Dlaczego warto ratować TVP
Kiedy prowadzi się karetkę pogotowia, nie ma sensu naciskać na klakson w korku. Włącza się syrenę alarmową i już. Trąbienie nie wystarczy. Nie ma po co obiecywać, że po zmianie prezydenta uchwali się świetną ustawę o pogotowiu ratunkowym. Bo pacjent tego nie dożyje, a załoga karetki za sprawą traumy spowodowanej zatorem trafi na kurację antydepresyjną.
Telewizja publiczna pozostaje Polakom niezbędna podobnie jak filharmonia narodowa, łódzka szkoła filmowa czy Stadion Narodowy.
A jej godne i sensowne funkcjonowanie nie jest mirażem lecz doświadczeniem niedawnych lat. Zanim jeszcze w TVP nastał pisowski agitator Jacek Kurski, telewizja publiczna nadawała bezstronnie rzeczowe i kompetentne relacje na żywo z Sejmu autorstwa Iwony Sulik i Danuty Ryszkowskiej. Jeszcze wcześniej sam pracowałem w takich Wiadomościach, w których redaktorami głównych wydań pozostawali Grzegorz Miecugow i Agnieszka Romaszewska-Guzy, działania Unii Wolności i lewicy relacjonowała Katarzyna Kolenda-Zaleska zaś Akcji Wyborczej Solidarność i Ruchu Odbudowy Polski Jana Olszewskiego – Łukasz Perzyna. I od nadmiaru pluralizmu nie pękały wcale modne wtedy ogromne na całą ścianę ekrany telewizorów.
Misja, pogarda i wejście smoka
W lepszych dla siebie czasach TVP umiała również zgodnie ze swoją misją uśmierzać nieuzasadniony niepokój publiczny, jak wówczas, kiedy mieszkańcy okolic Włocławka nie puszczali dzieci do szkoły, bo pojawiła się pogłoska, że wokół w lasach szwendają się lwy, które uciekły z ZOO a dziennikarka Wiadomości Monika Sieradzka pokazała w głównym wydaniu, że były to tylko zbiegłe z hodowli owczarki kaukaskie, w międzyczasie skutecznie wyłapane. Podobnie reporter Jan Szul skłonił Polaków do refleksji, gdy przebrał się za żebraka, usiadł na chodniku i w jeden dzień – co uwiecznił przemyślnie ustawiony operator kamery – uzbierał do czapki kwotę trudno wyobrażalną dla salariatu ze sfery budżetowej.
Również w odniesieniu do świata wielkiej polityki TVP zgodnie ze swoją misją realizowała interes publiczny. Wojciech Nomejko z Panoramy sfilmował i wyemitował w głównym wydaniu Aleksandra Kwaśniewskiego wymykającego się po drabinie z Sejmu, żeby nie udzielać wypowiedzi na temat kryzysu koalicyjnego oczekującym przy wyjściu dziennikarzom. Dzięki osobistej odwadze szefa Wiadomości Karola Małcużyńskiego, za którą zapłacił stanowiskiem, ujawniłem o 19,30 plany otoczenia Lecha Wałęsy stworzenia dworskiej “telewizji prezydenckiej” mającej przygotowywać dla TVP gotowe materiały: po nadaniu materiału projekt upadł.
Najnowsza historia TVP to nie tylko skuteczne pełnienie funkcji czwartej władzy, kontrolującej pozostałe – ale również ofiara krwi, poniesiona w trakcie relacjonowania dla telewidzów przebiegu współczesnych wojen: w ostrzelanym przez terrorystów samochodzie telewizyjnym w Iraku zginęli specjalny wysłannik Waldemar Milewicz oraz montażysta, dźwiękowiec i tłumacz Mounir Bouamrane a ranny został operator obrazu Jerzy Ernst.
