Względny sukces Sławomira Menztena – z odtrąbieniem go wciąż warto być ostrożnym, bo sondaże to jeszcze nie wybory – nawet na obecną skalę ośmiesza zarówno rządzących jak partię Jarosława Kaczyńskiego, skoro niespodziewany beneficjent badań opinii publicznej nie ma własnych ani nawet życzliwych mediów poza społecznościowymi i całkiem niszowym “Najwyższym Czasem”. Jednak tak jak przed pięciu laty Krzysztof Bosak zdobywając w wyborach prezydenckich 7 proc głosów przebił szklany sufit zawieszony dla konserwatywnych liberałów w czasach Janusza Korwin-Mikkego o parę punktów niżej (nawet jeżdżenie w kampanii na słoniu nie pomagało), tak teraz nadzwyczaj mało wyrazisty Mentzen pomimo konkurencji wywodzącego się z tego samego obozu Grzegorza Brauna pozyskuje poparcie trzykrotnie większe niż wtedy Bosak. Ten ostatni w trzy lata po czwartym miejscu w wyborach prezydenckich został wicemarszałkiem Sejmu a decyzję o dopuszczeniu go do tej funkcji podjął osobiście Donald Tusk.
Kim zostanie po tych wyborach Sławomir Mentzen? Każde stanowisko może objąć, chciałoby się odpowiedzieć. Nie do końca bowiem wiadomo, co go interesuje. I na czym, poza pieniędzmi, które już ma i władzą, po którą dopiero zmierza, naprawdę zależy kandydatowi Konfederacji. Korwin uchodzi nieco za – powiedzmy elegancko – wariatuńcia, jak podobno mawiano przed wojną, ale chociaż brydżystą jest znakomitym: w trudnych czasach przy stoliku do tej gry zarabiał na życie. Były wszechpolak Bosak to z kolei celebryta, świetnie tańczy, nawet z gwiazdami, a ponadto uchodząc przez lata za fundamentalistę zrozumiał jednak, że premierowi się nie odmawia, co przed laty ogłosiła inna gwiazdeczka Ewa Wachowicz, kiedyś rzeczniczka rządu, teraz specjalistka medialna od kuchni polskiej: nie tej politycznej lecz w dosłownym znaczeniu.
Efekt rozmowy Bosaka z Tuskiem okazał się korzystny dla nich obu: poseł Konfederacji został niespodziewanie najsprawniejszym wicemarszałkiem Sejmu a Tuskowi nikt już nie zarzuci, że opozycji do prezydium tej izby nie dopuszcza.
Sukces Mentzena okazuje się jednak nie mieć specjalnie indywidualnego charakteru ani znajdować wytłumaczenia w osobowości walczącego o drugą turę kandydata na prezydenta. Sprzęga się z podobnie wysokim poparciem dla jego macierzystej Konfederacji w sondażach mierzących popularność partii politycznych. Gdyby teraz odbywały się wybory do Sejmu, to “Konfa” mogłaby wybierać, z kim chce rządzić Polską: z Koalicją Obywatelską czy Prawem i Sprawiedliwością. W wielu badaniach do przyszłego Sejmu wchodzą tylko te trzy partie. Podobnej sprawczości nie miała w Polsce w historii odrodzonej demokracji żadna formacja z wyjątkiem PSL przed trzydziestu laty. To wtedy Waldemar Pawlak na pytanie, kto po wyborach będzie rządzić odpowiadał krótko: – Koalicjant Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Zaś odpowiadając na moje z kolei pytanie, czym on sam jest lepszy od Mentzena a Trzecia Droga od Konfederacji, zadane może ze trzy miesiące temu, marszałek Szymon Hołownia użył jednego kluczowego słowa: sprawczość.
Dziś, w świetle badań, w których uzyskuje trzy razy mniej od Mentzena, a Trzeciej Drogi nie ma w przyszłym Sejmie – brzmi to jak okrutna autoironia.
Fajny facet obiecuje Polskę bez podatków
Mentzen wygrywa na tym, że jest fajny – przynajmniej w potocznym odbiorze. I obiecuje Polskę bez podatków. Na pytanie, z czego w takim razie finansować służbę zdrowia, odpowiada rzeczowo: z pieniędzy.
Na tle Rafała Trzaskowskiego, celebryty znanego z tego, że jest znany, dla którego dowodem, że się na prezydenta nadaje, ma być znajomość pięciu języków (chociaż kampania to nie casting na tłumacza kabinowego) – a także Karola Nawrockiego, muzealnika z IPN i boksera ze znajomościami z półświatka – Mentzen prezentuje się wcale nieźle. Zwłaszcza gdy Hołownia wydaje się zgraną kartą a Magdalena Biejat misiem na miarę możliwości postkomunistycznej lewicy.
Mentzen na młodą twarz i przeważnie takich wyborców, mniejsza więc o to, że to raczej twarz z tłumu, którą szybko się zapomina. Podobnie jak to, co powie nam sam kandydat.
Odkąd media liberalne głównego nurtu zauważyły w ogóle Mentzena – a musiały, skoro “zaczęło mu rosnąć” – próbują go zwalczać wykazywaniem, że na każdym spotkaniu z wyborcami mówi niemal dokładnie to samo, zmieniając tylko “wsad” lokalny odnoszący się do topografii spotkania.
Niedoczekanie ich, wychodzi tylko bezradność mainstreamu, który nawet jeśli sam ma rapujące dzieci (jak prawnik prof. Matczak czy wieczny marketingowiec prawicy Jan Polkowski) – nie rozumie młodszego pokolenia z ośrodków mniejszych niż Wrocław i zlokalizowane tam osiedle Jagodno.
