Oprócz wojny na Ukrainie toczy się tu parę innych, ale wszystkie odzwierciedlają odwieczną walkę dobra ze złem. Maciej Gielecki pociesza nas, że nie jesteśmy wobec niej bezradni. Nawet kibice i uczestnicy rekonstrukcji historycznych mogą mieć wpływ na losy świata.
Wiadomo, jak w bajce wszystko być może – mawiał w takich wypadkach biskup Ignacy Krasicki, niewątpliwie jeden z patronów tej prozy, chociaż od Oświecenia autorowi bliższy jest Sarmatyzm.
“Arka” bowiem łączy fantasy z political- i science fiction, a także z elementami dystopii czyli po ludzku powiedzmy utopii pesymistycznej oraz thrillera – przy czym wbrew definicji Alfreda Hitchcocka bomba i to atomowa, w dodatku nie jedna, wybucha wprawdzie nie na wstępie, ale my od początku wiemy, że to nastąpi, więc jak w klasycznej definicji ojca filmów grozy napięcie stale rośnie.
Kibol prosi o eklerki i co to znaczy dla incydentów nad Ussuri
Chociaż narrację powieści cechuje spore poczucie humoru, przytoczę anegdotę z doświadczenia własnego, nie Gieleckiego.
Siedziałem przy kawie w cukierni na Kruczej. Nagle poczułem przypływ napięcia, niczym bohaterowie znanej mi już wtedy “Arki”.
Jak się okazało, instynkt dawnego KPN-owca mnie nie zawiódł. Do lokalu wparował osobnik, wyglądający jak drugoplanowy bohater “Bad Boya” Patryka Vegi. Na jego tle kibole z bardziej ugrzecznionych “Skrzydlatych świń” Anny Kazejak, opowiadających o postaciach ze stadionowego świata, które godzą się organizować doping za pieniądze – prezentują się niczym ministranci. Nowy gość cukierni od stóp do głów okutany był w rzeczy z “legijnymi” emblematami, z kominiarką włącznie. Wyglądał jak ikona grozy. We mnie wzbudził napięcie, w pozostałych klientach – strach. Ale nie sądźmy dnia przed zachodem słońca.
– Czy mogę prosić dziewięć eklerek? – spytał nieśmiało i cichym głosem nowo przybyły.
Ekspedientka odliczyła starannie i zapakowała zamówione ciastka.
– Niech pan pozdrowi babcię – rzuciła do już odchodzącego terminatora czy robocopa, dla niej jednak tylko wnuka stałej klientki.
Po co ten wątek? Kibice u Gieleckiego wprawdzie spotykają się w legijnych pubach i piją tam piwo, ale zamiast po nim bełkotać, wyklinać i skakać sobie do gardeł, jak to sobie wyobraża przeciętny oglądacz reportaży TVN (wprawdzie Wiśle Kraków poświęconych, nie Legii), toczą długie dysputy o potrzebie aktywności swojej generacji, wykorzystania bogactw naturalnych kraju i potencjału ludzkiego. Zamiast handlować dragami – jak kibole u Vegi – przykładnie studiują, najlepiej na Polibudzie, niektórzy pracują jako lekarze wojskowi, a jeden uzyskał już nawet niższe święcenia. Nie tylko wybiorą się na marsz ku czci “żołnierzy wyklętych” ale go sami zorganizują. Poradzą sobie z prowokacjami rodzimych i rosyjskich służb specjalnych. Aż przyjmie ich i uzna za partnerów prezydent, a jakże – Andrzej Duda, bo powieść Gieleckiego pozostaje jednak bardziej “political” niż “fiction”.
Zaś gdy za łby wezmą się Władimir Putin z chińskim odpowiednikiem Xi Jinpingiem, przy czym tego drugiego po incydentach granicznych nad Ussuri rodzimi twardogłowi rychło osadzą w areszcie domowym w pekińskim Zakazanym Mieście – kibole i rekonstruktorzy, bo jak się okazuje, w jednym stoją domu, zdecydują już nie tylko o losach Polski, którą tak kochają, lecz całego świata. Rozstrzygnie się to na Błoniach Jasnogórskich, z udziałem nie tylko kibiców ale również papieża-seniora Benedykta a nawet Anioła Stróża, bo i on, na równi z Donaldem Trumpem i Pawłem Kukizem stanie się bohaterem tej opowieści.
