Donald Tusk jednego i tego samego dnia w środę 22 stycznia przemawiał zarówno w Parlamencie Europejskim w Strasburgu jak w Oslo po spotkaniu z premierem Norwegii Jonasem Storem. Polski premier stara się więc stworzyć wrażenie wszechobecności. Przy czym wszędzie, gdzie się pojawia, zagrzewa do wspólnego frontu przeciw kremlowskiej agresji na Ukrainę.

Z politycznego punktu widzenia ma to sens skalkulowany również na użytek polityki krajowej, gdzie kandydat obozu rządzącego na prezydenta Rafał Trzaskowski wydaje się pozbawiony wyrazistości, więc Donald Tusk stara się pokazać, że sam ma jej za dwóch.

Z perspektywy dyplomatycznej żarliwe atakowanie zwolenników putinowskiej narracji w europarlamencie (zresztą z wzajemnością, bo również oni – w tym ci wywodzący się z Polski – w dyskusji Tuska nie oszczędzali) oraz rządów państw unijnych skłonnych do miękkiej lub wprost uległej polityki wobec Kremla,  jak Węgry Viktora Orbana czy Słowacja Roberta Ficy – nie wydaje się specjalnie skuteczne.

Głównym problemem Europy okazuje się teraz bowiem nie putinowska piąta kolumna lecz niechęć do poświęceń na rzecz walczącej Ukrainy, pojawiająca się ze zrozumiałych względów w krajach geopolitycznie oddalonych od frontu jedynej we współczesnej Europie gorącej wojny pełnoskalowej.

Kolejny powód do konfuzji wiąże się z brakiem wsparcia amerykańskiego. Po prezydenckiej inauguracji Donalda Trumpa  trudno je uznawać za pewnik, a tylko wtedy zachowałoby wartość samą w sobie. Europa oswaja się z poglądem,  że być może zmuszona będzie radzić sobie sama.

W tej sytuacji zamiast gromkich słów lepiej przyjrzeć się możliwością – sygnalizowaną od dawna przez eurodeputowanego Koalicji Obywatelskiej Andrzeja Halickiego, którego zresztą  od lat ponad trzydziestu Tusk darzy osobistym zaufaniem – zastąpienia konkurencji w branży zbrojeniowej pomiędzy krajami Unii Europejskiej ich zgodną współpracą opartą na specjalizacji a nie rywalizacji na wspólny pożytek bezpieczeństwa europejskiego.

Polska, przy całej powadze sytuacji geopolitycznej – streszczającej się w formule, że po Ukrainie stać się możemy następnym celem agresji ze  wschodu – koniunkturę dla objetej przez nas właśnie prezydencji w UE ma o tyle dobrą, że trafia się nam wymarzona okazja, żeby innych zająć naszymi problemami. I przekonać, że są wspólne.

Żeby się to udało –  musi to być jednak bardziej prezydencja zręczna dyplomatycznie, niż walcząca, którym to przymiotnikiem premier Tusk zwykł określać demokrację w rządzonym przez siebie kraju.

Drugi wyznacznik koniunktury korzystnej dla Warszawy stanowi kalendarz wyborczy w największych państwach Unii Europejskiej. Już niebawem swój Bundestag wybiorą od nowa Niemcy. Francuzi – nie da się wykluczyć – podobnie jeszcze w tym roku wyłonią kolejny parlament. W sytuacji,  kiedy nie da się określić, kto za trzy miesiące zasiądzie w Niemczech w kanclerskim fotelu, co najwyżej da się domniemywać, że będzie to chrześcijański demokrata Friedrich Merz, wiadomo za to, że we Francji obecna kadencja prezydenta Emmanuela Macrona pozostaje ostatnią – akcje Polski jako geopolitycznego gracza rosną nie tylko z powodu jej położenia geograficznego,  przez stulecia będącego przekleństwem,    ale teraz procentującego znajomością spraw rosyjskich i szerzej wschodnioeuropejskich, obcą najsilniejszym państwom kontynentu.

Jeśli Donald Tusk ma to dla Polski a nie tylko notowań własnej partii wykorzystać, powinien pozycjonować się w roli roztropnego sternika spraw europejskich, zgodnej z formatem prezydencji polskiej w UE w tak newralgicznym momencie. Nie uda mu się jednak – z oczywistych względów – pretendowanie do europejskiego przywództwa. Wolny świat ani nawet Wspólnota Europejska nigdy bowiem nie szukały przywódców w zamieszkiwanej przez nas części mapy globu, ze względów oczywistych. Solenne wypełnianie międzynarodowych funkcji przez Jerzego Buzka jako przewodniczącego Parlamentu Europejskiego a później i Tuska jako szefa Rady Europejskiej też tego nie zmienia.

Sprawowanie prezydencji też przywództwem nie jest, raczej rodzajem sekretarzowania, chociaż oczywiście staremu kontynentowi dobrze się trafiło, że sprawuje ją w momencie inauguracji prezydentury Trumpa w USA – izolacjonistycznej w praktyce, to już widać – Polska a nie dalej ojczyzna proputinowskiego Viktora Orbana.                 

Wbrew filomackiej formule sprzed ponad dwustu lat, warto więc jednak mierzyć “zamiar podług sił” a nie “siły na zamiary”, gdy tych ostatnich się nie ma, poza cenną bardzo miękką, objawioną już w kryzysie humanitarnym w którym masowo wspomagaliśmy ukraińskich wojennych uchodźców soft power. Więcej walorów do zaoferowania Europie już nie mamy.  Polski przemysł zbrojeniowy padł ofiarą przekształceń towarzyszących zmianie ustrojowej i trzeba go dopiero odbudować, chociaż znaczenie fabryk broni dla mocy państwa dostrzegał wnikliwie też przed dwustu laty rozumujący bezbłędnie w kategoriach polskiej racji stanu reformator gospodarki Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki. Mocarstwem, nawet w skali Europy, z dnia na dzień się nie staniemy,  kultywując państwową tradycję międzywojnia pamiętamy również, czym wówczas skończyły się podobne mrzonki.

Misją Polski na arenie międzynarodowej, nie tylko we Wspólnocie Europejskiej,  wydaje się dziś nie dopuszczenie do tego, żeby putinowska agresja spowszedniała i by decydenci ale i opinia publiczna państw demokratycznych przyzwyczaiła się do niekończącej się pełnoskalowej wojny na Ukrainie niczym przed czterdziestu laty do trwającego przez lat osiem gorącego iracko-irańskiego konfliktu zbrojnego. Można to nazwać miękką siłą, można roztropną ale i moralną powinnością.    

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 8

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here