mógł się niedawno stać wybitny film „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Ukraińcy jednak, zamiast zastanowić się krytycznie nad tym, co zdarzyło się przed 75 laty, uchwalają paragrafy, penalizujące taką refleksję.
Władze z PiS pozostają wobec swojego sojusznika, oligarchy Petra Poroszenki całkowicie bezradne. Paradoksalnie można powiedzieć, że nominaci Jarosława Kaczyńskiego przez ostatnie trzy i pół roku popełnili w stosunkach z Ukrainą te wszystkie błędy, które we własnej propagandzie zwykli przypisywać polityce zagranicznej poprzedników: pozostawali na kolanach, wykazali się imposybilizmem i wyznawali publicznie pedagogikę wstydu. Długo można by się z tego natrząsać, ale kresowian i ich potomków wcale to nie rozśmieszy.
Problem nie dotyczy tylko historii. Nie wiemy nawet, ilu Ukraińców pracuje w Polsce. Nie znamy reperkusji ich masowego zatrudniania dla krajowego rynku pracy, poza oczywistą konkluzją, że nie poprawi to sytuacji Polaków. Nie umiemy oszacować demograficznych następstw sytuacji, w której nasi rodacy w liczbie 2,5 mln wyjeżdżają za chlebem na Zachód, a ich pracę za pół ceny wykonują przybysze zza Buga.
Nie wiem, jakim ambasadorem RP w Kijowie okaże się dotychczasowy wiceszef dyplomacji Bartosz Cichocki. Ale niemal pewne wydaje się, że gorzej już nie będzie…
Może wreszcie… dobra zmiana?