Polska myśl i obca fuszerka

0
23

Edward Iordanescu przestaje być trenerem warszawskiej Legii, co interesuje głównie piłkarskich kibiców. Zanim Rumun dostał dymisję od władz polskiego klubu, sprowadził zespół na dziesiąte miejsce w Ekstraklasie (chociaż Legia od lat ma w niej, w konkurencji z poznańskim Lechem, jeden z dwóch najwyższych budżetów), odpadł z nim na własnym stadionie przegrywając z Pogonią  Szczecin z Pucharu Polski, co zmniejsza szansę na obecność w kolejnym sezonie w Europie w pucharach. A akurat tam Legia niedawno sobie nieźle poradziła, wygrywając z wyżej notowanym Szachtarem Donieck, co stanowi jedną z nielicznych zasług Iordanescu. 

Ciekawa za to dla wszystkich okazuje się prawidłowość – nie tylko w sporcie obecna, chociaż w piłce nożnej wręcz kliniczna – szukania kolejnych mężów opatrznościowych za granicą. Po objęciu krajowych drużyn – czy to reprezentacji narodowej, jak kiedyś Holender Leo Beenhakker a potem kolejni Portugalczycy, czy klubów – zawodzą na całej linii.

Nie inaczej, zauważy ktoś słusznie, dzieje się w polskich mediach audiowizualnych. Amerykański właściciel TVN nie tylko nie podniósł jej do poziomu CNN, ale dopuścił na jej antenie do praktyk, na które u siebie w USA nigdy by nie pozwolił: jak antysemicki wybryk Moniki Olejnik w programie na żywo (zaczepka pod adresem żony Radosława Sikorskiego, Anny Applebaum) czy propagandowa napaść obrażająca dobrą pamięć Polaków o Janie Pawle II, zmontowana na podstawie materiałów dawnej komunistycznej służby bezpieczeństwa. Pod względem wiarygodności “amerykańska” chociaż polskojęzyczna TVN ustępuje reprezentującemu rodzimy kapitał Polsatowi, co oddają liczne sondaże przeprowadzane wśród publiczności telewizyjnej. Zaś pod względem jakości programu i respektowania reguł sztuki zawodowej – wciąż mogłaby się wiele nauczyć, gdyby tylko chciała od publicznej TVP. Zatrudnia zresztą na masową skalę jej byłych pracowników, co wychodzi taniej, niż wyszkolenie własnych.

Jednak to, co w branży telewizyjnej pozostaje efektem niezbyt skrywanych intencji – Amerykanie chcą mieć wpływ na politykę na “wschodniej flance NATO”, a że uważają nas trochę za taką drugą Turcję, zależy im tylko na respektowaniu ich interesów a nie robieniu u nas telewizji dobrej, wiarygodnej czy ciekawej – w wypadku piłki nożnej nabiera formatu na wpół religijnego. Kultu kolejnych wybawców, ściągniętych za wielkie pieniądze z zagranicy. Iordanescu nie był pierwszym ani ostatnim z nich..

                        Dymisja zamiast nagrody czyli jak karano polskich trenerów za sukces

Kiedy polski selekcjoner Jerzy Brzęczek doprowadził drużynę narodową do finałów Euro – zamiast premii otrzymał dymisję. Zastąpił go marny trener z Portugalii Paulo Sousa, który już finały tego samego turnieju przegrał sromotnie. Dopiero wtedy się na nim poznano. Ale nie zakończyło to wcale serii eksperymentów z trenerami-hochsztaplerami z Portugalii.

I znów ofiarą okazał się zasłużony polski selekcjoner, mogący pochwalić się rzeczywistym sukcesem. 

Na poprzednich Mistrzostwach Świata polska reprezentacja prowadzona przez Czesława Michniewicza zajęła piętnaste miejsce, najlepsze od czasów legendarnego Antoniego Piechniczka (Mundial w Meksyku w 1986 r.). Na turnieju w Katarze w 2022 r. po raz pierwszy od 36 lat wyszliśmy z grupy, a przegraliśmy tam tylko, honorowo, różnicą za każdym razem tylko dwóch bramek, z najlepszymi drużynami: mistrzem Argentyną i wicemistrzem Francją. Zremisowaliśmy z wyżej od nas notowanym Meksykiem. Pokonaliśmy bogatą Arabię Saudyjską, która jako jedyna na katarskim Mundialu wygrała z Argentyną. Pomimo to wobec Michniewicza rozpętano bezprzykładną histerię, pod pretekstem, że reprezentacja gra… brzydko. Mniejsza z tym, że skutecznie. A futbol to nie łyżwiarstwo figurowe ani nawet skoki narciarskie, gdzie za styl przyznaje się noty.

Beneficjentem całego zamieszania okazał się kolejny szkoleniowiec z Portugalii. Michniewicza zastąpił Fernando Santos, znów z jak najgorszym skutkiem. Przegrał wszystko, co tylko możliwe.

