Dalsze losy TVP, przejętej przez rządzących z Koalicji 15 Października już 22 miesiące temu – pokażą ich rzeczywiste priorytety i intencje nie tylko wobec mediów. Obecna ekipa ma do wyboru spłacanie przedwyborczych długów wobec TVN, cieszącej się marną reputacją choćby za sprawą ataku na Jana Pawła II i programów schlebiających najniższym gustom (jak “Królowe życia”) a także antenowych wybryków Moniki Olejnik (insynuacje wobec żony Radosława Sikorskiego) czy Barbary Engelking (pomawiającej z kolei Polaków o antysemityzm) – lub odbudowę telewizji publicznej, jaka działała już w Polsce, choć nie bez błędów, w latach 1990-2015. Jeśli rzeczywiste odrodzenie TVP nie nastąpi, miano kreatora ładu medialnego przyznać trzeba będzie Jackowi Kurskiemu, odpowiedzialnemu za ekscesy po zdobyciu Woronicza przez PiS.
Całkiem niedawno miałem okazję i przyjemność wystąpić w kręconym przez Janusza Zaorskiego filmie fabularnym “Syrenka Picassa”. Podobnie samych siebie zagrają w tej produkcji Joanna Mąkosa i Robert El Gendy, wszyscy – podobnie jak ja, chociaż w różnych jej okresach – znani reżyserowi jako dziennikarze telewizji publicznej. Zapewne nie przez sentyment do stacji, której przed laty był prezesem, mistrz Zaorski nie zaproponował tych ról nikomu z TVN ani Polsatu.
Chociaż Zaorski szefem TVP pozostawał od 1991 do końca 1993 roku, a nieco później jako przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji roztropnie wdrażał nowy ład medialny – to Telewizja Polska a nie żadna z istniejących przecież wówczas stacji prywatnych (nadawał już Polsat, za to zamiast TVN obecny był jeszcze w eterze, choć bez koncesji, Top Canal Jacka Żelezika) kojarzy się zwykłemu Polakowi z telewizyjnym dziennikarstwem, co przestało działać tylko w czasach Kurskiego i jego też pisowskiego następcy Mateusza Matyszkowicza. Ale to czarna dziura, osiem lat tylko, w liczącej ponad siedem dekad historii Telewizji Polskiej. Nie trzeba nawet wiedzieć, że pierwsze jej studio znajdowało się w 1952 r. przy Ratuszowej, a potem dopiero przy Placu Powstańców, żeby to przyznać. W niej oglądaliśmy lądowanie człowieka na Księżycu i podpisanie Porozumień Sierpniowych, pielgrzymki papieskie i konkursy chopinowskie, kolejne Wyścigi Pokoju i sukcesy olimpijczyków.
Kabaret Starszych Panów czy Kabarecik Olgi Lipińskiej rzutowały na zachowania z życia codziennego, zaś seriale historyczne jak “Polskie drogi” czy “Dom” skłaniały do refleksji i dyskusji. Nawet w stanie wojennym, gdy spikerzy w mundurach wojskowych stali się symbolem nienawistnej propagandy, bijącej z ekranu, podziwialiśmy w Telewizji Polskiej piłkarzy po zwycięskim remisie z ZSRR w meczu, w którym nie tylko o sport chodziło awansujących do strefy medalowej hiszpańskiego Mundialu a później, gdy już gen. Wojciech Jaruzelski swoją wojnę z narodem zawiesił – kolejne wystąpienia Jana Pawła II na ojczystej ziemi.
Co dzień dźwigają brzemię czyli narzędzie pracy artystycznej
Wracam jednak do dnia zdjęciowego na planie filmowym u Janusza Zaorskiego. Obok aktorów i nas dziennikarzy, odtwarzających samych siebie, wystąpili oczywiście statyści. Jeden z nich odgrywał postać operatora informacyjnej stacji. Za rekwizyt posłużyła autentyczna kamera, wcześniej pewnie rzeczywiście używana w newsach. Dzierżył ją dzielnie… do pewnego momentu. W pewnym bowiem momencie statysta, kawał chłopa: młody, wysoki i postawny, nagle zbladł i zaczął się chwiać. Gdyby ktoś go nie podtrzymał, pewnie by się przewrócił. Wybąkał przepraszająco, że jakieś kłopoty z kręgosłupem. Po chwili wrócił do akcji. Wszystko poszło dalej jak należy.
Tę historię młodego statysty, który – jeśli użyć języka na planie używanego – wymiękł po paru dublach, zadedykować można politykom, którzy myślą, że telewizja to głównie dziennikarze. A operatorów nazywają lekceważąco kamerzystami. Przez lata próbowałem ludziom polityki, oczywiście tym co chcieli słuchać, tłumaczyć, że kamerzysta to na weselu utrwala uroczystość na użytek teściów i szwagra. A każdego, kto dzierży newsową kamerę w Sejmie czy innym miejscu wydarzeń, nazywa się operatorem, przy czym najlepiej poprzedzić to słówkiem “pan”, którego wypowiedzenie nic nie kosztuje. Kto z posłów czy ministrów to zrozumie, na pewno na tym nie straci.