Wszystko to zdarzyło się przed “czasami pogardy” jakie dla telewizji uosabia prezesura Jacka Kurskiego. W liczącej 52 lata historii TVP okres 2015-22 (za następcy, Mateusza Matyszkowicza agitacja nieco zelżała) stanowi jednak epizod tylko, podobnie jak stan wojenny, kiedy to (od 13 grudnia 1981 r. do końca 1982 r.) prezenterzy występowali w mundurach wojskowych a ich kolegów poddano weryfikacji, nakłaniając do samokrytyk. Za rządów PiS Kurski dokonał faktycznego ponownego upaństwowienia TVP, wcześniej funkcjonującej w oparciu o ustawę o radiofonii i telewizji wzorowaną na najlepszej w świecie francuskiej przez ćwierć wieku jako telewizja publiczna.
Po wejściu smoka, jakie do TVP przeprowadziła nowa władza, kiedy działając na krawędzi prawa i wbrew licznym ekspertyzom jego znawców wprowadziła tam likwidatora – poznikali z tychże ekranów pisowscy siewcy nienawiści czasem wysłużeni w nadskakiwaniu poprzednim ekipom (jak Danuta Holecka), niekiedy kojarzeni z dziwnymi przedsięwzięciami politycznymi (jak Magdalena Ogórek dawna kandydatka Leszka Millera na prezydenta) czy biznesowymi (wcześniejszy rzecznik rosyjskojęzycznego konsorcjum z Donbasu Jacek Łęski). Zastąpili ich lepiej kojarzeni Justyna Dobrosz-Oracz, Dorota Wysocka-Schnepf czy Marek Czyż: ten ostatni zapowiadający czystą wodę, która – jak złośliwi dostrzegają – leje się rzeczywiście z ekranów zamiast strumienia cennych informacji jak w czasach przed chwilą przywołanych, nazwijmy je: “przed Kurskim” . Zmorą obecnej TVP pozostają tymczasowość i niepewność, na co zwrócił uwagę niedawno w doskonałym artykule wnikliwy analityk Piotr Śmiłowicz na łamach “Tygodnika Powszechnego” [1].
Spaliśmy na redakcyjnej podłodze, żeby zmienić telewizję na lepsze
Z przestrzegającym słusznie przed “medialnym dryfem” Śmiłowiczem łączy mnie bezstronność: obaj nie mieliśmy programów telewizyjnych za Kurskiego, nie mamy ich i teraz, za redaktora likwidatora, jak mawia się w siedzibie stacji na Woronicza. Z kolei Krzysztof Luft bezinteresownie dziś o telewizji nie pisze, bo wiadomo, że doradza teraz politykom Koalicji Obywatelskiej w medialnych sprawach. Czytam go jednak uważnie, bo łączy nas coś więcej niż jakiekolwiek pobratymstwo ideowe: wspólne doświadczenie pierwszego i jak dotychczas jedynego strajku okupacyjnego w historii Telewizji Polskiej. W lutym 1991 roku przez dziesięć dni wraz z zespołem Obserwatora, również pierwszego i wciąż ostatniego w dziejach TVP programu informacyjnego bez komunistów bo tak się wtedy reklamowaliśmy – obozowaliśmy w pomieszczeniach redakcyjnych w proteście przeciwko zdjęciu nas z anteny. Wprowadzili nas na nią Andrzej Drawicz i jego zastępca Jan Dworak. Zaś o likwidacji Obserwatora, alternatywy dla nudnych jak flaki z olejem i wciąż czerwonych wtedy Wiadomości, przesądził zamyślający wówczas o wzmacnianiu “lewej nogi” Lech Wałęsa, podpowiedział mu to jego ówczesny totumfacki i kapciowy Jarosław Kaczyński zaś wykonał rzecznik rządu Jana Krzysztofa Bieleckiego, Andrzej Zarębski.
Pamiętam jak ówczesne gwiazdeczki Wiadomości, w tym Tomasz Lis i Jarosław Gugała, najpierw przygotowały i wstawiały do programu zniesławiające nas materiały (główny zarzut: za dużo zarabiamy… bo pracowaliśmy lepiej do nich, odpowiadaliśmy). Potem zaś te same typy przychodziły do nas na strajk, sumitowały się i przymilały aż do obrzydzenia. Poza ich małością zapamiętałem z tamtego protestu nieugiętość prezentera Obserwatora Krzysztofa Lufta, aktora z wykształcenia (przedtem zdążył już zagrać u Krzysztofa Zanussiego), więc i teraz czytam go uważnie, gdy o telewizji pisze. Dostrzegam zarazem w tym determinację, bo skoro swoje poglądy prezentuje na łamach “Gazety Wyborczej” to widać politycy Koalicji Obywatelskiej nie za bardzo chcą jego rad słuchać.