Dla tej generacji bowiem fakt, że Mentzen na każdym mityngu prawi to samo, nawet konstrukcji zdań nie zmieniając, stanowi dowód stałości jego przekonań. Nie zmienia ich w tym tempie co luminarze PiS i KO. A poza tym wiadomo, że media kłamią, jak się chce poczytać prawdomówną gazetę, to najlepiej sięgnąć na półkę w Lidlu po “Teletydzień” tańszy zresztą znacznie od “..Wyborczej”. Zaś na oglądanie stacji 24-godzinnych wzorem próżniaków z biur poselskich młody człowiek z mniejszego ośrodka nie ma czasu, bo musi zarabiać pieniądze, te, z których jak słusznie kandydat zauważył, finansować się będzie służbę zdrowia.
Główne media pozostają całkowicie wobec Mentzena bezradne, co stanowi znak czasu ale też jedną z przyczyn fenomenu wzrastającej popularności jego samego i “Konfy”.
Do siebie nawzajem podobni, więc jednością silni
Powieść – podobno z kluczem, którego po upływie niemal stu lat nie da się już odczytać – zatytułowaną “Człowiek bez właściwości” Robert Musil pisał przez 21 lat: od roku 1921 do śmierci w 1942 zresztą w biedzie i zapomnieniu, na emigracji w Szwajcarii, bo był antynazistowskim austriackim literatem.
Ulrich, jego bohater, tytułowy człowiek bez właściwości, zostaje po protekcji sekretarzem Akcji Równoległej. Ma zebrać rodaków wokół wspólnej idei – a najpierw trzeba ją znaleźć – co uświetnić ma 70-lecie objęcia władzy przez Franciszka Józefa. Nam Polakom do zrozumienia fabuły żaden klucz niepotrzebny, zwłaszcza, że nie tylko nad Górną Wisłą, gdzie panował, darzy się długowiecznego cesarza Austro-Węgier sporym sentymentem.
Kto zaś ma pojęcie o historii, wie też, że nie dane było Najjaśniejszemu Panu – temu samemu, co jego portret w ulubionej gospodzie Szwejka muchy obsrały – świętować 70-lecia panowania: w 1918 roku Franciszek Józef nie żył już od dwóch lat, zaś państwo, które uczynił potęgą i symbolizował osobiście, właśnie się rozpadało.
W pół wieku po Musilu i do niego nawiazując, polski intelaktaulista, wtedy konserwatywno-prawicowy, z czasem renegat tego obozu, Cezary Michalski, udowadniał, że człowiek doczesny bez historii jest człowiekiem bez właściwości. Ludzie stają się podobni do siebie. Tytuł jego rozważań “Powrót człowieka bez właściwości” bezpośrednio odnosił się do powieści Musila.
Chcieliśmy to mamy, chciałoby się dodać. Walorem Mentzena nie okazuje się wyrazistość projektów czy przekonań – tych drugich w szczegółach nawet nie znamy – lecz podobieństwo do własnych wyborców i wice wersa.
Inwazja klonów? Odradzam natrząsanie się z elektoratu Mentzena, bo nie należy wyśmiewać wyborów, jakich obywatele w demokracji dokonują – pamiętamy jak fatalne efekty przyniosło to w wypadku fenomenu Stanisława Tymińskiego. Narastające wykluczenie zwielokrotniło szeregi jego zwolenników, aż w drugiej turze przed 35 laty zagłosowało na niego 26 procent Polaków. Wielu właśnie dlatego, że w kółko słyszeli zewsząd pogardliwe: jak można na tego Tymińskiego głosować.
Wśród konkurentów maga z Kanady z peruwiańską żoną Gracielą znajdowali się przecież: znany z kultury oraz precyzji, jednoznaczności i głębi myśli Lech Wałęsa, nadzwyczaj energiczny i decyzyjny Tadeusz Mazowiecki, także Włodzimierz Cimoszewicz kiedyś szef podstawowej organizacji partyjnej PZPR na Uniwersytecie Warszawskim potem rolnik na własnym gospodarstwie, wyróżniający się prawdomównością (oświadczenia majątkowe) i delikatnością (wypowiedź do powodzian, że trzeba się było ubezpieczyć) i wreszcie obliczalny i zrównoważony Roman Bartoszcze ze swoim darem łączenia a nie dzielenia. Do wyboru do koloru. Odłóżmy jednak żarty na bok. Nie tylko dlatego, że z demokracji nie warto żartować, chyba, że czyni się to z podobnym wdziękiem jak książę Radziwiłł, co po pierwszych wolnych wyborach w Polsce oznajmiał, że jego kucharka zagłosowała na komunistów, bo powiedziano jej, że są to tacy, którzy codziennie przystępują do komunii, a ona sama jest bardzo pobożna…
Czy demokrację będzie ratować jej oponent
Dworowanie ze zwolenników Mentzena odradzam nie tylko dlatego, że obywatelom należy się szacunek, ale również z tego powodu, że jesteśmy sobie w stanie wyobrazić sytuację, w której jeśli zmierzy się on w drugiej turze z bokserem i muzealnikiem z PiS Karolem Nawrockim, co stanowi wariant może nie najbardziej prawdopodobny ale jednak całkiem możliwy (wystarczy załamanie kampanii Rafała Trzaskowskiego, spowodowane np. kumulacją bodźców takich jak zawarcie “złego pokoju” na Ukrainie i dalszy wzrost kosztów i trudności życia codziennego, za co odpowiedzialność przypisuje się rządowi ale i kandydatowi KO, który pozostaje przecież w partii zastępcą Tuska) – otóż w takim właśnie wariancie szczerym demokratom pozostanie zagłosować w imię obrony demokracji właśnie na Sławomira Mentzena, chociaż on sam publicznie podkreśla, że wcale zwolennikiem demokracji nie jest. I jeszcze na tym punkty zyskuje…