Niekorzystnymi wydarzeniami w polskiej piłce nożnej z ostatnich dni dałoby się w normalnych warunkach obdzielić kilka nieudanych sezonów. Najpierw z gry w reprezentacji zrezygnował najlepszy zawodnik Robert Lewandowski, obrażony, że trener Michał Probierz odebrał mu opaskę jej kapitana. Tyle, że decyzja stanowiła reperkusję faktu, iż nasz mistrz w drużynie narodowej – inaczej niż w klubie Barcelona – występować nie chciał, bo czuł się zmęczony. Reprezentacja już bez Lewandowskiego, ale jeszcze przez Probierza prowadzona, przegrała z nie zaliczaną do tuzów Finlandią w eliminacjach Mistrzostw Świata, co oznacza, że po raz pierwszy od 11 lat możemy nie pojechać na finały. Dzień po porażce Probierz zrezygnował.

Jednak żeby wszystkie te zdarzenia osadzić we właściwym kontekście, przypomnieć wypada, że o pozycji kraju w futbolu decyduje nie jeden niefortunny mecz, lecz ostatni Mundial. A na Mistrzostwach Świata w Katarze w 2022 r. Polska zajęła piętnaste miejsce, najlepsze od 1982 r. – wyższe niż nasza gospodarka, bo zwykle ekonomiści plasują nas na 21-22 pozycji w świecie. Nie mamy się więc czego wstydzić, zważywszy, że na katarskim turnieju przegraliśmy tylko – i to w obu wypadkach  honorowo – z późniejszym mistrzem świata Argentyną i wicemistrzem Francją. Wygraliśmy za to z Arabią Saudyjską, która z kolei jedyna pokonała zwycięskich później Argentyńczyków, od lat inwestuje miliardy w rozwój futbolu, a w Katarze ze względu na sprzyjający jej klimat grała jak u siebie. Zremisowaliśmy z wyżej notowanym Meksykiem. W całym turnieju dwie bramki strzelił Lewandowski, któremu akurat wtedy chciało się grać w biało-czerwonych barwach. Zaś nasz bramkarz Wojciech Szczęsny we wspomnianym meczu z Argentyną obronił rzut karny egzekwowany przez Leo Messiego, uznanego za najlepszego piłkarza świata, o który to laur Lewandowski od lat zabiega bezskutecznie.                                                   

Polacy wciąż potrafią grać

Także tegoroczne rozgrywki pucharowe klubów dowiodły, że Polacy potrafią grać w piłkę nożną. W gronie 24 najlepszych zespołów kontynentu znalazły się dwa polskie. W ćwierćfinale LIgi Konferencji wystąpiły Jagiellonia Białystok i Legia Warszawa. Obie ekipy odpadły w walce z późniejszymi finalistami.

Nasi zawodnicy zaznaczają też obecność w obcych drużynach. Lewandowski od lat najsilniej – kolejno w barwach Borussi Dortmund, Bayernu Monachium a teraz Barcelony – ale nie jest jedyny. W tegorocznym finale najbardziej prestiżowej Ligi Mistrzów wybiegł na boisko w koszulce mediolańskiego Interu Nicola Zalewski. Kiedy walczyliśmy o awans na katarski Mundial, w barażowym meczu z wyżej notowaną Szwecją bramki rozstrzygające o naszej tam obecności wbili kolejno Lewandowski i Piotr Zieliński, podobnie jak Zalewski doskonale radzący sobie na co dzień w Serie A tym samym Interze Mediolan, drugim zespole Europy.