Rzeczywiście bowiem, o czym Luft oczywiście otwartym tekstem nie pisze, rządzący wprawdzie przejęli sygnał TVP i wymienili tam najbardziej gorszące postaci, ale nie są zainteresowani wzmacnianiem stacji publicznej. Ich faworytem pozostaje oddana bez reszty nowej władzy prywatna TVN. Tyle, że polityka to krótkowzroczna, skoro jak nieoficjalnie wiadomo, amerykański właściciel Warner Bros. Discovery zamyśla o sprzedaży ulubionej zabawki Donalda Tuska. Co oznacza, że mogą ją kupić węgierscy oligarchowie z TV2 Media lub syn b. premiera Włoch Pier Berlusconi z MFE dawnego Mediasetu. Każdy z tych nabywców uczyni z TVN telewizję nie tyle prawicową co zwyczajnie propisowską. Wprawdzie na liście zainteresowanych znajdują się też Grecy z Antenna Group i Czesi z Grupy PPF ale doprawdy nie wiadomo po co, jeśli nawet ich stać, mieliby kupować telewizję w Polsce. Rządzący mają więc argument za ratowaniem TVP: jak tego nie zrobią, mogą zostać z niczym akurat w sferze mediów audiowizualnych, którą przecież uwielbiają.
Z perspektywy obywateli najprostsza odpowiedź na pytanie dlaczego warto ratować Telewizję Polską – brzmi: żebyśmy byli mądrzejsi a nie głupsi.
Dlaczego stacje prywatne nie zastąpią publicznej
Zgadzam się z Krzysztofem Luftem, że: “Wydawanie publicznych pieniędzy na media publiczne nabiera bowiem sensu wtedy, kiedy za te pieniądze widzowie otrzymają produkt, którego stacje komercyjne ze względu na ich logikę biznesową nie dostarczą” [2].
Trafnie przypomina Luft, że poza oczywiście wolą polityczną rządzących, nad którą się nie rozwodzi – likwidacja TVP stanowi następstwo zawetowania przez prezydenta Andrzeja Dudę 23 grudnia 2023 r. ustawy okołobudżetowej za rok 2024, przekazującej 3 mld zł dla TVP na bieżącą działalność w tym roku. Te pieniądze do TVP nie trafiły. Zamiast nich ma na razie 1,02 mld zł dotacji z ministerstwa kultury. Za to zdominowana przez PiS Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji odmawia przekazywania TVP szczuplejszej ale wciąż pokaźnej kwoty z abonamentu (ok. 0,35 mld zł rocznie). Abonament płaci co piętnaste gospodarstwo domowe w Polsce. Przy czym problem TVP polega na uwikłaniu jej w logikę myślenia komercyjnego: jak najmniej na program wydać i jak najwięcej na nim zarobić.
Krzysztof Luft porównuje telewizję z piłką nożną i służbą zdrowia. W tym sensie, że wszyscy się na nich znają. Nie tylko o to chodzi. Rozszerzę więc nieco konstrukcję jego autorstwa.
Wszystkie te trzy instytucje są niezbędne. Służba zdrowia, żeby nas leczyła, piłka nożna aby skupiała nasze emocje (spytajcie o to Trzeci Świat; Argentyńczyków, Brazylijczyków czy ostatnio obywateli Maroka) a telewizja, by nas informowała i zapewniała rozrywkę na poziomie wyższym niż pasmo śniadaniowe TVN.
