Lapsus linguae czyli co ślina na język przyniesie
Antoni Macierewicz miał swoje skróty myślowe, bo używając tego terminu się wyłgiwał od odpowiedzialności za własne stwierdzenie, że większość szefów polskiej dyplomacji po zmianie ustrojowej wywodziło się z dawnych służb bezpieczeństwa. Zaś Barbara Nowacka znajduje podobne alibi: “ministra” edukacji przejęzyczeniem tłumaczy swoje niedawne – i niesławne – słowa, że obozy zagłady zbudowali polscy naziści. Pozostaje mieć nadzieję, że podobny lapsus linguae nie przytrafi się jej przy okazji najbliższego rozpoczęcia roku szkolnego, które jak wiemy, przypada jak zawsze 1 września. A ta data chyba nawet jej z czymś jeszcze poza pierwszym dzwonkiem się kojarzy. Chociaż być może przeceniam panią minister, skoro bezmiar jej ignorancji nie po raz pierwszy szokuje.
Na razie Nowacka pozostaje na stanowisku “ministry” edukacji, co dowodzi ogromnej tolerancji premiera Donalda Tuska – przecież historyka z wykształcenia, o czym pisze obszernie w innym tekście PNP 24.PL – albo postępującej nieuchronnie utraty przez niego kontaktu z rzeczywistością. Tak wrażliwy na przeszłość od sprawy dziadka z wermachtu, kiedy to oczywiste łajdactwo Jacka Kurskiego (dziadek Tuska służył bowiem rzeczywiście w niemieckiej armii, ale z niej zdezerterował do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie) dotknęło obecnego premiera osobiście i kosztowało go szansę na prezydenturę, teraz Tusk nie reaguje w ogóle, co rodzi pytanie, na co właściwie czeka.
Polacy słusznie mieli przed laty pretensje do Baracka Obamy, prezydenta Stanów Zjednoczonych wprawdzie nam życzliwego, ale wychowanego na Hawajach, odnajdującego korzenie rodzinne w Kenii i kompletnie nie rozumiejącego europejskich spraw ani realiów o bez porównania mniej obraźliwe od formuły Nowackiej, chociaż dla nas uprzykrzone sformułowanie: “polskie obozy śmierci”. Wtedy przynajmniej zdawkowe przeprosiny zostały wypowiedziane.
Teraz mamy do czynienia wyłącznie z niewybrednym wyłgiwaniem się, przywodzącym na myśl wykręty Antoniego Macierewicza, od którego przywołania ten skromny szkic się zaczyna. Jak się wydaje – sposób podejścia do odpowiedzialności za słowo dawnego autora afery teczkowej wciąż wydaje się wyznaczać standard w tej materii.
Historia ceniona jako źródło cytatów i listy rocznic do obejścia
Nowacka pokazała, że nie nadaje się na szefową resortu edukacji, z jednego oczywistego powodu: historia znajduje się w szkolnych programach jako jeden z przedmiotów.
Zaprząta jednak w niewielkim stopniu myśli polityków, w większym bez porównania – ich marketingowców wyłącznie jako źródło przywołań, cytatów i wykazu rocznic do obejścia w kampaniach wyborczych. A nie jako punkt wyjścia do przemyśleń.
Dużo wcześniejsza wypowiedź minister pracy i polityki społecznej Agnieszki Dziemianowicz-Bąk, zestawiajaca na jednym poziomie jako niegodnych upamiętnień: Józefa Kurasia “Ognia”, który z Niemcami jako dowódca partyzantów na Podhalu walczył podobnie zaciekle jak potem z komunistami, a ci pierwsi wymordowali mu całą rodzinę – z kolaborującą z Niemcami Brygadą Świętokrzyską Antoniego Dąbrowskiego “Bohuna”, w porozumieniu z tymiż wycofującą się pod bronią w trakcie radzieckiej ofensywy – dowodzi, że ignorancja historyczna stanowi powszechną przywarę polityków. Również pełniących wysokie stanowiska państwowe, co szokuje tym bardziej, że – o czym piszę w innym miejscu PNP 24.PL – dwaj kolejni premierzy Mateusz Morawiecki i Donald Tusk, rządzący nami w sumie przez osiem ostatnich lat – to właśnie historycy z wykształcenia.
Przeszłości nie znają, więc i o wizję przyszłości trudniej
Brak spójnej i przekonującej wizji przyszłości Polski ze strony czołowych polityków, stosownej do trudnych czasów, niepokoi nas szczególnie, na kilka miesięcy przed wyborami prezydenckimi. Wynika zapewne również z ignorancji, jaką wobec przeszłości z kolei przejawiają.
Trudno bowiem wyciągać wnioski z historii na użytek współczesności i z pożytkiem dla przyszłości, jeśli o historii własnego kraju nie ma się… no właśnie, zielonego, bladego, czy jak w wypadku Nowackiej pasuje to najlepiej, czerwonego pojęcia…
Również o kandydacie formalnie obywatelskim ale wspieranym przez PiS, Karolu Nawrockim w tym akurat kontekście – strata czasu mówić. Jako prezes Instytutu Pamięci Narodowej miał mnóstwo okazji, by wykazać się dbałością o przeszłość. Przykład Jana Józefa Kasprzyka, byłego szefa Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, który zyskał sobie szczery szacunek obu tych środowisk, dowodzi, że nawet pisowska afiliacja nie wyklucza możliwości pożytecznych działań ani promowania sensownych upamiętnień. Nawrockiego jednak, obojętne w tym wypadku, czy prezydentem zostanie czy nie, w roli głównego historyka kraju, bo tak interpretować można funkcję prezesa IPN, zapamiętamy głównie za sprawą kłód, jakie rzucał pod nogi Michała Siedziako, autora biografii Mariana Jurczyka. Bohater książki to sygnatariusz porozumień szczecińskich z 1980 r., konkurent Lecha Wałęsy do przywództwa NSZZ “Solidarność” na gdańskim zjeździe w Olivii w rok później, a przy tym postać o formacie rodem z tragedii greckiej (komunistyczna służba bezpieczeństwa zamordowała mu syna i synową).
Herostratesowa sława – od czasów ateńskiego szewca, co w odróżnieniu od prezesa IPN boksu nie uprawiał, tak się to w historii nazywało…