Ani jeden zagraniczny trener nie osiągnął efektów w pracy z polską reprezentacją. A skoro nasze kluby w ogóle sukcesów nie odnoszą (ostatni to ćwierćfinał Legii w Lidze Mistrzów przed ponad półwieczem), bo trudno poważnie za nie uznać awanse w  najmniej prestiżowej Lidze Konferencji – szczegółową analizę w ich materii można sobie darować. 

           Kto tworzy opinię czasem pod stołem zarabia

Pomimo to, kiedy swego czasu Grzegorz Lato, dawny król strzelców Piłkarskich Mistrzostw Świata z 1974 r. a potem prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej publicznie zachwalał “polską myśl szkoleniową” w futbolu – stało się to obiektem niezliczonych żartów.        

Wiadomo jednak, że opinie w polskim futbolu nie zawsze kreuje się w czysty sposób. Część komentatorów sportowych doradza przy transferach piłkarzy czy wręcz otwarcie się nimi zajmuje. Niektórzy mają ambicje polityczne, które dopiero z czasem ujawnili, jak operetkowy kandydat na prezydenta w br. r. Krzysztof Stanowski ze swoim “Kanałem Zero”. Teraz zatrudnia u siebie menażerię do niedawna pisowską (partyjne “Nowe Państwo” z przyległościami). 

Lato jednak, chociaż jego oratorskie umiejętności snajperskim nie dorównują, w kwestii zasług polskiej myśli szkoleniowej powiedział prawdę szczerą i całą. I tylko prawdę. Wszystkie bowiem sukcesy reprezentacji zawdzięczamy trenerom z Polski.

Drużynę, która najpierw na olimpiadzie w Monachium (1972 r.) zdobyła złoty medal po finale z Węgrami, a potem po zwycięskim remisie z Anglikami na Wembley (1973 r.) wywalczyła dla nas pierwszy po wojnie awans do finałów Mistrzostw Świata (1974 r.), gdzie wywalczyła trzecie miejsce, pokonując m.in. Argentynę, Włochy i Brazylię trenował Kazimierz Górski. Srebra z kolejnej olimpiady, w Montrealu (1976 r.)  do listy sukcesów mu nie dopisuję, bo wtedy uznano je za klęskę. Inaczej było w Barcelonie w 1992 r, kiedy na igrzyskach ten sam rezultat osiągnął Janusz Wójcik. Był to ostatni jak dotąd medal polskich piłkarzy.

Wróćmy jednak do Mundiali: w Argentynie (1978 r.) Jacek Gmoch doprowadził narodową drużynę do piątego miejsca. Antoni Piechniczek w cztery lata później w Hiszpanii – znów do trzeciego. O wynikach “drugiego Piechniczka” (Meksyk) i Michniewicza (niedawny Katar) była już mowa. Nasz nalepszy rezultat na Euro (ćwierćfinał w 2016) podobnie zawdzięczamy polskiemu selekcjonerowi Adamowi Nawałce.

Eksperymenty z portugalskimi trenerami, z których jeden po prostu porzucił polską drużynę narodową niczym kiedyś Francuz Henryk Walezy nasze królestwo – doprowadziły do ugruntowania wśród kibiców opinii, że przynajmniej reprezentację powinien prowadzić polski szkoleniowiec. Jak teraz Jan Urban.  Który na razie wygrywa lub przynajmniej jak w Holandii, niczym Górski na Wembley… zwycięsko remisuje. 

                           Jak mit rycerza gościa rozbił się o skały Gibraltaru

Mit rycerza gościa, co z niczego sukces wykreuje, pokutuje natomiast w polskim futbolu klubowym. Z opłakanym jak widzimy na przykładzie stołecznej Legii skutkiem. Chociaż kiedy w ostatnich latach jakaś polska drużyna próbowała wyrosnąć ponad przeciętność – za każdym razem stanowiło to zasługę rodzimego trenera. Marka Papszuna w wypadku Rakowa Częstochowa czy Adriana Siemieńca w białostockiej Jagiellonii. Za to trenowany przez Nielsa Fredriksena z Danii, który pensji miesięcznej ma 150 tys złotych aktualny mistrz kraju poznański Lech przegrał niedawno w Lidze Konferencji z Lincolnem z Gibraltaru. Od Legii i jej niedawnych porażek zaczęliśmy ten skromny artykuł.               

Cyrk na Łazienkowskiej dobiegł końca – podsumowuje w internetowym wydaniu dymisję Iordanescu dziennik “Fakt”.  Już po odwołaniu rumuński trener paplał coś o “feelingu”. Szkoda, że nie o piłce nożnej, na której miał się jakoby znać tak doskonale.

Zobaczymy, kto nastanie teraz w Legii. Kolejny szarlatan z importu czy przedstawiciel pogardzanej polskiej myśli szkoleniowej. Bajka Ignacego Krasickiego się przypomina: znów wół był ministrem i wszystko naprawił. Tyle, że nie ministerialnej głowy tu potrzeba. Zdrowy rozsądek i biznesowe rozeznanie właściciela wystarczą. Wystarczy nie poddać się psychozie…

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here