Właśnie dlatego warto ratować telewizję publiczną. Nie zapominając, że TVP pozostaje starsza od demokracji, przy czym na jej narodziny również pracowała: wystarczy przypomnieć znaczenie “Listów o gospodarce” Andrzeja Bobera dla świadomości ekonomicznej Polaków, nawet kabaretów Starszych Panów i Olgi Lipińskiej dla ocalenia pewnego wysublimowanego poczucia humoru jako składnika tożsamości inteligenckiej, wreszcie publicznych dyskusji wokół seriali jak “Polskie drogi” dla rozumienia historii. Oprócz “Banku Miast’ czy “Tele-Echa” markę wyrobiły sobie również popularnonaukowa “Sonda” i kulturalny “Pegaz”. Bawiły “Dobranoc dla dorosłych” z Janem Kobuszewskim i Studio Gama. Z filmów pokazywano zarówno w odcinkach popularną westernową “Bonanzę” czy seriale o detektywach Kojaku i Columbo, jak arcydzieła Federico Felliniego, Akiro Kurosawy i Andrieja Tarkowskiego.
To w telewizji Polacy oglądali lądowanie Amerykanów na Księżycu, inaugurację pontyfikatu Jana Pawła II i podpisanie sierpniowych Porozumień Gdańskich. A także pobudzające dumę narodową sukcesy sportowe: wygraną siatkarzy z ZSRR na montrealskiej olimpiadzie (1976 r.), gest tyczkarza Władysława Kozakiewicza w cztery lata później na igrzyskach w Moskwie wreszcie zwycięski remis piłkarzy ze Związkiem Radzieckim na Mundialu w Hiszpanii, który dał im w trakcie stanu wojennego awans do strefy medalowej.
Strajkujący gdańscy stoczniowcy w Sierpniu 1980 r. wprawdzie zżymali się na propagandę ówczesnego Dziennika Telewizyjnego ale z wielkim zaangażowaniem oglądali serial “Pogoda dla bogaczy” według Irwina Showa, jak wynika z książki Janusza Głowackiego “Moc truchleje” głośno kibicując senatorowi Rudiemu Jordache’owi w rozgrywce z mafiozem Falconettim. A inteligenci mieli co poniedziałek Teatr Telewizji, inspirujący później do wielu rozmów przy kawie czy winie w kawalerkach na Stegnach a z czasem nieco większych przydziałowych mieszkaniach na rozbudowującym się wtedy Ursynowie.
Na antenie Telewizji Polskiej odbyła się historyczna debata Lecha Wałęsy z Alfredem Miodowiczem jesienią 1988 r. zapowiadająca ponowną legalizację Solidarności, a zwycięstwo jej przewodniczącego w tej dyskusji nieomylnie zwiastowało wynik wyborów z 4 czerwca następnego już roku.
TVP to potencjał budowany od 1952 roku przez wiele pokoleń. Składają się na to rozpoznawalna jak żadna inna marka i wysoki prestiż, tradycja i archiwa, ale przede wszystkim ludzie: najwyższej klasy fachowcy skupiają się w telewizji publicznej. Stacje prywatne nie inwestują we własne kadry i raczej je z TVP kaperują: to dawny wydawca Wiadomości Grzegorz Miecugow zbudował intelektualny format “Faktów” TVN, również wieloletni szef “Informacji” Polsatu Jarosław Sellin i dyrektor programowy tej stacji Bogusław Chrabota wiedzę zdobyli wcześniej w TVP.
Siła TVP polega na profesjonalizmie artystów sztuki telewizyjnej: operatorów obrazu i dźwięku, oświetleniowców i montażystów, realizatorów i kierowników produkcji, charakteryzatorek nawet. Po pracy konkurencyjnych ekip w gmachu Sejmu gołym okiem widać różnicę: to Władysław Malarowski i Jerzy Ernst, Marek Pakowski i Jan Naukowicz, operatorzy z TVP, co i rusz napominają włażących im chaotycznie w kadr i przeszkadzających nawet sobie nawzajem dzierżycieli kamer z TVN, których ambicja nie sięga zwykle dalej, niż “żeby się nagrało”. O sterylną jakość dźwięku zadba zawsze Jerzy Majewski również z TVP, podczas gdy konkurentom z prywatnych stacji wystarczą niczym u Mirona Białoszewskiego “szumy, zlepy, ciągi”. Różnice widać i słychać na ekranie, wystarczy wziąć pilota do ręki i porównać. Prywatna TVN ściga teraz po Sejmie polityków, czasem daremnie, z udziałem nawet kilku ekip, a przed laty pracująca jeszcze dla Teleexpressu Justyna Dobrosz nagrywała pełnowartościowy serwis polityczny z wykorzystaniem jednej tylko ekipy zdjęciowej, chociaż partie polityczne nie posprzedawały jeszcze wtedy swoich siedzib i w nich organizowały konferencje i spotkania, co wymagało nadążenia za nimi i błyskawicznego przemieszczania się z miejsca na miejsce. Sam jako reporter Obserwatora miałem do dyspozycji jedną ekipę na całą politykę z dnia, zaś jako wydawca tegoż programu – dwie ekipy na wszystkie tematy. I nie przegapiliśmy niczego, co się działo.
