byle nie pod wiatr
Operator wPolsce24 propisowskiej telewizji braci Karnowskich miał opluć pracownika sztabu Rafała Trzaskowskiego, jak powiadomili przedstawiciele tego ostatniego. Tym samym z rocznym opóźnieniem dokonał się akt sprawiedliwości dziejowej, albowiem przed rokiem dziennikarza TVP (wtedy jeszcze podległej PiS chociaż już nie Jackowi Kurskiemu) w trakcie, gdy relacjonował wiec w Legionowie opluli z kolei zwolennicy oświeconej, kulturalnej i liberalno-demokratycznej Koalicji Obywatelskiej.
Wet za wet a w tle bzdet – chciałoby się podsumować tę, jeśli strawestować znakomitą pisarkę Dorotę Masłowską, wojnę polsko- polską w ruskim stylu ale pod flaga biało-czerwoną. Nawet jeśli wedle oryginału działa się ona bardziej w pomorskim Wejherowie niż mazowieckim Legionowie.
Przypomina się bohater Sławomira Mrożka z lubością demonstrujący szczerbę w zębach: wybili, panie, wybili.
Takich mamy młodych kombatantów, jakie w Rzeczypospolitej po przełomie ustrojowym młodzieży chowanie.
W parlamencie znowu nadszedł czas restrykcji co opisywałem w osobnym tekście. Ale nie wszystkich one dotyczą. Kto łokciami pracuje, tego nie odczuje, jak mawia lud, o którym jeszcze parę razy będzie tu mowa. Pewien wzorzec sprowadzający się w oczach postronnych czy bezstronnych do braku wzorca powiela dziś w Sejmie Maja Wójcikowska, która manier uczyła się w postkomunistycznym zespole pieśni i tańca Gawęda – jego charakterystykę sobie daruję, bo sporządził ją przed laty na użytek czytelników “Książek najgorszych” i “Czytelnika ubezwłasnowolnionego” niezapomniany poeta i członek Komitetu Obrony Robotników Stanisław Barańczak, wskazując że Gawęda jako produkt czerwonego harcerstwa stanowiła wtedy ucieleśnienie marzenia postaciującego się w wydaniu pląsających z proustrojowym przesłaniem na estradzie “mówiąc w języku wytrawnych playboyów – szesnastek”. Wymieniona żurnalistka TVN słynie z praktyki fizycznego wypychania z kolejki do zadawania pytań na konferencji prasowej kolegów z wrażych redakcji – kiedy w podobny sposób postąpiła ze mną, w obronę wzięła mnie z kolei Katarzyna Kolenda=Zaleska, co docenić musi każdy, kto zna nasze wzajemne kontakty w ostatnich trzydziestu latach, kiedy to z kolei jej próbował pójść w sukurs niejaki Tomasz Lis, aktualnie bezrobotny były celebryta obwianiany o dręczenie byłych podwładnych tudzież molestowanie seksualne – kiedy to po moim tekście o patologiach w TVP na łamach “Życia” gdzie wszystkie postaci były anonimowe bo chodziło o napiętnowanie złych praktyk a nie ludzi – doszukał się Kasi w jednej z bohaterek, wyrządzając jej tym samym niedźwiedzią, pardon, raczej lisią przysługę. Ponieważ wspomniany autor do odważnych się nie zalicza, czego dowodzi fakt, że tenże Tomasz Lis chociaż urodzony w 1965 r. pozbawiony jest antykomunistycznego życiorysu – dla pewności zaatakował mnie w czytywanym przez znudzone recepcjonistki w agencjach reklamowych piśmidle “Press” trafnie wnioskując, że za publikację w podobnym publikatorze do sądu go nie podam. Racja. Nie podałem.