Szacunek należy się operatorom TVP nie z tego powodu tylko, że czasem dwa razy starsi od wspomnianego statysty z planu, często przez wiele godzin, a nie na potrzeby paru dubli, dzierżą ciężar, pod którym tamten pomimo atletycznej postury się ugiął – ale z użyciem kamery jako narzędzia pracy a nie tylko rekwizytu wyczarowują rzeczy podziwu godne. To artyści sztuki telewizyjnej właśnie. W Sejmie Jerzy Ernst czy Władysław Malarowski czasem – niezmiennie dobrodusznie – napominają tratujących się niekiedy i przeszkadzających sobie nawzajem kolegów z prywatnych stacji, żeby im w kadr nie wchodzili. O jakość obrazu i dźwięku dba tylko TVP, całej reszcie wystarczy, “żeby się nagrało”, o czym wie każdy, kto do parlamentu wchodzi na przepustkę inną niż tylko jednorazowa.
Czego nauczyłem Jacka Kurskiego
Kto nie wierzy, że kadr jest ważny, temu przytoczę jeszcze historię o Jacku Kurskim z czasów, kiedy był rzecznikiem Jana Olszewskiego, zresztą później wraz z Antonim Macierewiczem przyszły prezes TVP przyczynił się jako współautor rozłamu do słabego wyniku partii Ruch Odbudowy Polski w wyborach 1997 r:. Gdyby stało się inaczej, Akcja Wyborcza Solidarność nie potrzebowałaby do rządzenia koalicji z Unią Wolności, bo ROP by wystarczył. Ale nie o tym teraz mowa. Pracowałem wtedy w Wiadomościach TVP i ustawiłem Mecenasa do “setki” jak w slangu telewizyjnym nazywa się każdą, nie tylko polityczną, wypowiedź do kamery. Kurski zaraz zaczął wydziwiać, że nie tak, jak trzeba. I poprosił Olszewskiego, żeby stanął całkiem inaczej.
Ku zaskoczeniu operatora, przyzwyczajonego, że nie pozwalam politykom do naszej roboty się wtrącać, zamiast się kłócić, przywołałem Kurskiego, żeby sam w oko kamery zerknął. Spojrzał w okular… i z wrażenia aż odskoczył. Machnął tylko ręką. Dalej wszystko już poszło po mojemu.
Mecenas był bowiem nagrywany na tle kampanijnego baneru: “Jan Olszewski prezydentem”. Po korektach przez Kurskiego zaproponowanych w ten sposób część tła przysłonił, że za Mecenasem dawało się odczytać: “Jan Olszewski rezydentem”. Nic dodać, nic ująć, mawia się o takich historyjkach.
Nawet Kurskiemu trzeba przyznać, że sytuacje podobne jak opisana – i zapewne wiele innych – czegoś go nauczyły, bo kiedy po podwójnym zwycięstwie wyborczym PiS z 2015 r. wreszcie objął TVP a tym samym, co przyznawał, zrealizował życiowe marzenie – zwalniał masowo dziennikarzy, by zrobić miejsce dla pisowskich propagandystþw, ale operatorom i innym artystom sztuki telewizyjnej dał spokój. Wiedząc doskonale – trawestuję tutaj dawny slogan reklamowy wydawanego na Woronicza pisma “Antena” – że bez nich nie ma programu. Lata rządów Kurskiego oznaczały faktyczną nacjonalizację publicznej wcześniej stacji. Przekaz propagandowy dominował. Zaś szczególnie bulwersujący przejaw polityki personalnej prezesa stanowiło faworyzowanie nie tylko swoich, ale gotowych poukładać się z każdym, jak gwiazdeczka Wiadomości Danuta Holecka czy szefowa Polonii Magdalena Tadeusiak, wcześniej znakomicie prosperujące za rządów postkomunistycznych “na Woro”, a nawet Magdalena Ogórek przedtem kandydatka Leszka Millera na prezydenta Polski. Wiele niewybrednych żartów ułożono wtedy o żurnalistach wielokrotnego użytku.