Jeśli komuś wydaje się to niedorzeczne, przypomnieć wypada, że Batman z filmu, komiksu lub fabularnej gry komputerowej nie ma wiele wspólnego z nietoperzem z atlasu zoologicznego czy tymże latającym ssakiem znanym w realu mieszkańcom starszych warszawskich dzielnic. I w tym cały jego urok.
Komiks dla konserwatysty
“Arka”, niezwykła powieść Macieja Gieleckiego, opowiada między innymi o wojnie na Ukrainie, którą Rosja Władimira Putina – całkiem jak w realu – napadła w celu oderwania części jej terytorium. Odjeżdżamy jednak daleko, nie skończy się to wcale nad Ussuri. Idzie przecież o przyszłość świata i władzę nad nim. Autor, z wykształcenia fizyk, umie nas postraszyć nie tylko bronią atomową, to już banał, wiele razy przerabiany – ale również tektoniczną i klimatyczną. Bomby spadają nie tylko na Kijów i Charków ale również na dziesiątki innych miast. Ważniejsze jednak od batalistyki pozostają rozmowy w rzymskiej kurii i waszyngtońskich gabinetach. Ale także – w końcu po co jesteśmy patriotami – na Wawelu i w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego z wjazdem od Mariensztatu.
Wystawia naszą cierpliwość narrator “Arki” na próbę, bo gdy napięcie stale rośnie, każe nam śledzić mozolnie przebieg nudnego jak flaki z olejem wesela w stylu retro w świętokrzyskim dworku. To jednak okazja do promowania sarmackich zwyczajów i… takiegoż światopoglądu. Barokowy ksiądz Józef Baka za nic wszak miał zarzut, że przynudza: przekonany, że od bezbożników i profanów pochodzi, co jego autorską pokorę na próbę wystawiają.
Lepiej tłumaczy się retrospekcja bitwy pod Kłuszynem – czterysta lat minęło, nie w kij dmuchał – skoro rzecz dzieje się w środowisku uczestników rekonstrukcji historycznych.
Tym światem rządzi logika komiksu. I musi tak zostać. Do “Moonrakera” z serii o Jamesie Bondzie nie stosują się reguły poważnej i filozofującej futurologii w stylu klasycznej już “2001: Odyseja Kosmiczna” Stanleya Kubricka. Ani standardy rodem z “Fantastyki i futurologii” naszego Stanisława Lema.
Nie czepiamy się Quentina Tarantino, że bohater zaszlachtowany skutecznie w jednym z epizodów “Pulp Fiction”, przekonująco ożywa w następnym. Podobnie jak skłonni byliśmy wybaczyć Jerzemu Hoffmanowi, z wdzięczności za pierwszą w ćwierć wieku po wojnie ekranizację Sienkiewiczowskiej Trylogii, że w scenie oblężenia Kamieńca Podolskiego w “Panu Wołodyjowskim” pojawia się ciężarówka z demobilu, niezbędna na planie – choć niekoniecznie w filmie – bo dowoziła statystów. W rozmowie z Jackiem Szczerbą autor tłumaczy się po bez mała półwieczu, że spadł wtedy straszny śnieg i dubla nie dało się już nakręcić, aby fuszerkę wymienić.
Podobną wyrozumiałość doradzam wobec Macieja Gieleckiego. Nie dlatego, że dawny wojewoda warszawski napisał powieść wcale nie o administracji ani reformie samorządowej. Tylko z tego powodu, że to całkiem zręczne i ciekawe. Warto więc poddać się wizji i zobaczyć, dokąd tą “Arką” dopłyniemy.
Znane z songu Jacka Kaczmarskiego wezwanie “budujcie arkę przed potopem”, debiutant Gielecki potraktował całkiem dosłownie, biorąc się do roboty przed wojną na Ukrainie, a kończąc ją, kiedy już wybuchła. Nadaje to “Arce” walor niepowtarzalnej aktualizacji. Ale nie tylko za to da się polubić tę naprawdę niezwykłą powieść. Podobnie jak o intensywnie reklamowanym nowym modelu Peugeota 408 można o niej powiedzieć, że nie da się jej pomylić z niczym innym. A to w czasach mody na koncept ważny atut.
Maciej Ryszard Gielecki. Arka. Sowadruk, Warszawa 2022