Nieco więcej odwagi miała wówczas Agnieszka Kublik, która – ponieważ nie podobały jej się moje ówczesne artykuły, chwalące na łamach “Życia” nie wszystkie nawet reformy ustrojowe rządu Jerzego Buzka, tylko tę jedną jedyną skutecznie przez koalicję Akcji Wyborczej Solidarność i Unię Wolności przeprowadzoną – administracyjno-samorządową, której dobre efekty zbieramy do dzisiaj w postaci dotacji europejskiej i stabilnej, nie zmienianej już od 28 lat a więc najdłużej w całej polskiej historii mapy administracyjnej kraju – w każdym razie ta właśnie Kublik wypuściła jako informację pogłoskę całkowicie fałszywą, jakobym ja, Łukasz Perzyna zostać miał niebawem rzecznikiem rządu Buzka. Wprawdzie był to jakbyśmy dzisiaj w erze Elona Muska powiedzieli zupełny fake news wyssany z palca – ale pani Agnieszka miała przynajmniej odwagę tę oczywistą nieprawdę, bo o niczym podobnym nawet wróble w ośrodku rządowym w Mierkach, gdzie dzielono posady w ramach koalicji AWS-UW nie ćwierkały, zamieścić w gazecie macierzystej, a nie jak Lis w brukowcu dla pracowników recepcji z branży medialnej, co zrozumiałe, bo zaprzyjaźnieni adepci sztuki systematyki zoologicznej datującej się od czasów genialnego Karola Linneusza, zaświadczają, że lis i tchórz w jednym stoją domu.
Nie spodziewałem się, że po tego typu wspólnych doświadczeniach red. Kublik jeszcze mnie czymkolwiek zaskoczy. A tak się stało. Z chwilą, gdy zadałem sobie trud przeczytania – mozolnego, bo pióro pan Agnieszka, dawna pracownica CBOS, ma raczej ciężkie i zmuszające niekiedy czytelnika do zgadywania o co jej właściwie chodzi po uprzednim przebiciu się przez zmagania ze składnią i leksyką języka ojczystego – jej artykułu na łamach “Gazety Wyborczej” napisanego w obronie redakcyjnego kolegi Wojciecha Czuchnowskiego.
Jakby chciała a nie mogła – mawia w podobnych sytuacjach lud polski, ten co go wspomniany już w tym tekście Jacek Kurski, rodzony brat Jarosława, do niedawna pierwszego zastępcy Adama Michnika w tejże “Wyborczej” – nazywał niesprawiedliwie ciemnym. Ciemnotę to nam oświeconym – bo przecież zaliczamy się do ostatniego już grona w liczbie 36 tys biorącego jeszcze co dzień “Gazetę” do ręki, co sprawia, że na to miano światłych zasługujemy, wciska Kublik nieszczerze kolegi broniąc.
Sam z kolei bez zastrzeżeń, co Szanowni Czytelnicy PNP 24.PL mieli okazję już ocenić, wziąłem stronę Wojciecha Czuchnowskiego, obłudnie pozbawionego na dwa miesiące prawa wstępu do Sejmu przez biurokratów od nieobecnego od jakiegoś czasu w gmachu parlamentu marszałka Szymona Hołowni, za to, że w trakcie sekwencji zdarzeń jakie zaszły między redaktorem a posłem PiS Dariuszem Mateckim temu drugiemu wypadł z ręki telefon komórkowy,
Wybili, panie, wybili…- znamy już ten typ bohaterstwa z cytowanego raz w tym tekście Sławomira Mrożka.
O obłudzie biurokratów od Hołowni piszę dlatego, że znają doskonale Mateckiego jako awanturnika i prowokatora, zaś Czuchnowskiego – jako człowieka przykładnie spokojnego i rzeczowego, a przy tym najwybitniejszego ex aequo z Jarosławem Jakimczykiem w gronie polskich dziennikarzy śledczych.
Wsparłem więc Czuchnowskiego w odróżnieniu od jego nielojalnej koleżanki redakcyjnej Kublik nie z tego powodu, że kiedyś razem pracowaliśmy w “Życiu”, co dobrze wspominam i zapewne on też, lecz dlatego, że w sporze z hejterem z poselską legitymacją Mateckim miał oczywistą rację. I zachował się jak należy. Chwilę zanim doszło do konfrontacji między nimi tenże Matecki obcesowo przepychał się na wcale nie wąskim sejmowym korytarzu a jego zaczepne zachowanie poza właściwą dawnej partii władzy ostentacją mogło wskazywać również na fakt – jak mawia lud krzywdząco przez jednego z braci Kurskich ciemnym zwany – bycia wczorajszym. Dopóki jednak zamiast drobiazgowych kontroli dziennikarzy przy wejściu połączonych ze zdejmowaniem pasków (wstyd, panie marszałku Hołownia) w sejmowym labiryncie nie pojawią się alkomaty, diagnozujące na bieżąco trzeźwość wybrańców narodu – pewnych problemów nie przeskoczymy.
