Świeżo wybrany Senat różni się składem od Sejmu. To pierwsza taka rozbieżność od czasu przywrócenia w 1989 r. „izby refleksji”. I wielka szansa.

Nie chodzi o to, że senackie wybory przyniosły wynik niekorzystny dla PiS. Ważniejsze, że jest on dobry dla demokracji. A lepsza jakość reprezentacji senackiej stanowi dowód na wyższość ordynacji większościowej w okręgach jednomandatowych nad proporcjonalną, która sprawia że mniejszość nie tylko rządzi większością, ale wprost poucza ją, jak żyć.

Łukasz Perzyna

publicysta pnp24

Aroganckiego wobec protestujących pracowników służby zdrowia, w czasach kiedy był ministrem zdrowia (odwołał go za to sam PiS) Konstantego Radziwiłła pokonał w podwarszawskim okręgu zwanym obwarzankiem pozujący od lat na swojego chłopa, znany z bezpośredniości Michał Kamiński. Z innej strony stolicy nadymającego się bez ustanku w telewizji współtwórcę rządowej polityki historycznej Jana Żaryna skarciła bez wątpienia skromniejsza Jolanta Hibner. Jednak kto poważnie traktował swoją pracę w Senacie i własnych wyborców, a przez cztery lata nie zapomniał, jaki okręg reprezentuje – ten uzyskał reelekcję pomimo przynależności do PiS jak Jan Maria Jackowski, któremu jeszcze raz zaufali mieszkańcy Ciechanowa, choć to żaden partyjny matecznik, bo miastem rządzi młody prezydent z PSL. Za to w Częstochowie zapamiętano, że dla Artura Warzochy ważniejsza od okręgu okazała się nieudana zresztą walka o wicemarszałkowski fotel (przypadł ostatecznie i tak Markowi Pękowi, synowi wieloletniego parlamentarzysty Bogdana) – więc wyborcy postawili na kandydata SLD Wojciecha Koniecznego. Na tym, że Kamiński może pokonać Radziwiłła, a socjalista wygrać w stolicy polskiego katolicyzmu (lekarz neurolog Konieczny przewodzi PPS) polega całe piękno demokracji: na nieprzewidywalności i tym, że nic nie jest dane raz na zawsze.

Wytrawny parlamentarzysta na pytanie, jak zadziała koabitacja obu izb parlamentu: Sejmu z nikłą pisowską większością oraz Senatu z podobnie niewielką przewagą obozu demokratycznego – odpowiada z rozbrajającą szczerością, że nikt tego nie wie.

Senat zaproponował przy Okrągłym Stole Aleksander Kwaśniewski. Skorzystała na tym jednak strona solidarnościowa, która w większościowych, choć nie jednomandatowych, ale wolnych wyborach zdobyła 99 mandatów na 100 możliwych. Wkrótce jednak, już nie przy urnach, ale przy zielonym stoliku, zyskała także większość w Sejmie, dzięki ZSL i SD, które porzuciły sojusz z PZPR po porażce tej ostatniej. Odtąd w każdej kadencji kto miał większość w Sejmie, ten mógł na nią liczyć także w Senacie, zaś kto w izbie niższej musiał ją dopiero ciułać, to samo czynił też w izbie refleksji. Z sytuacją „ich Sejm, nasz Senat” – jeśli strawestować tytuł znanego artykułu Adama Michnika – mamy do czynienia po raz pierwszy.

Z pewnością nie zaszkodzi ona demokracji, której ostatnio bardziej jeszcze od autorytarnych zapędów pisowskiej większości sejmowo-rządowej zagraża lizusostwo mediów i biznesu. Przecież nie z tego powodu stacje niby wolne i prywatne oddają prowadzenie programów wieloletniemu pracownikowi partyjnego „Nowego Państwa” Robertowi Mazurkowi, że jest on dziennikarzem bystrym czy obdarzonym eleganckim poczuciem humoru. I nie dlatego Jarosława Kaczyńskiego na forum biznesu w Krynicy swego czasu ogłoszono człowiekiem roku, że zna się na gospodarce – bo on sam przyznaje, że tak nie jest. Jak wiadomo Vaclav Havel w „Sile bezsilnych” za kluczowe uznawał nie postawy dziennikarzy „Rudego Prava” lecz to, czy sklepikarz zadba o wystawienie w swojej witrynie rocznicowej dekoracji o rewolucji październikowej czy pierwszym maja. Każdy monopol degeneruje monopolistę, a wyłom w jednolitości wzmacnia wielobarwną perspektywę.

Za to Senat politycznie wielobarwny sprzyja odrodzeniu tradycji parlamentarnej debaty, dyskusji, która przez 4 lata zanikała. Szczególnie brakowało na nią miejsca w Sejmie, kiedy jego marszałkiem był Marek Kuchciński, do czasu pamiętnej afery samolotowej: nawet budżet w poprzedniej kadencji uchwalano w Sali Kolumnowej bez porządnego policzenia głosów, bo plenarną blokowała opozycja. Senat za czasów marszałkowania lekarza Stanisława Karczewskiego w porównaniu z izbą niższą wyróżniał się kulturą pracy, ale nie jej jakością. Teraz skończy się taśmociąg ustaw, których teksty przywożono z Nowogrodzkiej. Za sprawą ich przerobu społeczne wskazania, że senatorowie dobrze pracują nie przekraczają jednej trzeciej badanych. Teraz izba refleksji ma niepowtarzalną okazję, by to zmienić.

Realnie nie jest w stanie zastopować żadnych pisowskich ustaw, tylko przeciągnąć pracę nad nimi. Sejm może poprawki czy weto Senatu uchylić bezwzględną większością głosów w obecności ponad połowy liczby posłów, a takim potencjałem PiS dysponuje. Nie chodzi jednak o szczegóły maszynki do głosowania, tylko żeby parlamentarne głosowanie przestało być pojmowane w wyłącznie mechaniczny sposób. Wyborcy stworzyli tu niepowtarzalną szansę politykom, zobaczymy, jak co ostatni ją wykorzystają. Z pewnością nowej izbie refleksji warto kibicować. Senat, chociaż istnieje już od 30 lat, co niedawno nawet świętował za pieniądze podatnika, niczym nadzwyczajnym jeszcze w historii się nie zapisał. Być może na to właśnie przychodzi pora…

Twoim zdaniem:

[democracy id=”99″]

Czytaj o wyborach:

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 6

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here