Trudne słowo kohabitacja

0
23

To obce słówko zrobi teraz karierę, jak nie przymierzając sam Karol Nawrocki. Trafnie bowiem określa polską politykę na prawie dwa i pół roku, jakie pozostają rządowi Koalicji 15 Października. Wywodzący się z PiS prezydent ma przed sobą co najmniej dwa razy tyle.   

Pochodząca z francuskiego kohabitacja okazuje się słowem trudnym nie tylko dlatego, że nie zalicza się do leksykalnych zasobów przeciętnego Polaka. Kłopoty ze zrozumieniem co to takiego mają również politycy. W tym gadający niemal bez ustanku do kolejnych kamer prominentny poseł koalicji rządzącej, który niedawno na korytarzu sejmowym perorował, że po wyniku z 1 czerwca Polska stoi przed wyborem: albo konflikt albo kohabitacja. Utrzymywanemu z naszych podatków mandatariuszowi wszystko się pomyliło: kohabitacja bowiem to każde, niezależnie od jego jakości, współdziałanie prezydenta z premierem, gdy wywodzą się z odmiennych obozów politycznych. Zgoda to po łacinie z kolei concordia, i z nią zapewne skojarzenie stało się powodem omyłki polityka z Koalicji Obywatelskiej, nie będącego erudytą ani poliglotą. Na swoje usprawiedliwienie może on stwierdzić, że jego partyjny zwierzchnik Rafał Trzaskowski zna pięć języków ale mimo to nawet w drugiej turze prezydentem nie został. Okazało się bowiem, że powszechne wybory prezydenckie to nie casting na tłumacza.

Pył i kurz kampanii opadają. Sztucznie próbuje jeszcze podsycać napięcia w imieniu najbardziej zdeterminowanej garstki przegranych Roman Giertych, co zrozumiałe, bo jemu przecież nie jest obojętne, kto będzie teraz w Polsce ułaskawiał, bo jeśli w 2027 r, wybory do Sejmu wygra PiS sprawa Polnordu znów stanie się rozwojowa.

Mniej interesowni Polacy rozumieją jednak, że wybory prezydenckie wygrał wspierany przez PiS Karol Nawrocki i w sensie formalnym nie ma na to rady, bo przewagi 370 tys głosów nie da się przypisać fałszerstwom wyborczym, zwłaszcza, że należałoby wtedy uruchomić urągającą logice narrację, że przy liczeniu głosów mataczyła na własną niekorzyść obecna demokratyczna władza. Jeszcze jakieś pytania? Ani kroku dalej, chciałoby się dodać. Bo to już instytucjonalizacja szaleństwa. Giertych, czy służy PiS jako wicepremier w dawnym rządzie Jarosława Kaczyńskiego czy Platformie Obywatelskiej jako adwokat rodziny Tusków a teraz poseł KO – nie jest przesadnie do demokracji przywiązany. Dlatego też nie stanie się dyktatorem naszych sumień. Nawet jeśli wyrzuty odczują z czasem ci, co na Nawrockiego głosowali – nie da się ukryć, że wygrał.

Przyjdzie nam się więc trwale oswoić z obcym słowem kohabitacja jako kluczowym określeniem obecnej sytuacji politycznej.

Tylko charakter… czyni różnicę 

Zwłaszcza, że żadne to novum: poprzedni prezydent Andrzej Duda podobnie jak Nawrocki wywodził się z Prawa i Sprawiedliwości i również stanowił kreację polityczną Jarosława Kaczyńskiego. Przez półtora roku rząd Donalda Tuska zbudowany przez Koalicję 15 Października współistniał – to zapewne właściwe słowo – z głową państwa o pisowskiej proweniencji. O współpracy trudno mówić. Ale też Polska się od tej dwoistości władzy nie zawaliła.

Duda wetował co ważniejsze ustawy, ale też nie miał zbyt wielu okazji do sprzeciwu, bo koalicja rządowa nie przepracowała się, traktując obecność wieloletniego polityka PiS w prezydenckim pałacu jako doskonałe alibi, żeby ważkich regulacji nie uchwalać. Bo Duda i tak je zawetuje. I koło się zamyka. Nie inaczej będzie za Nawrockiego.

Ciekawiej, prawie dramatycznie, działo się, gdy Duda wykorzystał Pałac Prezydencki jako azyl dla Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika skazanych za nadużycie władzy z ramienia poprzednich pisowskich rządów. Prezydenta udało się jednak wywabić z pałacu, weszły tam zaraz służby, zresztą przy cichym wsparciu Dudowych ochroniarzy. A znany i ceniony adwokat warszawski nie ma wątpliwości, że nie tyle ze sporem prawnym i kompetencyjnym mieliśmy tu do czynienia, lecz z polityczną ustawką.                    