Odbierając zaś – nawet tylko na symboliczne dwa miesiące – prawo wejścia do Sejmu Czuchnowskiemu, marszałek Hołownia pokazowo napluł w twarz tym wszystkim, którym swoją obecną pozycję zawdzięcza.
Gdyby bowiem nie istnieli uczciwi dziennikarze, do których tak siebie jak Czuchnowskiego zaliczam – nikt w Polsce przed pięciu laty nie dowiedziałby się, że autor paru książek o religii i sensie życia oraz bohater programów studyjnych z marnej raczej telewizji, niedoszły zakonnik i nieukończony psycholog Szymon Hołownia zamierza, to nie żart, powalczyć o prezydenturę Polski. To za sprawą nas niewielu, wbrew omercie TVN i TVP Kurskiego, milczenie wokół jego planu i prezydentury zostało przełamane. I w demokratycznych, w czym cząstka naszej zasługi, warunkach, kandydat Hołownia uzyskał poparcie 14 proc Polaków i trzecie miejsce w wyborach prezydenckich.
Ładnie nam się Pan teraz za to odpłaca. Panie Marszałku: odbierając przepustki do gmachu i każąc swoim ochroniarzom ściągać nam paski od spodni przy wejściu.
Nie chodzi wcale o zasadę: coś za coś. Wolne żarty. Myśmy to naprawdę bezinteresownie robili, w imię zachowania uczciwych reguł gry, nie w nadziei na poklask czy nagrodę. Niedoczekanie Pańskie, żeby nas Pan teraz z kolei sprowokował do bojkotowania Pana, czy sekowania tak jak Pan każe nas poniewierać straży marszałkowskiej na bramkach. Ale studiował Pan psychologię przecież, nie chodzi naprawdę o Collegium Humanum, darujmy sobie złośliwości. I wie Pan, że już Pan coś nieodwracalnie stracił. Gdy inni mieli aparaty partyjne, Pan tylko miękką siłę. Teraz pokazał Pan wystający palec.
Wiemy na czym stoimy, przynajmniej… Co nie zmienia oczywiście faktu, że dziennikarze, których marszałek Hołownia zawiódł, jego kolejną kampanię wyborcza relacjonować będą uczciwie, bezstronnie i zgodnie z regułami sztuki swojego zawodu. Nie dlatego, żeby pokazać, czym się różnią od Kurskiego, Kublik czy Wójcikowskiej, tylko dlatego, że mają w zwyczaju działać bez kierowania się uprzedzeniami. Nawet jeśli, jak w słynnym już felietonie Wiecha (Stefana Wiecheckiego) wprawdzie zagubiony w trakcie hucznych imienin pierścionek solenizantki odnalazł się w kieszeni szwagra, ale niesmak pozostał.
Tyle razy cytowany w tym skromnym szkicu lud wie swoje: ten, kto pluje pod wiatr, ponosi oczywiste ryzyko… Czasem więc warto się zastanowić. Czy warto.
Rosjanie mają swoją ulubioną anegdotę o Czapajewie. Tenże bojownik ucztuje w wiejskiej izbie. W zdobytym chutorze wraz z całym oddziałem czerwoni obozują już trzeci dzień. Trofiejna wódka dawno wypita. Skończył się nawet samogon. Zostało tylko marne piwo. Tak więc Czapajew dwornie przeprasza Nataszę, trzaskając obcasami zdartych z dopiero co rozstrzelanego białogwardzisty oficerek. Musi za potrzebą.
Wraca po chwili. Cały mokry.
– Deszcz? – pyta Natasza.
– Nie, wiatr – odpowiada rzeczowo Czapajew.
Nic dodać, nic ująć.