Wcześniej jednak, zanim pisowska większość uchwaliła nowelizację medialną, przekazującą dotychczasowe kompetencje Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (zapisano ją w Konstytucji, więc zlikwidować tego ciała się nie dało) błyskawicznie wyłonionej Radzie Mediów Narodowych – w czasach wcale nie zamierzchłych nie brakowało wzorców do których dziś również dałoby się nawiązać skutecznie. Jak rzetelne i ciekawe sejmowe relacje na żywo autorstwa Danuty Ryszkowskiej i Iwony Sulik czy materiały Justyny Dobrosz-Oracz najpierw dla Teleexpressu potem Wiadomości, dochowujące wszelkich kryteriów bezstronności. Dobrosz-Oracz prowadzi zresztą i teraz w TVP programy publicystyczne. Jedna jaskółka jednak wiosny nie czyni. Chociaż i w codziennej aktywności dziennikarzy, co przyszli już po grudniu 2023 r. kiedy to do stacji wkroczył likwidator, operujących teraz w miejscach wydarzeń, jak zawsze pełna inwencji i pasji Adriana Nitkiewicz w Sejmie, dostrzec można optymistyczny zaczątek lepszej dla informacji telewizyjnej przyszłości.
Wspomniane w pierwszej części tego skromnego szkicu zaproszenie Joanny Mąkosy przez Janusza Zaorskiego do filmu o Syrence Picassa też nie wzięło się z niczego przecież. Co nie zmienia faktu, że na antenie TVP trafiają się także przejawy publicystyki jednostronnej i zapiekłej w złych emocjach, jak osławiony filmik podsumowujący dwie kadencje prezydenckie Andrzeja Dudy z grafomańską piosenką w tle. Jeszcze bardziej zraża widza przynudzanie w którym celował dawny radiowiec Roch Kowalski, którego wejścia na żywo sprawiały wrażenie, że demokratyczny Sejm pozostaje najmniej ciekawym miejscem w Polsce. Z czasem mu podziękowano. Nie da się nie dostrzec bezstronnie, że nowa ekipa choć rządzi już prawie dwa lata w TVP nie znalazła konkurenta dla Miłosza Kłeczka, który za czasów Kurskiego i jego następcy we wzorcowy wręcz sposób skupiał uwagę widza na sobie i relacjonowanych wydarzeniach, w czym wielka zresztą była zasługa nieżyjącej już dziś wytrawnej producentki Renaty Łęskiej, służącej mu zawsze radą i pomocą, chociaż wcale PiS nie popierała. Zapamiętałem otwartość Łęskiej i jej życzliwość wobec młodych dziennikarzy kiedy na początku lat 90 pozostawała redaktorką głównego wydania Wiadomości w czasach, gdy próbował je zreformować dyrektor Karol Małcużyński.
Przyszedł z BBC, co stanowiło tak atut jak swoiste obciążenie: wysokie standardy rzetelności i oddanie głosu wszystkim stronom sporu w materiale reporterskim uznawał za oczywiste. Nie potrafił jednak pojąć, dlaczego tak często jego polecenia nie są wykonywane. A była to jednak przecież Telewizja Polska zaraz po upadku komunizmu a nie brytyjska ze swoimi kodeksami. Już w latach 1990-91 pierwszą próbą zbudowania alternatywy dla dziennikarskiej skamieliny na Placu Powstańców Warszawy stał się “Obserwator” pod wodzą Damiana Kalbarczyka, intelektualisty i historyka idei, reklamowany jako pierwszy dziennik bez komunistów. W tworzeniu tej nowej jakości uczestniczyli późniejsi czołowi reżyserzy fabuł (Andrzej Jakimowski) i dokumentów (Sławomir Koehler).
O jakość programu i jego suwerenną bezstronność oraz twórczy klimat w reporterskich zespołach pomimo presji polityków dbali też w połowie lat 90. dyrektor Telewizyjnej Agencji Informacyjnej Jacek Bochenek a następnie Jarosław Grzelak jako szef Wiadomości oraz w kolejnej już dekadzie pełniący tę drugą funkcję Piotr Sławiński. Wszyscy oni redagowali program nie na telefon z central partyjnych, tylko w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem.
Nie bez znaczenia dla oceny pozycji TVP pozostaje fakt, że z niej podbierały kadry rozwijające się stopniowo stacje prywatne. Tomasz Lis zdążył zwiedzić wszystkie z nich, zanim w każdej się na nim nie poznano. Znany z sejmowych relacji Wiadomości TVP Grzegorz Miecugow stał się faktycznym twórcą formatu Faktów TVN. Dla bossów nowej konkurencji był to wariant tańszy niż kształcenie własnej załogi. W głównym programie informacyjnym TVN wciąż spotykamy starych znajomych z Wiadomości TVP z lat 90. Obie główne i ogólnopolskie stacje prywatne świecą światłem odbitym a nie własnym, nawet jeśli ich wskaźniki oglądalności dystansują telewizję publiczną. Dla tej ostatniej od lat główny problem stanowią nie koszty programu, lecz zamierzenia polityków. Dobrze, żeby rządzący obecnie mieli świadomość, że w kolejnych wyborach społeczeństwo oceni ich również za to, co zrobią z TVP.