Jednak chociaż wynik w Katarze okazał się najlepszy od czasów legendarnego.trenera Antoniego Piechniczka i jego drużyny narodowej z lat 80. – rozpętała się nagła histeria. Do piłkarzy i selekcjonera domorośli eksperci mieli pretensje o styl. Chociaż wiadomo, że futbol to nie jazda figurowa na lodzie. Liczy się bardziej rezultat na boisku niż piękno gry, aczkolwiek najlepiej oczywiście połączyć jedno z drugim, jak potrafiły to trzecie na świecie ekipy selekcjonerów Kazimierza Górskiego (1974 r.) i właśnie Piechniczka (1982 r.). Pomimo że 15. lokata w Katarze okazała się wynikiem ponad stan i oczekiwania – po powrocie autora tego sukcesu Czesława Michniewicza zwolniono z posady trenera, zamiast dać mu premię i podwyżkę.Teraz jest dużo gorzej: nie mamy ani sukcesu – ani selekcjonera reprezentacji narodowej. Po porażce z Finami, którzy potęgą pozostają ale w hokeju na lodzie nie w futbolu – sytuacja naszego zespołu w grupie okazuje się trudna. Faworytami pozostają grający na razie bez strat Holendrzy, z którymi dzielnie zmagaliśmy się, ostatecznie przegrywając w samej końcówce, przed rokiem na Euro. W grze o Mundial to raczej oni osiągną bezpośredni awans z pierwszego miejsca. Nam zaś feralne 1:2 w Helsinkach utrudnia nawet skuteczną walkę o baraże, czyli możliwość zdobycia biletów do Ameryki Pn, gdzie za rok ten turniej się odbędzie, w dodatkowych meczach z drugimi w tabelach zespołami z innych grup eliminacyjnych.                                          

Co daje szansę na przejście do historii

W piłce nożnej kto nie gra regularnie z najlepszymi – ten zalicza się do pośledniej kategorii. Dlatego przez pierwsze powojenne ćwierćwiecze do rangi legendy urósł nasz jedyny udział w przedwojennych Mistrzostwach Świata w 1938 r. i porażka po dogrywce 5:6 z Brazylią z legendarnym Leonidasem w składzie. I Polacy jak święto narodowe fetowali pierwszy nasz powojenny tam awans, po zwycięskim remisie 1:1 na Wembley, gdzie 17 października 1973 r. bohaterem okazał się bramkarz Jan Tomaszewski nazwany wtedy “człowiekiem, który zatrzymał Anglię”. Złotego gola strzelił Jan Domarski, gdy po precyzyjnym podaniu Grzegorza Laty piłka niespodziewanie zeszła mu z nogi, co kompletnie zmyliło Petera Shiltona, wtedy jednego z najlepszych goal-keeperów świata. Zaś mózgiem i kapitanem drużyny był Kazimierz Deyna.W latach 1974, 1978, 1982 i 1986 r. graliśmy nieprzerwanie w czterech kolejnych finałach Mistrzostw Świata. Już w pierwszym po wojnie naszym w nich udziale pokonaliśmy zarówno renomowane piłkarsko: Argentynę i Brazylię, jak zamożniejsze od nas i lepiej wtedy urządzone Włochy, Szwecję i Jugosławię. Grzegorz Lato został królem strzelców turnieju w RFN. Zaś Kazimierz Deyna – trzecim piłkarzem Europy. Podobnie jak w 1982 r. Zbigniew Boniek, kiedy w walce o trzecie miejsce w świecie pokonaliśmy Francję.

Sukcesy reprezentacji stały się dla naszych piłkarzy trampoliną do zdobycia laurów w renomowanych klubach zagranicznych: Boniek wygrał Puchar Europy (ówczesny odpowiednik Ligi Mistrzów) z  turyńskim Juventusem, zaś bramkarz Józef Młynarczyk z portugalskim FC Porto.Ale też właśnie Boniek, po pamiętnym zwycięskim, ale i tragicznym (w wyniku zajść na trybunach zginęło 39 kibiców) pucharowym finale na brukselskim stadionie Heysel, w odróżnieniu od Lewandowskiego teraz, wcale nie zapragnął wtedy wypocząć – tylko wsiadł do podstawionej przez klub awionetki, żeby zdążyć na decydujący o awansie do kolejnych Mistrzostw Świata mecz reprezentacji Polski. Do Tirany dotarł nad ranem. Na boisku właśnie on przesądził o wyniku spotkania.