To TVP pozostaje ważną instytucją kultury i życia publicznego wytwarzającą wzorce trwalsze niż zachwalany w TVN-owskich programach life-stylowych (“Królowe życia”) model sukcesu uosabiany przez dawną właścicielkę agencji towarzyskiej, skazaną za praktyki przemocowe Dagmarę Kaźmierską. Oczywiście uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że stacje prywatne to burdel a TVP to Szekspir, ale z pewnością część telewidowni w podobny sposób postrzega rynek medialny.
Nie można się więc wyzbywać tego, co cenniejsze. Telewizja publiczna, przez poprzednią rządzącą nią ekipę obłudnie zaliczona do “mediów narodowych” w istocie stanowi dobro wspólne. I wspólnotę kształtujące. Nikt jej z tej roli nie zwolni ani nie zastąpi.
Kiedy późną jesienią 1992 roku wkraczałem – to chyba właściwy czasownik – do newsroomu Wiadomości TVP, który miał stać się moim miejscem pracy na niemal pięć lat, po doświadczeniach z drugiego obiegu, “Gazety Wyborczej”, wzorowanego na dziennikach światowych stacji Obserwatora i prywatnej na wskroś nowoczesnej gazety “Obserwator Codzienny”, którą utworzył jego dawny zespół – miałem wrażenie, że wchodzę do skansenu. Teksty dyktowało się maszynistkom albo ściboliło samemu przez trzy kalki na zielonych kartkach. Z kątów spoglądały zawistnie na 27-latka rodem z Konfederacji Polski Niepodległej twarze znane z niesławnego “starego dziennika”. Z czasem z gronem osób podobnej drugoobiegowej proweniencji zapracowaliśmy na to, że nie tylko otoczenie ale i program upodobniły się stopniowo do serwisów informacyjnych zagranicznych stacji. I wciąż oglądało to kilkanaście milionów Polaków.
Dlatego warto kibicować nowej ekipie, zwłaszcza, że oprócz pokazujących się na ekranie przyzwoitszych bez porównania niż w poprzednim ośmioleciu twarzy, również w ekipie redaktorskiej nie brak osób znających się na telewizji i dobrze w jej historii zapisanych, jak Sławomir Zieliński czy Piotr Sławiński. Obudowa telewizji publicznej wydaje się nie tylko koniecznością ale jednym z głównych zadań koalicji, która za sprawą rekordowej mobilizacji obywateli w głosowaniu zyskała władzę po 15 października ub. r. Rządzący muszą zrozumieć, że trudniej im przyjdzie porozumiewać się ze społeczeństwem za pośrednictwem ulubionej teraz TVN, gdy zostanie wykupiona przez węgierskich oligarchów z zaplecza Viktora Orbana lub prawicowych magnatów medialnych z Włoch. Jeśli nawet argumenty wyższego rzędu do władzy nie trafiają, ten jeden – odwołujący się do jej oczywistego interesu – powinien wystarczyć, żeby wspomniany trud podjąć. Wciąż nie jest za późno.
[1] por. Piotr Śmiłowicz. Medialny dryf. “Tygodnik Powszechny” z 17-23 lipca 2024
[2] Krzysztof Luft. Z TVP odeszły pieniądze ale wróciła normalność. “Gazeta Wyborcza” z 4 września 2024