Nawet jeśli tak skłonni do tropienia rozmaitych zagrożeń luminarze nie kwapią się powołać komitetu na rzecz ocalenia telewizji publicznej, chociaż zwykle jej właśnie zawdzięczają ekspercki czy celebrycki status. Skoro Donald Tusk swoją polityką medialną spłaca przedwyborcze długi wobec TVN, oni mogliby podobnie postąpić wobec TVP. Bez telewizji publicznej nie staniemy się bowiem lepsi, za to głupsi – na pewno. Zresztą Williama Szekspira w TVN ani dramatu Zygmunta Krasińskiego w Polsacie nikt szukać nie będzie, a jeśli nawet – i tak nie znajdzie. W dniach, gdy trwa Konkurs Chopinowski tym bardziej warto się nad tym zastanowić.
Paradoksalnie nawet masowy hejt, jaki obecnie spotyka gwiazdy telewizji publicznej Joannę Dunikowską-Paź i Dorotę Wysocką-Schnepf, choć bezsprzecznie zasługuje na sprzeciw, stanowi też wyraz nie wygaszonych jeszcze społecznych oczekiwań wobec TVP. Na pewno różniących się od tego, czego się spodziewamy po prywatnych stacjach. Od TVN nikt nie oczekuje zrównoważenia racji ani od Polsatu, że nam zawiłości życia publicznego spróbuje wytłumaczyć, co przyznać trzeba z całym szacunkiem dla talentu i przyzwoitości Bogdana Rymanowskiego z drugiej z tych telewizji. .
Prezesura nie dla laureata Oscara ani noblistki Tokarczuk
Do niedawna nowa władza mamiła, że przygotuje ustawę o radiofonii i telewizji, którą po wygranej w wyborach prezydenckich podpisze Rafał Trzaskowski. Gdy ten ostatni okazał się kandydatem niewybieralnym na długo zanim Kinga Gajewska przytargała na spotkanie z pensjonariuszami Domu Pomocy Społecznej worek kartofli – nawet dla naiwnych perspektywa ta przestała istnieć. Co gorsza okazało się, że przygotowane przez ekspertów i posłów założenia medialne mają w znacznej części mimowolnie humorystyczny charakter.
Wynika z nich bowiem, że prezes TVP powinien wylegitymować się w chwili powołania wcześniejszym stażem na stanowiskach kierowniczych. Oznacza to, że gdyby dało się na to stanowisko namówić zdobywcę Oscara z “Idę” Pawła Pawlikowskiego a może nawet literacką noblistkę Olgę Tokarczuk – żadne z nich nie mogłoby funkcji objąć, bo biurokratami nigdy przecież nie byli. Podobnie kuriozalnie brzmi zawarty w założeniach oblig poparcia przez związki zawodowe a nawet NGO’sy – zasadny na pewno nie tam, gdzie zawiaduje się przecież twórczością, owocem pracy wspomnianych już artystów sztuki telewizyjnej, a nie wytwarza produkt znormalizowany niczym w fabryce śrub i muter.
Po wprowadzeniu likwidatora i towarzyszących temu awanturach, chociaż pogonienie pisowskich propagandystów widzowie przyjęli z ulgą – w dwa lata później rządzący wciąż znajdują się w punkcie wyjścia. W TVP niewiele dobrego się zdarzyło od stycznia 2024 r.
Nie ruszą naprzód, jeśli nie określą pożądanego punktu dojścia. Stać się nim może wyłącznie odrodzona ale też stabilnie dofinansowana telewizja publiczna. Przemalowanie szyldów, jak z Wiadomości na “19,30” nie wystarczy, bo to samo przecież robił za rządów Tadeusza Mazowieckiego w kraju ówczesny szef Dyrekcji Programów Informacyjnych a wcześniej chwalca gen. Mieczysława Moczara i delegat na zjazd PZPR Jacek Snopkiewicz, pod którego batutą znany każdemu Polakowi Dziennik TV naprędce przechrzczono na Wiadomości właśnie.
Gdy rządzący zechcą dalej z TVP w podobny sposób postępować, wkrótce zapewne na korytarzach Woronicza – gdzie pracują ludzie nie tylko twórczy, ale z poczuciem humoru nawet na własnym punkcie – w odpowiedzi na pytanie “Co słychać?” usłyszymy: “śmiech Urbana zza grobu”. Nie wszyscy już pamiętają, że dawny rzecznik rządu stanu wojennego Jerzy Urban u schyłku swojej państwowej kariery zdążył jeszcze być prezesem Telewizji Polskiej. Być może im więcej czasu upłynie od 15 października 2023 r, tym częściej przyjdzie nam ten niezbyt śmieszny żart powtarzać…