Robert Lewandowski może mieć traumę i żal, że kiedyś w Legii Warszawa nie poznano się na jego talencie. Nie chciano go tam, uznano, że się na boisko nie nadaje. Wiemy, że teraz ma status celebryty, powszechną rozpoznawalność, co skłania do gwiazdorskich kaprysów.  Do historii piłki nożnej jako wielcy zawodnicy przechodzą nie ci, co intrygami zwalniają trenerów – tylko tacy, którzy na boisku potrafią odwrócić losy meczu. Jak Boniek w trakcie hiszpańskiego Mundialu, strzelający trzy gole Belgii, co sprawiło, że w kolejnym meczu ze Związkiem Radzieckim bezbramkowy remis okazał się dla nas zwycięski i nie tylko dawał nam przepustkę do grona najlepszej czwórki w świecie, ale powód do dumy w trudnym czasie stanu wojennego (1982 r.).

Lewandowski zdobywał trofea, najwięcej z Bayernem, ale z reprezentacją narodową wielkich sukcesów jeszcze nie odniósł. A to mundiale, nie puchary, czynią piłkarza nieśmiertelnym.

Za rok, w trakcie Mistrzostw Świata w USA, Kanadzie i Meksyku – Robert Lewandowski będzie miał niespełna 38 lat. Dla piłkarza to wiek podobny jak dla pisarza osiemdziesiątka: ostatnia okazja, żeby odnieść życiowy sukces. W realu, nie celebryckiej bańce. Ukoronować piękną karierę. Zostać już nie panem z reklamy i sesji w kolorowej prasie z żoną Anną – ale po prostu bohaterem narodowym, jak Tomaszewski i Deyna po Wembley, Lato i Andrzej Szarmach na turnieju w 1974 r. w RFN czy Boniek i Włodzimierz Smolarek w osiem lat później w Hiszpanii. Wcześniej trzeba jednak wybiec na boisko i na awans na ten Mundial zapracować.

Fatalnie się złoży, jeśli Polski wśród 48 uczestników turnieju zabraknie, bo sam w nim udział – to niezawodny marketing narodowej marki. Czy nam się to podoba czy nie, więcej ludzi na kuli ziemskiej zwraca uwagę na skład półfinałów piłkarskich mistrzostw globu niż na narodowość laureatów Nagród Nobla.  Mamy więc o co walczyć.  Gdy zaś sukces stanie się faktem, łatwiej przyjdzie zmierzyć się z barierami rozwoju polskiej piłki: preferowaniem zagranicznych zawodników, podsuwanych klubom przez łasych na zyski menedżerów. Opłatami za samą możliwość treningu, blokującymi szanse sprawdzenia się na boisku rodzimej zdolnej piłkarsko młodzieży. Ekspansywną subkulturą kibolską, zamieniającą otoczkę futbolu w tumult i awanturę, co odstrasza “normalsów” od chodzenia na mecze.

Czy wreszcie – brakiem systemu wyłaniania naprawdę zdolnej młodzieży, w tym również  takiej, której kariery właśni rodzice nie chcą lub nie są w stanie wspierać. Piłkarze cudownych drużyn Górskiego i Piechniczka nie wywodzili się przecież z elit lecz z małych miasteczek.

Rękę podali im skutecznie mądrzy ludzie z klubów górniczych i hutniczych, portowych czy kolejarskich, których po zmianie ustrojowej nie zawsze umieli zastąpić w tej roli guru czy mecenasów młodych talentów samorządowcy lub sponsorzy prywatni. Alternatywą  – jeśli ludzie, od których zależy przyszłość polskiej piłki nie wezmą się do roboty – pozostaje długotrwała stagnacja. Znamy ją z początku zmian ustrojowych, kiedy to trzy razy z rzędu (1990, 1994, 1998) nie udało nam się awansować na mundiale, co sprawiło, że nie grając z najlepszymi, oddaliliśmy się od nich o lata świetlne.

I kiedy na Mistrzostwa Świata wreszcie powróciliśmy, długo nie potrafiliśmy wyjść z grupy, co przedtem (1974-86) zawsze się udawało. Przegrywaliśmy z Koreą, Ekwadorem, Senegalem czy Kolumbią. Katarski turniej sprzed trzech lat pokazał, że nadrobiliśmy zaległości. Smętnie byłoby, gdybyśmy się teraz w pół drogi zatrzymali. Za całe uzasadnienie mając w dodatku sławetne: znowu sami sobie to zrobiliśmy… Zwłaszcza, że Polacy nie oduczyli się wcale pięknej gry w piłkę nożną, co zawsze powtarzać warto…         

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 8

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here