Dająca się przewidzieć z góry różnica między Dudą a Nawrockim polega na tym, że nowy prezydent zapewne by w podobnej sytuacji nie ustąpił. Gdyby musiał nawet wyjść z pałacu, zabrałby skazanych polityków PiS ze sobą. Dałby im pewnie jakieś segregatory z teczkami (na których się niby zna jako b. prezes IPN) ponieść, żeby też mu się do czegoś przydali. Takie przecież ma podejście do ludzi. Ale to różnica charakterologiczna i stylistyczna a nie polityczna. Kto teraz spodziewa się przełomu w relacjach rządu i prezydenta, ten zapewne za dużo się naoglądał Telewizji Republika. Ta ostatnia – co znaczące – zamiast zachwalaniem świeżo wybranego Nawrockiego, zajmuje się teraz – i słusznie, bo obywatele mają prawo wiedzieć, kto nimi rządzi – odtwarzaniem potajemnie dokonanych nagrań gorszących pogawędek Tuska z Giertychem. Ale szukanie analogii z aferą Sowy i Przyjaciół sprzed ponad dekady uznać wypada za zawodne. Zbyt wiele bowiem czasu pozostaje do wyborów. Wystarczająco wiele, żeby ludzie oswoili się z tym, co usłyszą. Wtedy zadziałał efekt szoku. Teraz PiS nie ma co na to liczyć. Poza tym bluzgi i potajemnie wygadywane głupstwa spowszedniały, a na innych, jeszcze nie ogłoszonych taśmach jest także były pisowski premier Mateusz Morawiecki. 

Ten balans – kolejne modne teraz obce słowo, krótsze niż rodzima równowaga, czyż nie tak? – wzajemnych obciążeń wróży raczej, że kohabitacja okaże się długa. Dla kogo zaś szczęśliwa, zobaczymy. Na pewno wojna nerwów okaże się jej istotnym elementem. A także pewna teatralizacja, bo zarówno Nawrocki jak Tusk uwielbiają być słuchani ale też siebie słuchać: nie nawzajem oczywiście, tylko każdy z osobna. 

Chociaż to Nawrocki okazuje się świeżym zwycięzcą, zakres władzy premiera pozostaje bez porównania szerszy, bo Polska ma inny system polityczny niż Francja, z którą słowo koabitacja się kojarzy. A przy tym nowy prezydent powinien pamiętać, że Tusk – już prawie dziewięć lat, choć z długą przerwą, sprawujący urząd premiera – to jednak nie Trzaskowski. I w zwarciu z nim Nawrocki być może zmuszony będzie sięgać po woreczek z tajemniczą substancją częściej, niż w pamiętnej telewizyjnej debacie. Co i tak zresztą wcale mu w oczach wyborców mu nie zaszkodziło, chociaż wszyscy widzieli, co robi. To z kolei ostrzeżenie dla Tuska. Przewodnicząc Radzie Europejskiej przez wiele lat, raczej nie miał do czynienia z praktykującymi bokserami.  Nawet jeśli podobno też wiele dekad temu w kibolskich ustawkach uczestniczył.                   

Wybór należy do nich obu

Z kohabitacją prezydenta Lecha Wałęsy z rządową i parlamentarną większością SLD-PSL (premierami byli kolejno Waldemar Pawlak i Józef Oleksy) mieliśmy do czynienia od jesieni 1993 do końca 1995 r, ale na mocy obowiązującej wtedy tzw. małej konstytucji prerogatywy głowy państwa pozostawały bardziej rozległe, obejmowały m.in wpływ na resorty prezydenckie, do których zaliczano obronę, sprawy wewnętrzne i zagraniczne. Skończyło się to pamiętnym oskarżeniem szefa rządu Oleksego przez wałęsowskiego ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego o szpiegostwo na rzecz Rosji.

Za to już pod rządami obecnej ustawy zasadniczej współpracowali – pomimo początkowego weta prezydenta – przy reformie administracyjno-samorządowej z 1998 r. Aleksander Kwaśniewski i gabinet Jerzego Buzka. Uzgodniono jako kompromis powołanie 16 województw, chociaż początkowo rząd koalicyjny Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności chciał ich mieć mniej a prezydent więcej. Ostatecznie jednak Kwaśniewski zrezygnował ze Środkowopomorskiego ze stolicą w Koszalinie (chociaż to jego ojczysty region, bo wychował się w Białogardzie), a Buzek przystał na Świętokrzyskie ze stolicą w Kielcach. Wykreowana w ten sposób wspólnie reforma samorządowa okazała się najtrwalszą i najbardziej udaną ze wszystkich uchwalonych w dobie transformacji zmian ustrojowych. Umożliwiła pozyskiwanie funduszy europejskich, chociaż kiedy ją przyjmowano, jeszcze do Unii nie należeliśmy. I przyczyniła się do rozwoju licznych “małych ojczyzn”.   

Do obu najważniejszych dla Polski polityków należy więc wybór do której z kohabitacyjnych tradycji – współdziałania czy wojny na górze – zechcą teraz nawiązać.  

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 8

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here